Ks. BISKUP TIHAMER TÓTH

TRIUMF CHRYSTUSA

KRAKÓW

1947

W YDAW NICTW O MARIACKIE

WYDAWNICTWO DZIEŁ Ks. Bpa Dr TIH AM fi RA TO TH A

TOM XIV

TRIUMF CHRYSTUSA ♦

TYTUŁ W ORYGINALE:

KRISZTUS DIADALA

Ks. Bp Dr TIHAMER TÓTH

TRIUMF CHRYSTUSA KAZANIA

KRAKÓW

1947

NAKŁADEM WYDAWNICTWA M A R I A C K I E G O

NIHIL OBSTAT Ks. dr Julian Groblicki

L 1042/47 POZWALAMY DRUKOWAĆ Z Książęco-Metropolitalnej Kurii Kraków, dnia 3 lutego 1947.

f Adam Stefan Kard. Sapieha K sią że A rcy b isk u p K rakow ski

Ks. Stefan Mazanek k anclerz

Printed in Poland

M 17197 DRUKARNIA ZWIĄZKOWĄ W KRAKOWIE, ul. Mikołajska 1$

)

WSTĘP Ks. biskup Tihamer Tóth bardzo często przemawiał do domowników Pana. Jego kazania szeroko po świecie rozcho­ dziły się po falach radiowych i ich życiodajną siłę błogosła­ wiły zastępy wiernych zwróconych ku Bogu. Tu przemawia drukiem. Do cyklu Jego dzieł należy dołączyć to ostatnie, będące zbiorem Jego najlepszych przemówień do radia z okazji świąt. Po większej części jest to nowa całość, choć tu i tam zdarzają się te same porównania, a niejedną myśl spotykamy i w poprzednich Jego kazaniach. Pobudką do osobnego wydania tych przemówień było, że tylko w ten sposób można jednolitej wiązance myśli uwielbiać w duchu ks. biskupa Tihamera Tótha — triumf Chrystusa. W pokorze ducha puszczamy w świat zdobywczy czar słów naszego kochanego biskupa Tihamera Tótha, żeby Jego nat­ chnione myśli stały się pobudką, która opamięta, pysznych i zmusi ich do pokory, a pobożnym da natchnienie do hymnu uwielbienia — dla triumfującego Chrystusa. Budapeszt, 2 maja 1942 r. Ks. Dr Michał Marczell

t

:

SPOŁECZEŃSTWO A RELIGIA.

Tradycja przechowała ciekawy szczegół o Leonardo da Vinci: artysta miał tak cudownie delikatną rękę, że jego ry­ sunki są po dziś dzień najwierniejszymi i najbardziej subtel­ nymi studiami anatomicznymi, a z drugiej strony potrafił, jak mówią, tą samą subtelną dłonią łamać podkowy żelazne. Po­ dobnie przedstawia się sprawa, kiedy mowa o roli, jaką ma religia w dzisiejszym życiu państwowym i społecznym: z jednej strony musimy podkreślić — subtelne niby delikatne tchnie­ nie — wpływy moralne, którymi niepostrzeżenie kształtuje co dzień duszę jednostek, a z drugiej powinniśmy pamiętać 0 tych żywiołowych siłach, którymi wiara porusza olbrzymie masy i decyduje o ich szczęściu lub zagładzie. Religia jest najbardziej wewnętrzną, jednocześnie .najbardziej zasadniczą sprawą nie tylko jednostek, ale zarazem fundamentem naro­ dów i historii świata. Temat mojego przemówienia jest bardzo obszerny, a mam jedynie dwadzieścia minut do dyspozycji. Spróbuję jednak rozwiązać to trudne zadanie, mówić krótko, a powiedzieć dużo. Państwo składa się z jednostek. Takim będzie porządek 1 szczęście państw i społeczeństw, z jakich jednostek składają się odnośne narody. Dobro państwa zależy od cnót jego oby­ wateli. Wierność, uczciwość, umiłowanie pracy, spełnianie obo­ wiązków, poszanowanie prawa, cnoty rodzinne itp. są warun­ kami uporządkowanego życia państwowego, a te są zaś jedynie owocem życia religijnego. Nie można ich wymusić siłą ani wła­ dzą. Religia jest źródłem; wiara w Boga i w odpowiedzialność

8

są warunkiem ich istnienia. Im więcej potrzebuje państwo tak zwanych cnót społecznych, tym więcej potrzebuje wiary jako pierwszorzędnego, jeśli już nie jedynego producenta cnót. Na tej podstawie Plutarch doszedł do wniosku, że prędzej można zbudować w powietrzu miasto, niźli kierować państwem bez religii. Państwo wtenczas jest silne moralnie i sprawiedliwe, jeśli poszczególni jego mieszkańcy są takimi. „Jestem prze­ konany — mówi Bismarck — że każde państwo, które chce sobie zapewnić istnienie i wykazać swoją rację bytu, musi być zbudowane na fundamencie wiary... Jeśli pozbawimy państwo tego fundamentu religijnego, zostanie tylko ślepe, przypad­ kowe, nieracjonalne zbiorowisko praw“. Widzieliśmy, że w przeszłości niejednokrotnie chciano bu­ dować państwo bez wiary, bez bojaźni bożej, z bałwochwalstwa dla człowieