AKT 9: Słoneczna Furia 13 czerwca 1270 Manehattan – Czternaście! – powiedział Mela przykładając lornetkę do czoła. – Wczoraj było osiemnaście. Zanotował sobie w kajecie obliczoną ilość i porównał z danymi przesłanymi przez sztab. Wszystko się zgadzało, a koncentracja wojsk następowała coraz szybciej. Pociągi pełne czołgów, dział i samochodów pancernych ciągnęły do największych miast Marevallu, a niebo zasłaniała skrzydła samolotów. To efekt ogłoszonego pomarańczowego alarmu bojowego. Istniały cztery stopnie zagrożenia wojennego: biały, ochrzczony umownie „Rarity”, żółty „Fluttershy”, pomarańczowy „Applejack”, oraz czerwony „Macintosh”. Młody pilot nie do końca orientował się, z czego wynikają te imiona. Interesowało go jedynie to, że Sombryjczycy już czwarty raz w tym roku wycofali wszystkie swoje statki handlowe z portów, których zresztą i tak nie było zbyt wiele z powodów embarga narzuconego przez księżniczki. Jednak ten ruch według procedur podwyższał poziom zagrożenia bojowego do „Applejack”, a więc był pierwszym z dwóch alarmów bojowych, które nie oznaczały jeszcze wojny. Wojna to piąty stan, „Discord”. Mela siedział właśnie na nadmorskiej promenadzie i liczył przylatujące na pobliskie lotnisko średnie bombowce typu Heinkel He-111. Zainteresował się lotnictwem, od kiedy tylko usłyszał o powołaniu Luftmare kilka lat temu. Jednak dopiero parę miesięcy temu zgłosił się na ochotnika do armii. Teraz korzystał z przepustki i napawał się morzem, które ujrzał po raz dopiero teraz, kiedy wysłano go tutaj do jednostki. Mogło to wydać się dziwne, ale będąc pegazem nigdy wcześniej nie zapuszczał się dalej niż sto kilometrów od domu w Trottingham. Będą lotnikiem, jak nikt inny doceniał majestat lądujących bombowców, ich siłę, rozmiar wyrażany wielkimi skrzydłami, a także grozę, jaką zapewne będą budziły w tej wojnie, do której się przygotowywali. Mela był spokojnym kucem i nie rwał się zbytnio do walki, ale na ile zdążył zapoznać się z doktryna sombryjską, to go absolutnie obrzydzała. Świat bez własności prywatnej i sztucznie narzuconej równości był nierealny i odrzucający. Lotnisko ulokowano w głębi lądu, aby było je trudno zauważyć i zniszczyć za pomocą artylerii okrętowej. Teoretycznie bateria nabrzeżna „Sapphire”, wyposażona w dwie wieże trzy razy po trzysta osiemdziesiąt milimetrów mogła zatopić dowolnie wielki okręt, ale strzeżonego księżyc strzeże, więc było to rozwiązanie całkiem sprytne. Do położonego na wyspie największego miasta Equestrii było stąd w linii prostej dwanaście kilometrów, a do jego ulokowanych już na stałym lądzie mieszkaniowych przedmieść ledwie pięć, więc lotnisko mogło spokojnie bronić całej aglomeracji. Bombowce z jednej strony napawały go dumą, ale z drugiej przerażały, tak, jak wyładowywane na stacji „Manehattan-Wybudowanie” dziesiątki czołgów typu Panzer IV E. Znaczyło to, że wszyscy nabierają oddechu przed ogromnym skokiem do głębokiej, zimnej toni. Albo, jakby powiedział pegaz, rozciągają skrzydła przed skokiem w oko cyklonu.

1

14 czerwca 1270 Nie przepadała za tymi rozmowami, gdyż nie była w stanie zadowolić wszystkich. Kucyki przychodziły z pretensjami i żądały nierzadko rzeczy całkowicie nierealnych. Jak jednak mogła im powiedzieć wprost, że mają jej dać spokój, a nie zarzucać egoistycznymi petycjami? Nawet pomimo swej naturalnej szorstkości, którą potrafiła w razie potrzeby w sobie odnaleźć, nie mogła własnym dzieciom kazać zejść z oczu tylko dlatego, że nie chciała lub nie dawała rady wypełnić prośby. Dlatego kiedy tylko Mourning Bell wkroczyła do sali tronowej, w której Luna przyjmowała petentów w ciągu dnia, wiedziała, jaka rozmowa ją czeka. Klacz pochodziła z Tall Tale, gdzie była zmuszona przetrwać ciężką szkołę życia. Jako nietokuc nie mogła liczyć na serdeczne traktowanie ze strony dzieci dnia i odpłacała się pięknym za nadobne. Raz nawet pobiła trzy dziewczynki, które brutalnie wyszydzały jej nietoperzowatość. Było to jednak wiele lat temu i teraz przed Luną stała dorosła i w pełni niezależna kobieta, w której ciężko było poznać dawną awanturnicę. Nosiła czarny mundur nocnej gwardii. Błyszczące, pionowe źrenice kontrastowały z bladą sierścią. Coś ostrego i coś niedokończonego, jakby niepełnego. Nawet znaczek z wykrywaczem kłamstw był pobladły. Spojrzała nienawistnie na stojącego przy tronie Stealhera. Nienawidziła z całego serca jednorożców, gdyż te najbardziej dokuczały jej w przeszłości. Wszystkie nietokuce gardziły dziećmi dnia i z wzajemnością. Lecz Mourning Bell ze swej pogardy uczyniła filar własnego światopoglądu. Szambelan udawał, że jej nie widzi, choć wiedział, że to tylko zamiatanie problemu pod dywan. Ostatnie decyzje księżniczki zmuszą ich do rychłej, ścisłej współpracy. Luna wiedziała, z czym do niej przychodzi, ale mimo to uprzejmie pozwoliła jej zacząć: – O, Pani Nocy! – zaczęła powszechnie syczącym u nietokuców głosem. – Ja... nie chcę być nieuprzejma... – Ale nie zgadzasz się ze swoją nominacją. Domyśliłam się tego – odpowiedziała za nią Luna i jakby z pewnym znużeniem spojrzała na własne kopyta. – Niestety, ta decyzja jest nieodwołalna. – Ale to jest marnotrawstwo! – zaperzyła się klacz. – Mam siedzieć tutaj w Canterlocie, podczas gdy inne nietokuce pójdą się bić w polu?! – Właśnie tak. Wybrałam ciebie na nowego kapitana mojej gwardii przybocznej nie bez powodu. Łączysz w sobie wiele cech, których potrzebuję. Lojalność, determinację, wiedzę... – Ale ja nie chcę siedzieć na tyłku tutaj, a walczyć! Luna poirytowała się, jednak postanowiła na razie nie okazywać swojej dominacji. – To jest tak samo istotna służba jak tam w polu. Zresztą skąd możemy wiedzieć, czy jutro nie zobaczymy tutaj desantu spadochroniarzy? Wtedy będę potrzebowała paru wykwalifikowanych osób na miejscu, w Canterlocie. Mourning Bell zagryzła wargi i po chwili wysyczała pełna gniewu:

2

– Zostaję tutaj tylko ze względu na to, że jestem kaleką! Mam astmę! Z tego powodu nie mogę walczyć! Taka jest prawda! Nie dam się oszukać! Luna zawrzała. Nietokucyki z reguły były buńczuczne i agresywne, ale żaden z nich nie ośmielał się okazywać braku sympatii wobec niej samej. Ta bladolica klacz posuwała się za daleko! – Uważaj na słowa! To moje ostrzeżenie! – Nie dbam o nie! Mogę zostać zdegradowana lub uwięziona, ale to nie zmieni niczego. Nie zmieni tego, że zmarnuję się! Księżniczka niespodziewanie się uspokoiła. Pomyślałaby sobie, jak ten problem rozwiązałaby Celestia. Wszak ona rzadko podnosiła głos, a raczej potrafiła w matczyny sposób przekonać kucyki do swoich racji. – Droga Mourning Bell... kiedy ja byłam taka młoda jak ty, a było to naprawdę dawno temu, to również chciałam walczyć. Nadal chcę. Pragnę, autentycznie pragnę znaleźć się na pierwszej linii i ramię w ramię, bok w bok z wami bronić Equestrii. Wtedy musiałam tak robić, gdyż z Celestią nie miałyśmy nikogo więcej poza sobą. Teraz czasy się jednak zmieniły i rządzimy państwem, wami wszystkimi. Układ jest inny. Teraz wy walczycie w moim imieniu. Mi to też nie pasuje, ale tak jest dużo łatwiej osiągnąć sukces. Tak łatwiej ocalimy Equestrię przed Czerwoną Zarazą. Ty też zajmujesz pewne miejsce w tym układzie. Takie, które przyniesie nam, naszemu stadu, najwięcej korzyści. Przykro mi, ale ani moje, ani twoje osobiste ambicje nie mogą przeważać nad interesem stada. Pro publico bono... Luna miała autentyczną nadzieję, że przekonała krnąbrną klacz, ale ta tylko prychnęła i zapytała, czy może się odmeldować. Rozczarowana księżniczka ją odesłała, a potem spojrzała na stojącego obok i milczącego dotychczas Stealhera. Ile jeszcze rozmów jak ta będzie musiała odbyć? Ilu osobom tłumaczyć, że wojna to nie jest zabawa? Czy naprawdę tak mało kto to rozumiał? Chciała zostać na chwilę sama, więc kazała szambelanowi odejść. Ten skłonił się i postanowił odwiedzić Celestię. Pomimo, że to nie z jego powodu Luna miała zły humor, to i tak dręczyło go nieco sumienie. Potrzebował pocieszenia od kogoś mądrzejszego od siebie. Sala tronowa w Canterlocie okazała się pusta, najwidoczniej biały alicorn udał się do sztabu lub gdzieś indziej. Szambelan usiadł na dywanie i zadumał się. Zapatrzył się w tron solarny i przyszła mu do głowy zabawna myśl. Skoro to Luna jest opiekunką snów i tylko ona, to czy przez ten tysiąc lat nieobecności sny były całkowicie bez kontroli? Jeśli tak, to życie jakoś było wtedy znośne i bez nadzoru księżniczki. Rodziło to wątpliwość, czy faktycznie taki protektor był potrzebny, skoro obywali się bez niego. Nie wierzył, że Celestia również posiadała podobną moc. To było niemożliwe. Pani Dnia nie widziała w ciemnościach, nie mogła dostrzec darkstallionów i tak samo nie potrafiła wnikać w sny. Te atuty miała w sobie tylko Luna. Tylko ona... Czyżby zatem była niepotrzebna? Czyżby Equestrią mogła faktycznie rządzić zaledwie jedna księżniczka, która zresztą to uskuteczniła przez pełne milenium? Zjednoczyła wszystkie prowincje, podporządkowała sobie Pferdenstadt, Mild West, Hestię, podpisała pokój z Gryffonią, Francją, Ichalią i znalazła w Ruskonii miejsce zesłania dla tych, którym się to nie podobało. Oszczędziła im żywoty, podczas gdy inne państwa buntowników eliminowały na dobre. Potem utrzymała ten kraj w ryzach przez wszystkie zawieruchy, od rokoszy aż po magiczne anomalie. Nic, tylko paść na kolana i oddawać pokłony! To były fakty. Potwierdzone przez archeologów, historyków i magów. Księżniczka nie mówiła całej prawdy, ale nie przyłapano jej na kłamstwie. Co zatem sprawiało, że on, szambelan nocnego dworu, lat dwadzieścia pięć, wybrał Lunę? Kogoś, kto jawił się w starych legendach jako antagonista i zagrożenie dla Equestrii, 3

którym przecież faktycznie była. Ktoś, czyje zasługi znikły wraz z rozsypującymi się ze starości księgami, o których zapomniały najzacniejsze uniwersytety. Luna nie miała swych pomników, nie miała poparcia ni wielbicieli. Wróciła jako potwór, została zrehabilitowana, zaszyła się na jakiś czas, aby się pozbierać i nagle nastąpiła eksplozja popularności! Celestia musiała nad swoim autorytetem pracować przez te wszystkie grube wieki, a Luna dostała je za darmo. Jak to zrobiła? Dlaczego? Przecież zdawała się być taka niepotrzebna? – Chyba właśnie to jest odpowiedź. Skoro to się stało tak nagle, to znaczy, że było słuszne – powiedział do siebie Stealher i odwrócił się, prawie zderzając się z Sunwisem. – Możesz powtórzyć, Stealhy Creeper? – spytał go szambelan dworu dnia, a zakłopotany młodzieniec poprawił okulary i wybąkał pod nosem coś w stylu „nic takiego”. Starszy z zarządców pokiwał głową i wskazał mu pusty tron, na którym wciąż leżała poduszka z wygnieceniem w kształcie czterech nóg i siedzenia Celestii, która teraz osobiście siedziała w sztabie. Zaciągnął na górę Stealhera, wciągnął powietrze i spytał: – Czujesz coś? Nieco zdziwiony tym intymnym pytaniem Stealher pociągnął nosem i pokręcił głową. Sunwise uśmiechnął się enigmatycznie i powiedział: – No właśnie. A ja czuję. Czuję zapach starych, sosnowych desek, które nagrzane słońcem wpadającym przez szyby poddasza aż błyszczą. Czuję zapach książek i półek, na których spoczywają. Do tego może nuta stęchlizny, ale nie takiej przykrej, ale świadczącej o nobliwości lokacji, w której właśnie się znalazłem. Dla mnie to zapach bezpieczeństwa, spokoju, szczęścia. To po prostu zapach mojej domowej biblioteki. – Nie mam tak rozbudowanych doznań, nic nie czuję – stwierdził smutno Stealher. – Jestem jakiś słaby lub mało bystry? – Nie. Ty jesteś po prostu dzieckiem nocy. Młody szambelan poprawił znowu okulary, ale tym razem z przejęcia. Jak to dzieckiem nocy? Przecież był zwykłym jednorożcem, a wszystkie kucyki były dziećmi dnia, żyły w ciągu dnia i potrzebowały światła do życia! Nawet nietokuce nie mogły pogrążyć się w mroku na stałe i musiały od czasu do czasu skorzystać z kąpieli słonecznej. Były jak delfiny. Przystosowały się do życia w nowym środowisku, ale stworzono je dla innego świata. – Jesteś fenomenem, to muszę przyznać – stwierdził Sunwise, głaszcząc kopytem brodę. – I właśnie mi to ostatecznie potwierdziłeś, a długo nad tym rozmyślałem. – Nad czym, Sunwise? – Wiesz, jak pachnie księżniczka Celestia? Nie... nikt tego nie wie, poza nią samą i ewentualnie jej siostrą. Celestia pachnie dla każdego kucyka z Equestrii kojąco. Dla mnie to moja biblioteka, w której czuję się przytulnie jak nigdzie indziej. Ale moja żona pewnie poczułaby zapach naszego salonu. Rozumiesz już? – Częściowo... zatem ja powinienem też tam coś czuć, ale swojego, indywidualnego, tak? W pełni subiektywnego? – Zgadza się. Ale nie czujesz. A wiesz czemu? – Bo... – już chciał powiedzieć, ale absurd tej hipotezy wydał mu się zbyt niedorzeczny i niegodny, aby głośno go wyjawiać w tej dostojnej sali. – To bez sensu. Ja jestem dzieckiem dnia! Jestem kucykiem! Minor minor equus! Tak jak ty i sama Celestia! – Takim się urodziłeś. Ale dostosowałeś się do nowego świata... a raczej, ten świat ciebie wciągnął. Teraz stałeś się mieszkańcem dominium nocy, księżyca i gwiazd. Nie jestem pewien czego to wynik. Samo częste przebywanie w towarzystwie księżniczki Luny to chyba za mało. Może zbyt długo siedziałeś w jej wymiarze? To może być to. Niewielu tam przebywa i dlatego jesteś takim wyjątkiem. – Czy to oznacza, że swój zapach szczęścia poczuję przy Lunie? 4

– Tak sądzę. To cenna wiadomość. Jesteś młody i masz szansę dowiedzieć się... co jest twoim prawdziwym szczęściem. Zaryzykuję stwierdzenie, że moje prywatne odkrycie dotyczące tej biblioteki to jedna z pięciu najważniejszych rzeczy, jakie zawdzięczam księżniczce Celestii. Ty też to odkryj. Biały ogier wyszedł z sali, pozostawiając Stealhera z głową zasypaną lawiną nowych koncepcji. Czyżby naprawdę był przygarniętym dzieckiem nocy? Czy to naprawdę mogło funkcjonować na prawach adopcji? Przecież to była żelazna fizyka, chemia i biologia, na które nawet księżniczka nie miała wpływu. Ale... magia... magia miała wpływ. Jakaś magiczna siła musiała zaingerować bezpośrednio w niego. Co to mogło być? Pomimo bycia jednorożcem nie uważał siebie za specjalistę od magii. Przyjaciele uważali, że jest głupio skromny, ale on szczerze nie zaliczyłby swych zaklęć i wiedzy teoretycznej do jakiegokolwiek stopnia znajomości arkanów. Słyszał jednak o kucyku, który uchodził za eksperta, szczególnie od tych mniej rozpoznanych sfer, jak magia przyjaźni. * Ponyville. Był tu po raz pierwszy, choć w ciągu swojej kariery administracyjnej spotykał się z tym miastem wielokrotnie w dokumentach. Tu mieszkały powierniczki Harmonii, tu los Equestrii dał znać o sobie parokrotnie. Wysiadł na stacji i wciągnął powietrze. Chwiejnie z lekka pokłusował przed siebie, rozglądając się z ciekawością dookoła. Fascynowało go, że środek ciężkości przeznaczenia państwa znajdował się właśnie tu! W tym niepozornym, cukierkowym miasteczku, przypominającym stereotypowe mieściny usytuowane w górach, na przykład w Pferdenstadt. Mijał małe domki, pośród których krzątały się kucyki trzech ras. Istotnie, w Ponyville elegancko koegzystowały wszystkie rodzaje kucyków i to pomimo faktu, że założone zostało przez ziemniaki. Oczywiście monorasowe stada były rzadkością i chyba tylko nietokuce szczerze alienowały się od reszty. Biblioteka zgodnie z opisem, który dostał od Sunwise’a, znajdowała się w olbrzymim dębie. Na jego drzwiach namalowano kaganek, a z okna na poddaszu wystawał teleskop. Uśmiechnął się do siebie. Wszystko się zgadzało. Perspektywa rozmowy z kimś wykształconym brzmiała smakowicie. Zapukał i cofnął się. Poprawił okulary, przygładził brodę i sprawdził, czy mapnik nadal jest tam, gdzie powinien, a więc na grzbiecie. Usłyszał z drugiej strony stukot kopyt, więc wyprężył się na baczność. – Dzień dobry, doktor Twilight Sparkle? – zapytał ujrzawszy lawendową klacz z pięknym, długim ogonem. – Och, jeszcze nie doktor. Dopiero co otworzyłam przewód doktorski, więc jeszcze parę ładnych lat minie. Proszę wejść! – Nazywam się Stealhy Creeper – przedstawił się, wstępując do okrągłego pomieszczenia, gdzie książki leżały po prostu wszędzie, a pośród nich notatki, zeszyty i połamane pióra wraz z opróżnionymi kałamarzami. – Proszę o wybaczenie. Byłam w trakcie pracy. – To ja przepraszam, że pani przeszkodziłem, lecz mam ważną sprawę. – SPIKE! ZRÓB HERBATĘ! – krzyknęła klacz i kontynuowała wypowiedź spokojniej. – Stealhy Creeper? Słyszałam to imię. Jest pan szambelanem księżniczki Luny! – Zaiste! – odpowiedział, wygodnie się moszcząc na wskazanej macie.- Jednak przychodzę w sprawie czysto prywatnej, więc jeśli przeszkadzam... – Ależ skąd! To czysta przyjemność! O, aleś szybki, Spike!

5

Stealher rozdziawił usta i jęknął coś do siebie, kiedy do pokoju wcisnął się dwuipółmetrowy stwór pokryty jasnofioletową łuską i z zielonymi wyrostkami kolczystymi. Widać było, że intensywnie rośnie ostatnimi czasy, gdyż jego pysk sprawiał wrażenie sztucznie wyciągniętego do przodu. Miał też chude i długie kończyny, jak u nastolatka. Jednak jego wygląd ani trochę nie był zabawny przez długie pazury i jeszcze większe zęby, wystające z ust. – Dzień dobry! – powiedział dziwnie wysokim basem, wskazującym na świeżo przebytą mutację. – Słodzi pan? – Nie... dziękuję... – odparł zaskoczony, że potwór, który spokojnie mógłby go zjeść pyta go o detale herbaty. – To... znaczy... nie, nie słodzę. – Nie ma pan nic przeciwko, aby Spike też został? Nudzi się ostatnio. – W żadnym... wypadku... – zimny pot spływał mu po plecach. Dostrzegł jednak w śliwkowych oczach całkowite zapewnienie bezpieczeństwa, więc sam również się nieco wyluzował. – Słyszałem, że jest pani jedyną ekspertką od magii przyjaźni. Potrzebuję ekspertyzy. – Proszę mówić. Słucham z uwagą! – uśmiechnęła się mile połechcona, że ktoś zainteresował się jej zagadnieniem badawczym. Zazwyczaj wszyscy korzystali z jej mądrości w sprawach bardziej życiowych, a nie stricte naukowych. – Mój problem brzmi następująco: otóż czy magia przyjaźni jest w stanie dokonać transformacji przynależności do dominium nocy lub dnia? Mam wiarygodne podejrzenie, że spotkało mnie coś takiego. Zacząłem wyczuwać swój zapach szczęścia przy księżniczce Lunie... wie pani, o czym mówię? 6

– Oczywiście. Ja przy księżniczce Celestii czuję zapach swoich przyjaciółek. To bardzo miłe. Jak pan domyślił się, że to magia przyjaźni? Z reguły kucyki mają o niej ograniczoną wiedzę. – Uznałem, że to może być ona, gdyż nie umiałem przypasować tego zjawiska do niczego innego. Nie znam się na przyjaźni, więc łatwo było to tutaj zwalić. – Uhm, rozsądnie. No dobrze, to może zacznijmy od początku. Zapewne wie pan, czym jest magia sama w sobie? – Znam ją z praktycznej strony zagadnienia, ale chętnie wysłucham definicji naukowej. – Naukowej... ale mi pan kadzi! No dobrze! Twilight ułożyła się wygodniej, wzięła solidny łyk herbaty i dostrzegła, jak Spike wywala język robiąc znudzoną minę. Słyszał to już tyle razy... Łypnęła na niego groźnie i smok znowu spoważniał. Może i była od niego dwa razy mniejsza, ale to ona nadal rządziła w tym domu. – Magia, mówiąc kolokwialnie, to siła woli poddana konwersji w energię. By być precyzyjnym... przemieniamy nasze siły życiowe w energię magiczną, a tę w energię cieplną, kinetyczną, świetlną i tak dalej. Dlatego magia męczy, ponieważ „wydajemy” nasze własne siły. – Rozumiem. To akurat wiem. – Wbrew powszechnemu mniemaniu, podatność na magię wykazuje cała znana nam materia. Każda cząstka, każdy atom, kwark, po prostu wszystko. To antymateria zwana czarną masą jest niepodatna na magię, ale to teraz nieistotne. Zatem to założenie sformułowane jeszcze przez samego Stars Swirla Brodatego, obala pogląd, że tylko jednorożce mogą czarować. Nie! Jeśli coś da się zaczarować, to to coś może również rzucać zaklęcia. – Nawet kamień? – Nawet kamień, choć on oczywiście nie zrobi tego świadomie, gdyż tej świadomości nie posiada. Poddany działaniu czaru może kontynuować transmisję zaklęcia dalej, na przykład poprzez zetknięcie się z innym obiektem. Na tym opiera się działanie magicznych artefaktów. – Rozumiem. – Przejdźmy do sfery istot żywych, takich jak kucyki, które mają własną siłę woli. To one mogą inicjować powstawanie nowych czarów, a nie tylko biernie korzystać z już istniejących. Kucyki potrafią przekonwertować własną wolę w energię magiczną, to oczywiste. – Tak, ale tylko jednorożce i alicorny. – Niestety, nie mogę się zgodzić. Pozostałe korzystają z magii w sposób bierny. Pegazy chodzą po chmurach, co jest zaklęciem, które na tyle trwale wniknęła w ich geny, że stały się nierozerwalne i wpisały się w szereg cech rasowych genotypu. Mam przyjaciółkę Rainbow Dash. Zna ją pan? – To ta, która sześć lat temu stworzyła Ponaddźwiękowe Bum na ślubie księżniczki Cadance i księcia Shining Armora? – Ta sama. Tylko ona potrafi rzucić to zaklęcie, choć nie ma magicznego rogu. Jednak jego brak zmusza ją do biernego czarowania. Ona jedynie stwarza okoliczności, czyli rozpędza się, a także nieświadomie korzysta z pewnej magicznej cząstki, która żyje w niej. Świadczy o tym fakt, że inne pegazy, jak na przykład Wonderbolts, pomimo stworzenia tożsamych sytuacji nie mogą powtórzyć jej cudu. Z kolei księżniczka Celestia w przeszłości korzystała z usług różnych wróżbitów, których ród należał do ziemskich kucyków. Oni też 7

naginali rzeczywistość, aby móc wyzwolić magiczne efekty. Sami nie byli w stanie czarować. Świadczy to jednak o tym, że każda rasa potrafi korzystać z magii. Między innymi za pomocą amuletów i magicznych anomalii terenowych. – Czy zatem magia nie istnieje w naturze? – Ależ oczywiście, że istnieje. Jednak wtedy wynika nie z siły woli, a z procesów natury. W sumie, to nasze myśli to również po prostu impulsy elektromagnetyczne, a więc procesy naturalne. – Może nie wnikajmy aż tak głęboko, bo czuję, że oddalamy się od sedna. – Ach, tak! Nasze rogi służą wyłącznie jako soczewka umożliwiająca skupienie siły woli do postaci czaru. – Czy zatem kucyk ziemski o odpowiednio silnej woli mógłby rzucać zaklęcia? – Teoretycznie tak. Praktycznie nie, gdyż mówimy tutaj o wartościach nieosiągalnych nawet dla księżniczki Celestii, gdyby miała czarować zupełnie bez rogu. Jednak jest zakres magicznych procesów, które nie podlegają temu ograniczeniu. Przykładem niech będzie telekineza, mesmeryzm i inne psychiczne zagadnienia. No i magia przyjaźni. – Właśnie! Co z nią? – Magia przyjaźni zalicza się do sfer magicznych najwyższego rzędu. Znaczy to, że jest najtrudniejsza w kontroli i jej efekty daleko wykraczają poza moment czarowy, czyli chwilę rzucania zaklęcia. Telekineza... – aktywowała róg i podniosła filiżankę, aby to zobrazować. – jest magią niskiego rzędu. Nieistotne jest to, że można za jej pomocą poruszać góry czy też nie można. Grunt, że działa tylko teraz i każdy jednorożec to potrafi. Tak samo piorun... Z jej rogu wystrzeliła błyskawica i przecinając z trzaskiem powietrze wpadła do kominka, gdzie zapaliła kilka szczap drewna. Stealher wzdrygnął się. Sam nigdy nie wyczarował porządnego pioruna, jego wysiłki dawały co najwyżej efekt zapalniczki. – ...błyskawica wygląda efektownie i może być groźna, ale to też nieskomplikowana magia. W dodatku działa tylko tu i teraz. Nie mogę stworzyć błyskawicy, która zacznie samodzielną egzystencję, trwającą rok lub dłużej. – No nie da się ukryć... – Natomiast magia przyjaźni wypływa z nas samych, z naszych układów i uczuć, które żywimy wobec innych kucyków. Szczere uczucia potrwają dłużej, niż sekunda. To... trudne zagadnienie... – zrobiła przepraszającą minę i wbiła spojrzenie we własne kopyta, Były świeżo wypolerowane i wyraźnie patrzyło stamtąd jej odbicie. – Zajmowałam się tym głównie od praktycznej strony i dopiero teraz rozpracowuję teorię i morfologię. Jednak wydaje się, że magia przyjaźni żywi się ciepłem serc, a nie zwykłą energią witalną. Jeśli moje badania to potwierdzą, to będzie to ważkie odkrycie w dziejach magii! – Domyślam się – odparł zakłopotany Stealher. – Ale jak to się miewa do mnie? Do mojej pani? Twilight wstała i położyła się obok Spike’a. Mrugnęła do niego, a on westchnął i pogładził pazurami swoją szyję. Zaiskrzyło, a potem zaczął ją drapać po grzbiecie i bokach. Szambelan przestraszył się, że potężne szpony rozedrą delikatne, kobiece ciało na strzępy, ale smok miał wyczucie, gdyż Twilight tylko zmrużyła oczy z wyraźnie odczuwanej przyjemności. – Proszę wybaczyć – powiedziała do swego gościa. – Ale ostatnimi czasy od tego ciągłego ślęczenia nad literaturą strasznie boli mnie grzbiet. Lekarz zalecił codzienne masaże i drapanie. – Ależ... proszę się nie krępować... – wyjąkał zaskoczony całą tą sytuacją obserwując, jak Spike kręci pazurami okręgi wokół różowych gwiazd. Potem zmienił taktykę i zaczął 8

ugniatać jej kręgosłup i skórę. Szambelan spróbował oszacować ile siły może mieć taki dwumetrowy potwór w palcach i nieco przeraził się na myśl, co by było, jakby olbrzym się zdekoncentrował i ścisnął za mocno. Mógłby przebić się pazurami do kości i wyrwać kawał mięsa. Otrząsnął się. Twilight znowu coś do niego mówiła. – Pomiędzy kucykami tworzą się magiczne więzi. Czasem przybierają one bardzo różnorodne, rozbudowane rozmiary, jak telepatyczna, ponadprogowa międzyświadomość. Oznacza to, że odczuwa się emocje innych kucyków. W moim przypadku jest to szczególnie silne dzięki wpływowi Elementów Harmonii, które działają jak specyficzny katalizator. Istotna jest także rasa, jednorożce są szczególnie podatne na wszelkie procesy magiczne i odczuwają je w stopniu zwielokrotnionym. Dla przykładu, kiedy moja przyjaciółka Rarity się gniewa, to czuję lekkie wibracje na końcu swego rogu... – Co, ty! Twilight! – przeraził się Spike, a Stealher odskoczył słysząc jego głos po raz pierwszy od dłuższego czasu. – Nie powiesz mi, że wolisz Rarity od reszty! – Źle się wyraziłam. Dałabym się pokroić i za Pinkie Pie, od której dzieli mnie przepaść osobowościowa... i też oddałabym wszystko Rarity, z którą łączy mnie niemalże wszystko. Jednak wspomaga nas biologia... i... – zawstydziła się. – No jest mi bardzo bliska, choć oczywiście na stopie przyjacielskiej. Nie będę tego ukrywała. Zapadła chwilowa, krępująca cisza, nim odezwał się ogier: – No dobrze, ale ciągle nie docieramy do Luny. – Och, jesteśmy już o krok. Pańska fascynacją księżniczką i służba pod nią zainicjowały proces magii przyjaźni. Jest on niezauważalny bez szerokiej perspektywy czasu. Nie odczuwa pan tego. Jednak to już się zaczęło. Magia przyjaźni posiada niezwykłą, właściwie nieograniczony zakres transformacji kucyków. Teoretycznie jest nawet możliwa zamiana ciał... podkreślam: teoretycznie! – Brzmi i tak jak jakieś science-fiction. – To jest magia przyszłości, proszę pana. Wiele wskazuje na to, że rozwój technologii i praktyk magicznych umożliwi nam dokonywanie takich cudów. To jak z przeszczepami. Nasze pokolenie było świadkiem niezwykłych dokonań w zakresie medycyny i kardiochirurgii, jak przeszczep serca sprzed roku. Kto wie? Może następne pokolenie ujrzy jak dwa kucyki dzięki nauce o magii przyjaźni, a więc filohekatologii... zamieniają się jaźniami! To niesamowite! – A więc sugeruje pani, że dzięki przyjaźni, fascynacji księżniczką... staję się nią? – Ależ nie, to zupełnie nie tak. Pan jedynie jest poddawany różnym, ciężkim do zdiagnozowania bez dokładnego rozpoznania procesom magicznym. Na przykład przestawienie swojego zegara magicznego z dziecka dnia na dziecko nocy. Polecam, aby pan zaprezentował ten przypadek uniwersytetowi canterlockiemu. Zapewne zechcą się nim zająć. Stealher miał dość. Wiedział już chyba wszystko. Jeśli to faktycznie była magia przyjaźni, to raczej nie było się czego obawiać. – Magia przyjaźni jest magią pozytywną? – Jeśli chodzi panu o czynienie krzywdy, to tak. Jednak... obawiam się, że ta teza może zostać obalona. Bo jak wytłumaczyć zamianę w kamień Discorda pod wpływem Elementów Harmonii? Przecież to nie było przyjemne, może wręcz bolesne. Temat wymaga dalszych badań. – Zaiste. Bardzo dziękuję za herbatę i poświęcony czas. Przyznaję, że w pełni zasługuje pani na serdeczność, jaką obdarzają panią księżniczki. – Bardzo dziękuję i również miło było pana gościć. Polecam się na przyszłość, jakby miał pan jeszcze jakieś wątpliwości. Dzięki, Spike! 9

Smok przeciągnął się, aż huknęły mu wszystkie kręgi. Twilight zeszła z leżanki i jakby na gumowych nogach odprowadziła Stealhera do drzwi. Gdy już wyszedł, położyła się na łóżku i zasnęła, zrelaksowana masażem i zmęczona rozmową.

21 czerwca 1270 roku Canterlot Jeszcze raz przejrzała się w lustrze. Lewy profil, prawy, en face… wyglądała najpiękniej, jak potrafiła. Nie, nie spodziewała się dzisiaj żadnej romantycznej randki z przystojnym młodzieńcem, ani tym bardziej nie chciała spotkać nikogo nowego. Po prostu był to ten dzień, kiedy po raz pierwszy w Canterlocie odwiedzały ją najbliższe przyjaciółki. Sweetie Belle miała spędzić z nimi cały dzień, prezentując szyk i majestat stolicy, a także w duchu pragnęła zaimponować dziewczynom. Wszak nie po to tyle im opowiadała o urokach swej funkcji na dworze, niemalże namolnie czarowała relacjami z recitali i koncertów, aby zepsuć szanse udowodnienia, że nie były to historie przesadzone. Nie ulegało wątpliwości, że ten dzień miał zakończyć się opadnięciem ich szczęk do samiutkiej ziemi. Odpowiednia prezencja to pierwszy krok. Rarity zawsze powtarzała, że suknie i pantofelki służą nie tylko do zakotwiczania wzroku dżentelmenów, ale również należało pamiętać o wzroku dam. Tutaj siostra użyła jakiegoś trudnego do zrozumienia dla śpiewaczki określenia, a potem dodała, że „pośród swoich również warto błyszczeć”. Dlatego kiedy przywitała się ze swoimi przyjaciółkami na stacji, to musiała uważać, aby ich silne uściski nie wygniotły długiej, lawendowo-zielonej sukni ze szmaragdowymi i ametystowymi dodatkami. Jej bujne i sięgające ziemi zachwycające loki nieco spięła prostym, srebrnym diademem z symbolem triskelionu, a w ogonie zawiązała dziesiątki wstążek, co zabrało jej godzinę z porannej toalety. Widziały się zaledwie kilka dni wcześniej, lecz to miało miejsce w Ponyville. Tutaj, w Canterlocie, od razu wszystko stawało się bardziej uroczyste, dlatego ich powitanie trwało wyjątkowo długo. Kiedy skończyły, Apple Bloom poprawiła okręcający się wokół szyi warkocz i wytrzeszczyła oczy, ogarniając wzrokiem kreację śpiewaczki. – Dzioułcha, tyś założyła pantofelki… na obcasie? – spytała skrajnie zaskoczona. – To dlatego taka jakaś wysoka jesteś. – Przecież to cholernie niewygodne… – popatrzyła sceptycznie Scootaloo. Sama miała na sobie nowy, wyjściowy mundurek młodzieżówek Wonderbolts, zainspirowany aktualnymi krojami i wzorami Luftmare. Był to ubiór prosty, surowy, lecz wygodny. Całkowite przeciwieństwo sukni Sweetie. – słyszałam, że od tego nogi się wykrzywiają. – Sądziłam, że raczej docenicie moje starania, aby zaprezentować się wam jak najbardziej spektakularnie – fuknęła harfistka. – Zależało mi na tym, aby zrobić na was wrażenie. – Po kiego grzyba? – odparła Apple Bloom, jako jedyna naga z trójki. – Mi tam nie zależy. No, ale dość gadania po próżnicy! Co robimy? – No? – dopytała Scootaloo . – Chcę, aby mnie rozwaliły jakieś atrakcje, a nie twoja kiecka! – Mam dla was dobrą wiadomość! Księżniczka Celestia dziś rano mi powiedziała, że w nagrodę za wczorajszą wyjątkowo udaną jej zdaniem sonatę, możemy sobie dziś pójść

10

gdzie tylko sobie wymarzymy, a ona opłaci wszelkie koszty. Czy zdajecie sobie sprawę z otwierających się perspektyw? Całej trójce oczy zaświeciły się jak gwiazdki. – Ja cieee! – wydała z siebie zduszony okrzyk Apple Bloom. – Applejack mówiła, że gdzieś w Canterlocie jest taka restauracja, że płacisz stówkę i jesz ile chcesz! Żarcia luksusowe jak z pańskiego stołu! Można jeść, aż pękniesz! Zawsze marzyłam, aby tam pójść i tego spróbować! – Oj tam, jedzenie… - machnęła ogonem pegazica. – Są lepsze rzeczy. Przecież tutaj mieści się Akademia Luftmare! Skoro księżniczka tak ciebie nagrodziła, to może zgodzą się nam pokazać coś fajnego? Zawsze marzyłam, aby dotknąć jakiegoś wielkiego bombowca lub smukłego myśliwca! Pogapić się na te cuda! Słyszałam, że mają tutaj te ogromne Heinkle 111! Sweetie Belle z trudem stłumiła w sobie gorycz rozczarowania i po prostu nie wywaliła języka jak zmęczony pies. Od lat marzyła o jednej rzeczy i mogła teraz skorzystać z okazji by pójść do słynnej opery, do której bilety kosztowały tyle, co jej miesięczne wynagrodzenie. Teraz jednak czuła, że ten plan nie znajdzie poparcia. – No cóż… moja pani dodała, że chciałaby nas spotkać we trzy, kiedy odda dzisiejszą służbę po dwudziestej pierwszej. – A na jakiego kija? – zmrużyła oczy Apple Bloom. – Nasze siostry to rozumiem, ale na co jej my? – Nie mam pojęcia. Jednak jej życzenie musimy respektować, dlatego wybierzmy coś, co zakończymy przed dziewiątą. Akurat znam taki jeden spektakl operowy… – A może zamek? Zawsze chciałam zobaczyć te komnaty, gdzie nie wpuszczają obcych! – Tak, zamek! Sweetie, idziemy tam! Śpiewaczka westchnęła. Czemu ze wszystkich atrakcji Canterlotu wybrały tę, którą ona widuje niemalże na co dzień?

21 czerwca 1270 roku Ponyville Początki związku Fluttershy i Big Macintosha wcale nie były łatwe. Ktoś mógłby określić je mianem „romantycznych”, ale co to za romantyzm, gdzie dwie osoby są zbyt nieśmiałe, aby przez okrągłe pół roku w ogóle odezwać się do siebie? Teoretycznie, zaczęło się dobrze. Ona leciała gdzieś (kroniki milczą o celu tej podróży) prosto przez Akry Słodkich Jabłek, kiedy nagle przestraszył ją nisko lecący samolot. Był to jeden z pierwszych prototypów, jeszcze bez kryptonimu i numeru. Pilot również był świeży i najzwyczajniej w świecie nie zauważył pegazicy na swojej drodze. Poza smokami Fluttershy nigdy wcześniej nie widziała tak potężnego obiektu ze skrzydłami. Nic dziwnego, że warczącego i olbrzymiego potwora o szarej barwie wzięła właśnie za takie monstrum, co natychmiast doprowadziło do pełnego paraliżu ciała. Fluttershy jak kamień poleciała w dół, co przy takiej wysokości mogło bardzo źle się skończyć. Szczęśliwym trafem, zupełnie przypadkiem pod nią znalazł się Big Macintosh, który podniósł głowę za samolotem, ujrzał 11

grozę sytuacji i złapał pegazicę, ratując jej zdrowie, a może i życie. Ponieważ cały czas nie kontaktowała, sądząc, że zemdlała, zaczął robić jej sztuczne oddychanie i wtedy obudziła się widząc nad sobą ogromne, zielone i jakże przyjazne oczy. Niby tak to się zaczęło, ale do następnego etapu przeszli aż po pół roku. Maskowali się świetnie, ani Applejack nie widziała u siebie w domu niczego podejrzanego, ani Rainbow w czasie odwiedzin u przyjaciółki. Dopiero po sześciu miesiącach skojarzono, że dziwne napady rozkojarzenia przytrafiają się obojgu, i to tylko kiedy są w swoim towarzystwie. I tak musiał minąć jeszcze jeden księżyc, nim rodzina Apple i przyjaciółki namówiły ich do jakiejkolwiek akcji zaczepnej. Minęły cztery lata. Piękne, słodkie lata dla Fluttershy i Big Maca, którzy nieraz potem dziękowali na kolanach tym, którzy pomogli im przekonać samych siebie do idei pierwszej randki. Po półtora roku zaręczyli się, ona obwiązała sobie złotą diamentową kokardką prawe skrzydło przy samej łopatce, on ogon przy zadzie. Ulubioną zabawą pozostawało niezmiennie „złap Fluttershy”. Ta śmieszna pamiątka po ich pierwszym spotkaniu nadal budziła w nich niezgłębioną radość i zaskoczenie u przypadkowych świadków. Gra polegała na tym, że Fluttershy podlatywała wysoko w górę, a potem zamykała oczy, przyklejała sobie skrzydła płasko do boku i pikowała w dół. Bez strachu, bez niepewności. Macintosh delikatnie ją łapał, wspiąwszy się na tylne nogi i mogąc dzięki temu swobodnie wyczekać chwili, kiedy będzie tuż nad jego głową. Applejack przypadkiem była świadkiem jednej z takich scen. Początkowo myślała, że Fluttershy na serio czegoś się przestraszyła i zaraz zginie marnie, łamiąc kręgosłup. Chciała rzucić się na ratunek, ale dojrzała na stanowisku Macintosha. Kiedy po udanym chwycie nastąpiła seria wyjątkowo serdecznych pocałunków i uścisków, zarumieniona farmerka zrozumiała swoją pomyłkę i wycofała się czym prędzej. Fakt był taki, że Macintosh w towarzystwie swej narzeczonej tracił całą swoją powściągliwość w wysławianiu się, a ona nieśmiałość i bojaźliwość. Jeśli ktokolwiek wątpił w szczerość ich uczuć, to ten argument zawsze przekonywał, że są sobie przeznaczeni. Ich samych też. To było najważniejsze. Druga ulubiona zabawa nazywała się dość podobnie, czyli „łapaj Fluttershy”. Tym razem pegazica podlatywała niezbyt wysoko w górę i lotem koszącym starała przelecieć tuż nad jego grzbietem. On ją chwytał, ona wymykała się. Macintosh nie należał do kucyków szczególnie zwinnych, toteż jej wystarczał pegazi wdzięk w powietrznych ruchach, aby stać się dla niego niedoścignionym celem. Jednak kiedyś już udało mu się jakimś cudem pochwycić swoją narzeczoną, to padał na grzbiet i ją tak mocno tulił do swojego torsu, że nie miała nawet co śnić o ucieczce. Zresztą nie chciała. Kontakt każdego fragmentu jej skóry z jego sierścią to była prawdziwa euforia dla duszy i zmysłów. Rozwijała skrzydła, aby objąć go jak najwięcej i najciaśniej. Chciałaby stać się z nim jedną częścią świata, pojedynczym, nierozerwalnym bytem. I robiła w tym kierunku wszystko to, co umożliwiało jej małe, beżowe pegazie ciałko. – Macintoś? – szepnęła któregoś razu prosto w ucho, aż zestrzygł nim przejęty słodyczą szeptu. – Taak? – Lubisz źrebiątka? No tylko powiedz... Ogier zastanowił się chwilę, przywołując wspomnienia dwóch malutkich klaczek, którymi się opiekował i je wychowywał. Pomarańczowej i takiej w kolorze musu jabłkowego... to był zdecydowanie szczęśliwy okres jego życia. – Taak! 12

– Och Mac... – wtuliła się mocniej w jego puchatą pierś. – Ja też je lubię. Wiesz? Kiedyś mi powiedziano, że mam do nich kopyto. Chciałabym mieć własne źrebaki... takie malutkie, że mieszczą się na kopycie. Och tylko wyobraź sobie! – Wyobrażam sobie, Fluttiś. Własne źrebaki mówisz... – Słodkie, rozkoszne źrebiątka. Miałeś w rodzinie jednorożca lub pegaza? – Niee. Wyłącznie ziemskie kuce. – O, to jak ja, to znaczy nie tak, jak ja... to znaczy, ja też tylko pegazy. Och Mac! To takie ekscytujące! – uśmiechnęła się najszerzej jak umiała, a turkus przesłonił mu cały świat. – Według Twilight... pytałam ją o to wczoraj... wybacz, że ci o tym nie mówiłam... – Nie szkodzi, żabciu – pogładził jej długą grzywę i wplótł kopyto w różowe loki. – Co ci powiedziała Twilight? – Ooo... ona to nazwała genetyką... to podobno jest taka rzecz, która decyduje, czy źrebię urodzi się pegazem czy jednorożcem, czy ziemskim kucykiem. I jeśli tak jak u nas jedno z nas jest pegazem, a drugie ziemskim kucykiem i w rodzinie nie było żadnych takich związków, to... szansa, że nasze dziecko będzie takie albo takie jest równie pół na pół. Już rozumiesz, Mac? Rozumiesz? – Niee... – odrzekł zgodnie z prawdą ogier czując, że trochę zaczął się gubić. W jednej wypowiedzi padło nieznane mu słowo, a potem mnóstwo jakiś prawd biologicznych. – Och, głuptasie! Tak jak rodzice oczekują z niecierpliwością i niepewnością jakiej płci będzie ich dziecko... to sobie wyobrażasz? – Taak. To jest podobno ciekawe. – Tak my oprócz tej niepewności będziemy mieli jeszcze jedną! Jakiej rasy ono będzie! Takie dwie niespodzianki naraz! Wspaniałe, prawda! No i oczywiście jaki kolor sierści, jakie oczy... och, Mac! To będzie dla mnie taki cudowny dzień, móc się tego wszystkiego dowiedzieć naraz! W końcu ogarnął o co chodzi jego narzeczonej i uśmiechnął się ze zrozumieniem. Istotnie, to musiało być dobre. Jego rozmyślania i sielską scenkę brutalnie przerwał bezlitosny warkot licznych motorów. Fluttershy pisnęła i schowała się w cieniu potężnego ogiera, czekając, aż hałas ich minie. Brzmiało to tak samo złowieszczo jak przed laty, ale teraz już dobrze wiedzieli, że nad Ponyville przebiega korytarz powietrzny Los Pegasus-Canterlot i regularnie pojawiały się na tutejszym niebie coraz liczniejsze samoloty z księżycami na skrzydłach. Miejscowe kucyki machały im ochoczo, czując radość patrząc na rosnącą potęgę Equestrii... ale jednocześnie czując zaciskający się na szyi stryczek wojny, która zdawała się być coraz bardziej nieunikniona. Dlatego beżowa pegazica niechętnie wiodła wzrokiem za przesuwającym się po niebie stadem samolotów. Były dość nieduże, ale i tak ją przerażały swoim ogromem. Miały przynajmniej po dziesięć metrów rozpiętości, ale niegdyś widziała też gigantyczne, trzysilnikowe monstra, które zasłaniały sobą pół nieba. Przy nich te tutaj to były małe wróbelki. – Obrzydliwość! Te czarne sylwetki... och! – pisnęła, a Macintosh przytulił ją czule. On też się niepokoił, myśląc o nadchodzących czasach. Ale była też jedna osoba, która wyczekiwała ich chyba z prawdziwym utęsknieniem. Coś zaszumiało i nad ich głowami pojawiła się znikąd Rainbow Dash, ciągnąc za sobą tradycyjną, tęczową smugę. Karminowe tęczówki błyszczały z podniecenia, kiedy ich zauważyła. – Siemka gołąbki! Widziałyście to? – wskazała kopytem na tuzin pojazdów.

13

– Ciężko ich nie zauważyć... są... duże... – wyjąkała Fluttershy. – Duże.... groźne... warczą... zupełnie jak smoki! – Smoki to dobre porównanie! – uradowała się Rainbow Dash, robiąc w powietrzu koziołka, a potem boksując się z niewidocznym przeciwnikiem. – Są tak samo waleczne, szybkie i drapieżne! To nowiutkie Messerschmitty 109 E3! Najlepszy samolot myśliwski świata! Nie ma i nie będzie lepszego! – Skoro tak twierdzisz... – odpowiedziała Fluttershy, chowając się z powrotem na swoim narzeczonym i drżąc ze strachu. Rainbow widząc, że z nimi nie pogada, wzniosła się wyżej, a potem, niewiele myśląc, wystrzeliła w stronę odlatujących już samolotów. Były faktycznie szybkie nawet jak dla niej, ale wytężając wszystkie siły dała radę zrównać się z ostatnim z klucza. Jeszcze chwila wzmożonego machania skrzydłami i dotarła do kabiny. Złapała się skrzydła by odpocząć, a wtedy samolotem zatrzęsło, aż pilot wzdrygnął się i musiał rozpaczliwie korygować kurs. Był to jego pierwszy lot taką maszyną i jeszcze zupełnie nie miał jej opanowanej. W końcu, po parosekundowej walce z drążkiem jako tako wyrównał poziom i mógł rozejrzeć się dookoła, sprawdzając co wywołało tę nieoczekiwaną turbulencję. Zerknął w lewo... nic. Potem w prawo... Uczepiona skrzydłem kopytem Rainbow, przybrawszy nonszalancką pozę ujrzała wytrzeszcz bursztynowych oczu. Pilot był tak zszokowany, że aż ześlizgnęła mu się z czoła pilotka, odsłaniając długie, proste i uczesane na jeża złoto-pomarańczowe włosy. Klacz przyznała w duchu, że wyglądał całkiem wystrzałowo i w dechę. Uśmiechnęła się do niego zawadiacko, jakby chcąc podkreślić, że dla niej ta sytuacja, czyli doganianie samolotów i ich łapanie to chleb powszedni. Pilot jednak nie podzielał tej filuterności i gestem kazał jej spadać. – Ej no, trochę luuuzu! – puknęła w szybę, a on najwidoczniej się wkurzył, gdyż otworzył usta i rzucił przekleństwem, którego ona i tak nie usłyszała. Westchnęła ostentacyjnie i odskoczyła od niego, natychmiast znowu doganiając pilota. Ten już wyraźnie wściekły zamachał kopytami, ale Rainbow to zlekceważyła. Zaczęła z bliska oglądać znaki rozpoznawcze na skrzydłach, a wtedy pilot chyba dostał jakiś komunikat od dowódcy klucza, gdyż zrobił się cały czerwony, a następnie szybko podniósł prawe skrzydło do góry, jakby wchodząc w beczkę. Rainbow dostała płatem prosto w kopyta i fiknęła kozła, a wtedy ponownie oberwała, ale już w głowę. Lekko zamroczona ześlizgnęła się z samolotu i spadła, otrząsając się i z powrotem rozwijając skrzydła. – Co za cham! Co za totalny głupek! Mógł mnie zabić! – wycedziła przez zęby, masując sobie guza na głowie. Postanowiła złożyć na niego skargę. Nie wiedziała gdzie to zrobi, ale Twilight na pewno będzie wiedziała. A jak nie, to napisze chociażby do samej księżniczki! Wspomnienie czarodziejki przywołało jednak refleksję, że być może nie powinna dotykać sprzętu wojskowego, szczególnie w tak napiętym okresie. Mogła coś zepsuć, lub przeszkodzić w czymś ważnym. – Ale że od razu w głowę? W głowę? – jęknęła ponownie, wracając do Ponyville.

21 czerwca 1270 roku Canterlot

14

– Błagam was… – szepnęła Sweetie Belle, poprawiając Scootaloo kanty na mundurze i równocześnie rzuconym zaklęciem zacieśniając kokardę Apple Bloom. – Nie każcie mi się wstydzić! Będziesz na osobistej audiencji u samej Pani Dnia! – Oj, nudzisz, siostra! – pegazica strzeliła jej sójkę w bok, na co śpiewaczka o mało się nie zapowietrzyła. – Przecież znamy księżniczka, a ona zna nas! Luna nas nawet kilkakrotnie odwiedzała w snach! – To nie zmienia faktu, że macie się porządnie zachowywać! I z klasą, podkreślam! Z klasą! – Oj, gadasz i gadasz… chodźmy że już! – zniecierpliwiła się Apple Bloom i ruszyła w kierunku ogromnych dwuskrzydłowych wrót pilnowanych przez dwóch gwardzistów dnia w białych jak śnieg mundurach i mających pistolety maszynowe przy bokach. Widząc królewską harfistkę uśmiechnęli się do niej i otworzyli ciężkie wrota, a jeden trącił kopytem swój hełm. Ponieważ było już po dziesiątej i zaszło słońce, na tronie spodziewały się ujrzeć Lunę. Mimo to oczekiwała na nich Celestia, najwidoczniej siostra była gdzieś w terenie. Sweetie Belle przypomniała sobie, że miała coś oglądać w Mustangii i wrócić dopiero nad ranem. Pokłoniły się do samej ziemi. Trwały w tej pozycji, aż Celestia stuknięciem kopyta nie pozwoliła im się wyprostować. Tylko harfistka nie czekała, chcąc popisać się przed przyjaciółkami swoja bliskością z księżniczką. Tylko kiwnęła głową, na co z reguły pozwalali sobie tylko szambelani i reprezentantki Klejnotów Harmonii. Celestia zdawała się tego nie zauważyć. – Witam was serdecznie w moim domu – powiedziała ciepłym głosem. – To chyba pierwszy raz, kiedy możemy porozmawiać na osobności, gdyż zawsze widywałyśmy się w jakiś albo dramatycznych okolicznościach, albo na dużych uroczystościach. A chciałabym wam zadać kilka pytań… – Z wielką chęcią na nie odpowiemy! – odrzekła Sweetie Belle, katem oka patrząc na swoje przyjaciółki. Póki co stały grzecznie w przepisowej odległości od księżniczki i nie robiły niczego głupiego. – Może to zabrzmi obrazoburczo, ale ja też uczę się o przyjaźni, tak jak wasze siostry. Listy od Twilight Sparkle, a także wnioski wyciągane z jej przygód znacznie poszerzyły moje horyzonty. Chciałabym też czegoś nauczyć się od was. Moim zdaniem reprezentujecie jeszcze jeden, nowy dla mnie gatunek tej najsilniejszej, najserdeczniejszej przyjaźni. Sądzę, że w nadchodzących trudnych dniach może ona być dla nas bardzo cenna. – To zaszczyt, moja pani, że nas o to prosisz! – powiedziała Apple Bloom, a Sweetie uśmiechnęła się z satysfakcją. – Jaka jest wasza przyjaźń? Czy byłybyście dla jednej z was zrobić wszystko, poświęcić same siebie? – Oczywiście! – odpowiedziały gromkim chórem, a Scootaloo dodała. – Ma się rozumieć, że chcę wstąpić do Wonderbolts… a raczej Luftmare, aby bronić te dwa przyziemne stworzonka przed Sombrą! Apple Bloom spojrzała na nią z ukosa, a w Sweetie coś się zagotowało. Widząc to, Celestia przejęła głos: – Połączył was wspólny problem, który z medycznego punktu widzenia jest rzeczą w tym wieku prawie niespotykaną. Zjednoczyłyście się wokół niego i wzajemnie wspierałyście, co jest chwalebne. Dlaczego tak robiłyście? Dlaczego zawsze opierałyście się presji zewnętrznej? Dziewczyny popatrzyły po sobie, szukając wzajemnie w swoich oczach odpowiedzi. Dlaczego? Bo… tak… po prostu uznawały, że tak wypada, że taki jest ich cel. Wokół tego 15

zaczęło obracać się ich życie, więc kontynuowały własną pasję, która szybko przeobraziła się w życiową przyjaźń. Żadna z nich, nawet rozpoetyzowana Sweetie Belle, nie widziała w tym głębszej filozofii. – To może ja odpowiem – spróbowała mimo wszystko wysłowić się śpiewaczka. – Zawsze czułam pewien specyficzny magnetyzm, myśląc o Apple Bloom lub Scootaloo. Czułam się wtedy… szlachetniejsza. Ale nie wiem, nie umiem dostrzec w tym czegoś więcej, co można by ubrać w jakieś poetyckie wersy. To są moje przyjaciółki, kocham je i… właściwie na tym to się zamyka. – Dobrze - pokiwała głową księżniczka i widząc, że żadna z nich nie chce niczego dodać, sama kontynuowała wypowiedź. – Może zapytam was o to jutro. Poproszę, abyście we własnym gronie przedyskutowały te sprawę i podzieliły się ze mną wnioskami. Mogę wam zdradzić, że mam wobec was pewien mały, magiczny projekcik, ale wpierw chciałabym jeszcze przeprowadzić coś na kształt wywiadu środowiskowego, hihi. Mrugnęła do nich, a one skłoniły się. Sweetie Belle wyczytała z oczu Celestii, że audiencja skończona, więc jeszcze raz się pokłoniła i zabrała swoje przyjaciółki z Sali tronowej. Idąc po czerwonym dywanie zastanawiała się, o jakiż to projekt chodzi. Nigdy wcześniej Celestia nie zdradzała, że ma jakiekolwiek plany wobec ich trójki, więc taka deklaracja znikąd była zaskakująca. A śpiewaczka zdążyła na tyle poznać swą chlebodawczynię, że wiedziała, iż nawet najmniejsze projekty Celestii są tak właściwie gigantyczne i skomplikowane. Należało się spodziewać burzy.

Na plakacie widniało widziane z półprofilu ciężkie działo przeciwlotnicze typu FlaK 36 kalibru 88 milimetrów. Miało wysoko uniesioną lufę, a obsługa w skupieniu wypatrywała zagrożenia na niebie. Ona i armata były czarno-szare, a niebo w tle czerwone jak łuna pożaru1. – No, robi wrażenie! – przyznała Lighthouse, spoglądając na zegarek. Za godzinę miała pociąg do Fillydelphii, gdzie chciała skontrolować chroniącą miasto baterię nabrzeżną. 1

Jak wspominałem we wstępie, ilustracje nie zawsze odpowiadają realizmowi literackiemu ;)

16

Potem planowała wybrać się do Manehattanu. Nie przepadała za tym miastem, więc wizytę starała się odwlec na przyszły tydzień. – Jest wyjebany w kosmos! – krzyknęła Depicted Picture i trąciła ogonem Dorniera. – Niezłe chwaty z tych twoich Luftmare-owiec. A przynajmniej tak tutaj wyglądają, prężąc muskuły. Obrona przeciwlotnicza zasadniczo podlegała pod Luftmare, nie licząc jednostek stricto dywizyjnych, dlatego Dornier dowodził także takimi działami, jak na plakacie. – Uznałem, że trzeba zadbać o mohale cywili – powiedział – Ostatnie wypadki je mocno nadszahpnęły. Kucyki plotkują niepotrzebnie. Fakt, że do wczoraj nasze pohty opuściły wszystkie sombhyjskie statki handlowe podsyca niepokój. – Już nieraz tak się działo – odparła Lighthouse. – i potem nie dochodziło do żadnych ekscesów, ale fakt, trzeba być czujnym. Szczególnie, że na oceanie co rusz wykrywamy sombryjską marynarkę wojenną.

22 czerwca 1270 roku Canterlot Kiedy około czwartej w nocy Depicted Picture wróciła do swego domu położonego w tej samej dzielnicy Canterlotu, w której mieszkał niegdyś Shining Armor i Twilight, wszyscy w środku już spali. Wszyscy, a więc jej mąż, trzy córeczki oraz gosposia. Depi widząc porozrzucane niedbale ubrania męża chciała go brutalnie zrzucić z łóżka i kazać natychmiast posprzątać, ale prychnęła tylko, mając nadzieję, że go to obudzi. Nie chciało jej się za bardzo spać, więc usiadła w kuchni i zaczęła podjadać jakieś ciasteczka. Na blacie leżała kolorowa, wykonana kredkami mapka Equestrii, praca domowa najstarszej z dziewczynek. Depi położyła na planie kilka rodzynek. Rozciągnęła je w linię wzdłuż wschodniego wybrzeża, albo skupiając wokół miasta, albo utrzymując równe odstępy. Kilka też odsunęła na zachód, w stronę Kryształowego Imperium. Tylko obok Manehattanu było względnie pusto, zaledwie dwie rodzynki tam trafiły. – Wybrzeża bronią trzy dywizje pancerne – zaczęła do siebie szeptać. – przydzielone do trzech korpusów. W skład każdego korpusu wchodzi dywizja pancerna, dwie dywizje piechoty i dywizja piechoty zmechanizowanej. Jeden korpus nie posiada jednej dywizji. Każdy z nich ma przydzielony pułk lotniczy. Czwarty korpus znajduje się na północnym zachodzie w obwodach dla Manehattanu, który jest słabiej broniony… Zastanowiła się, kto odważyłby się zaatakować taka potęgę. Cztery dywizje pancerne, tyle samo zmechanizowanych i aż siedem dywizji piechoty! Czy naprawdę na świecie mogła istnieć armia zdolna się przeciwstawić takiej sile? Co ją mogłoby zniszczyć? Jednym ruchem ogona zrzuciła wszystkie rodzynki na podłogę i Equestria została pozbawiona jakiejkolwiek osłony. – Co robisz, mamusiu? Do kogo mówisz? W drzwiach kuchni stanęła właścicielka mapki. Swoim spojrzeniem wielkich oczu dziwowała się, co też mama wyczynia z jej pracą domową o takiej porze! Depi podeszła do niej i bez odpowiadania na pytanie przytuliła mocno. Coś jej podpowiedziało w duszy, natrętny niczym komar głosik, że nie wiadomo, kiedy następnym razem będzie mogła napawać się kontaktem z własnymi dziećmi.

17

22 czerwca 1270 roku Sala tronowa w zamku Canterlot

Zasiadła na tronie i poprosiła szambelana, aby za pięć minut wezwał pierwszego interesanta. Te pięć minut było kluczowe i miała nadzieję, że w ciągu tak krótkiego czasu doprowadzi samą siebie do użyteczności. Czuła się wprost fatalnie, gdyż według kalendarza akurat dziś przypadał jej najgorszy dzień miesiąca. O ile jej organizm nie był w stanie stworzyć nowego życia, to jednak wszystkie hormony wydzielały się tak samo i ból był taki sam jak u zwykłych klaczy. Nastrój też miała podły. Świat nieco rozmazywał się pod oczami, głowa ciążyła na szyi, a grzywa i ogon falowały opieszale, idealnie oddając stan ducha białego alicorna. Nawet poranna próba uczesania się okazała się męką i kosztowało ją wiele westchnień bólu i całe garście wyrwanych włosów. Najgorsze jednak było to, że nie umiała wyjaśnić przyczyny takiego fallstartu porannego. Obudziła się po czwartej, masując mocno obolałą pierś. Kiedy podnosiła swą tarczę dnia, zazwyczaj była pełna energii, którą nasycało ją młode słońce. Dziś jednak godzina piąta rano okazała się być tak samo śmiercionośna, jak dla dowolnego obywatela Equestrii, który przecież nie był solarną księżniczką. Nawet makijaż jej się nieco rozmazał, co nie zdarzyło od setek lat. Luna zeszła z tronu i stanęła obok niej. Z niepokojem łypała na siostrę, której stan świadczył o czymś, czego się obawiała. Powinna udać się na spoczynek, ale nie ośmieliła się zostawić Celestii samej z jej problemami. Nie dziś. Pięć minut minęło i nastał kolejny, szeregowy dzień rządów. A każdy kolejny dzień zaczynał się tak samo, czyli olbrzymim stosem nie do końca sympatycznych meldunków. Panika, strach, niepewność... jak Equestria długa i szeroka, wszyscy bali się jutra. Chyba nie było już kucyka, który nie wietrzyłby w powietrzu rychłego wybuchu konfliktu. Przeważający typ meldunków to błagania o pomoc. Jakieś miasto nie chciało zwerbować przepisowego 25% młodzieży do wojska, tłumacząc, że nie będzie miał kto pracować. Inne nie było w stanie ani zapłacić składki wojennej, ani zebrać stosownych surowców. Kolejnym problemem okazały się prośby o wysłanie garnizonu, zdolnego do obrony miasta w razie ewentualnej napaści. – Tylko skąd ja wam znajdę dość żołnierzy, kochani? – westchnęła Celestia, podsyłając sobie czarem kolejny plik listów, tym razem z Fillydelphii. – Skoro mało kto z was wypełnił swoje zobowiązania?

18

W takie dni Luna nie odstępowała siostry na krok i była równie zajęta. Celestia z wielką ulgą przyjęła jej pomoc i oddała sprawy czysto militarne, dzięki czemu faktycznie mogła skupić się na administrowaniu państwem będącym u progu wojny. Zresztą... musiała to przyznać Lunie, że księżniczka nocy czuła się w sprawach związanych z walką niemalże jak ryba w wodzie. Bardzo trafnie oceniała przydatność różnych projektów nowych broni, ustalała ze sztabem strategię obrony i kontrataku, a także... co chyba okazało się najważniejsze... rozmawiała z wojskowymi w taki sposób, że ci w mig pojmowali jej pomysły i karnie wypełniali rozkazy. Celestia z kolei mogła dzięki temu znaleźć chwilkę czasu na pocieszanie cywilnych poddanych, co sprawiało jej wielką przyjemność. Tym razem przyjechała delegacja z Trottingham. Trzy ziemskie klacze w czerwonych, długich sukniach z imponującymi krynolinami i obwieszone złotą biżuterią weszły śpiesznie do sali i pokłoniły się przed księżniczkami. Celestia kazała raportom odsunąć się na bok, a potem, pomimo zmęczenia, wykrzesała z siebie charakterystyczny dla siebie sympatyczny wyraz twarzy i ton. – Witam panie! Goście w Canterlocie zawsze mile widziani! – Och, najjaśniejsza pani! – jedna z klaczy o zielonej, lokowanej grzywie wysunęła się naprzód. – Twój widok to dla nas największa ulga, o jakiej mogłyśmy marzyć. Teraz możemy spokojnie wrócić do domu i w naszym mieście zdementować te podłe plotki! – Jakież to plotki? – zdziwiła się monarchini, a jej siostra spojrzała na delegację spode łba. – Och, słyszałyśmy nikczemne insynuacje, że tron Canterlotu opustoszał, że zostaliśmy zostawieni sami sobie! – Ależ to... – Celestii zabrakło słowa. Na szczęście Luna jak zwykle czuwała i dokończyła: – ...to żałosna propaganda wroga! Któż mógł wymyślić taką głupią bzdurę? Chyba tylko Sombra! – Też tak sądziłyśmy i dlatego przybyłyśmy tu niezwłocznie, aby móc z czystym sumieniem powiedzieć naszym sąsiadom, że widziałyśmy, że tron Canterlotu ma się jak najlepiej. – O tak... jest tylko trochę zmęczony... – uśmiechnęła się Celestia, jednak w głębi duszy nie było jej do śmiechu. Te plotki to nie było dzieło przypadku, ani nawet kilku przewrażliwionych kucyków. Plotka potrafi jak bomba wysadzić wiele serc i zniszczyć ducha. Ech... kolejny problem do rozwiązania. Jednak po chwili stało się coś tak strasznego, przy czym plotki i propaganda absolutnie nie mogły się równać. Do sali wpadł goniec, jednorożec z zieloną grzywą i kremową sierścią. W biegu zgubił furażerkę w kolorze feldgrau, na co jednak w ogóle nie zwrócił uwagi, gnając przed oblicze księżniczek i padając plackiem na dywan. Jego ciało drżała jak na mrozie, a głos łamał się jak u chorego: – Przy... nnnoszzz... ęęę... oookro...pneeee... wieści... – Co się stało? – spytała Celestia łagodnym tonem, który najwidoczniej troszkę uspokoił gońca, gdyż przestał się jąkać i wstał. Jego róg rozbłysnął granatem, a z kieszeni w mundurze piechocińca wysunął się list, który ustawił się w przed jego oczami w dogodnej pozycji do czytania.

19

– „Najjaśniejsza pani! Dziś w o poranku, bez wypowiedzenia wojny, bez żadnego ostrzeżenia, Manehatten został zaatakowany! Setka bombowców zrzuciła bomby zapalające, które rozpętały burzę ogniową, niszczącą wszystko na swojej drodze! Równocześnie rozpoczęto nawałę artylerii okrętowej, celując w dzielnicę mieszkaniową i co wyższe budynki. Ciężkie zniszczenia, tysiące ofiar”... – odsunął od siebie list. – Dalej są prośby o pomoc... tyle wiemy... Goniec zamilkł widząc, jak księżniczce z każdym kolejnym jego słowem rozszerzają się oczy, a źrenice zmniejszają. Ogon zaczął drgać spazmatycznie, a grzywa przestała falować, jak to miała w zwyczaju. Nagle białko w oczach zaczęło się czerwienić, źrenice wróciły do swojego normalnego rozmiaru, nabierając żółtej barwy. Biała sierść stała się czarna jak noc, a znaczek w kształcie słońca zafosforyzował jadowitą zielenią. Księżniczka zaczęła się jakby krztusić... a potem nabierała gwałtownie powietrza i je z głośnym westchnięciem wypuszczała. Wszyscy w sali padli na brzuchy, patrząc z bezgranicznym przerażeniem na Celestię. Tylko Luna zachowała spokój i nawet uśmiechnęła się ze złośliwym zrozumieniem. Wtem huknęło, a grzywa i ogon Celestii zmieniły się w kolorowy płomień. Równocześnie zgasło słońce, zalewając Equestrię gęstym jak syrop mrokiem, bez gwiazd, bez jakiegokolwiek światła. Ogień w pochodniach przygasł, a ziemia w Canterlocie zaczęła się trząść. Z ust Celestii wydobył się ogłuszający gwizd, słyszalny w każdym zakątku królestwa. Był tak okrutny dla uszu, że wiele kucyków popłakało się, zasłaniając rozpaczliwie głowy. Wszyscy na ulicach padli na ziemię, niemalże umierając z przerażenia. W sali tronowej płonące włosy Celestii i jej oczy oświetlały wszystko groźną poświatą. Księżniczka uczyniło krok do przodu, a tam gdzie stanęła, strzelały iskry i dywan zaczynał się palić. Pod kopytami trząsł się grunt, jakby kroczył olbrzym. – OŚMIELIŁ SIĘ! – zagrzmiał jej głos z siłą tysiąca gardeł. – OŚMIELIŁ SIĘ TO ZROBIĆ! OBUDZIŁ WE MNIE GNIEW, PO RAZ PIERWSZY PO EONACH! OŚMIELIŁ SIĘ... – DOŚĆ, CELESTIO!

20

Tym razem był to tradycyjny głos Luny. Ziemia uspokoiła się, słońce znowu zaświeciło, a Celestia pomału odzyskiwała swój normalny wygląd. Po minucie znowu wyglądała jak ona, a jedyną pamiątką po wybuchu gniewu były okrągłe, wypalone dziury w dywanie i kamieniu, o średnicy jej kopyt. I kucyki, które nadal bały się otworzyć oczy i leżały na posadzce w pozycji embrionalnej. Celestia spojrzała na nie ze swoim dawnym ciepłem, a potem delikatnie zaczarowała rogiem, podnosząc je na nogi i zmuszając do spojrzenia w jej oczy, teraz jak zwykle gościnne i sympatyczne. – Nie bójcie się mnie... – powiedziała spokojnie – gdyż to, czego byłyście świadkiem przed chwilą, to tylko ostrzeżenie dla jednej, jedynej istoty na tym świecie. Ta istota dziś popełniła największy błąd w historii. – Och, księżniczko... – klacz z Trottingham rozpłakała się. – Cóż mamy robić? My, biedne i słabe kucyki ziemskie. Bez magicznych rogów, bez silnych skrzydeł. Jak się bronić przed tym, co jest w tym liście?! Luna podeszła do niej i spojrzała jej głęboko w oczy. – Cóż możecie zrobić? To samo, co uczyni cała Equestria: bronić się! UWAGA! – zakrzyknęła na całą salę. – EQUESTRIA JEST W STANIE WOJNY!

21

AKT 9 (po korekcie geralta.pdf

temu, to również chciałam walczyć. Nadal chcę. Pragnę, autentycznie pragnę znaleźć się na. pierwszej linii i ramię w ramię, bok w bok z wami bronić Equestrii.

318KB Sizes 3 Downloads 42 Views

Recommend Documents

SBI PO & PO - Rural Business Exam 2010 question paper.pdf
SBI PO & PO - Rural Business Exam 2010 question paper.pdf. SBI PO & PO - Rural Business Exam 2010 question paper.pdf. Open. Extract. Open with. Sign In.

PO INTERVIEW.pdf
The way the compiler and linker. handles this is that ... For List memory allocated is dynamic and Random. Array: User need ... Page 3 of 78. PO INTERVIEW.pdf.

PO Box 5466, Aleppo, Syria
Multinational CGIAR project to support agricultural research for development of strategic crops ... Thorough knowledge of all major Microsoft office applications.

PO-3.pdf
Page 1 of 2. Stand 02/ 2000 MULTITESTER I Seite 1. RANGE MAX/MIN VoltSensor HOLD. MM 1-3. V. V. OFF. Hz A. A. °C. °F. Hz. A. MAX. 10A. FUSED. AUTO HOLD. MAX. MIN. nmF. D Bedienungsanleitung. Operating manual. F Notice d'emploi. E Instrucciones de s

PO-19.pdf
327659 SARKAR T BM(I/C),BO,RAIGANJ. NORTH ... PO-19.pdf. PO-19.pdf. Open. Extract. Open with. Sign In. Main menu. Displaying PO-19.pdf. Page 1 of 1.

Corporation Bank PO Exam 9 - 5 - 2 0 1 0 Question paper.pdf ...
Corporation Bank PO Exam 9 - 5 - 2 0 1 0 Question paper.pdf. Corporation Bank PO Exam 9 - 5 - 2 0 1 0 Question paper.pdf. Open. Extract. Open with. Sign In.

PO-16.pdf
156508 GEETA MUJU RAINA MANAGER(P&IR),DO,MUMBAI - I. 18. 705271 ... 148751 GARG M K FM,STC,AJMER. 31. .... Displaying PO-16.pdf. Page 1 of 4.

mary po citaz.pdf
There was a problem previewing this document. Retrying... Download. Connect more apps... Try one of the apps below to open or edit this item. mary po citaz.

PO Box 5466, Aleppo, Syria
audiences through a range of media the on-going successes and impacts of the SARD-SC. Wheat project to ... social media platforms, including Facebook, Twitter, and LinkedIn ... Thorough knowledge of all major Microsoft office applications.

PO-16.pdf
212090 SINGH R K MM,DO,VARANASI. NORTHERN ZONE: ... 559004 BANT PD MM,DO,DHARWAD. 63. 557145 MOHD ... Displaying PO-16.pdf. Page 1 of 4.

sushma PO Orders.pdf
Sign in. Loading… Whoops! There was a problem loading more pages. Whoops! There was a problem previewing this document. Retrying... Download. Connect ...

Metodicheskie-rekomendatsii-po-vnedreniyu-proektnogo ...
There was a problem previewing this document. Retrying... Download. Connect more apps... Try one of the apps below to open or edit this item. Metodicheskie-rekomendatsii-po-vnedreniyu-proektnogo-upravleniya-v-organah-ispolnitelnoy-vlasti.pdf.

Indian Overseas Bank PO Last.pdf
... apps below to open or edit this item. Indian Overseas Bank PO Last.pdf. Indian Overseas Bank PO Last.pdf. Open. Extract. Open with. Sign In. Main menu.

IBPS PO & MT Recruitment Notification [email protected] ...
Sign in. Page. 1. /. 25. Loading… Page 1 of 25. 1. Institute of Banking Personnel Selection. COMMON RECRUITMENT PROCESS FOR. RECRUITMENT OF ...

SYLLABUS FOR SBI PO EXAM.pdf
There was a problem previewing this document. Retrying... Download. Connect more apps... Try one of the apps below to open or edit this item. SYLLABUS FOR ...

9 9 0 9.pdf
раÑÑ‚Ð2Ð3⁄4Ñ€ Ñ€ Ñ€ Ð ́/Ð ̧Ð1⁄2Ñ„. 0,9 бут. 200Ð1⁄4люрÐ ̧Ñ фарÐ1⁄4. Learn numbers 0 9 android apps on google play. Week 11 bills 5 4 ...

.ibps po exam centre.pdf
There was a problem previewing this document. Retrying... Download. Connect more apps... Try one of the apps below to open or edit this item .ibps po exam ...

IBPS PO Recruitment Notification [email protected] ...
IBPS PO Recruitment Notification [email protected]. IBPS PO Recruitment Notification [email protected]. Open. Extract. Open with. Sign In.

Sciences Po Agnes meeting.pdf
To introduce Ms. Chauveau to a variety of journalism programs at US universities and other. institutions to learn about their curriculum, instructional practices ...

PO-SO Packing List.pdf
a WiFi hotspot to share with your chapter members, this may be helpful during. sessions as well. Cell phones and electronics will only be allowed during specific ...

PO Guide Part-1.pdf
Page 2 of 172. PREFACE. This Post Office Guide Part I contains information on all items of business. transacted in a Post Office. The positions relating to the ...

SYLLABUS FOR SBI PO EXAM.pdf
Permutation and Combination). Subject to Change. Topics Expected no: of Questions Remarks. Puzzles 20 ( 4 sets of 5 questions. each). Will appear for certain ...

USAIRE Student Award 2014 - Sciences Po
Jun 15, 2014 - which will sketch your plan and main elements OF A FINAL ... 2 stages Airbus : Strategy and Marketing Service in Commercial. Service.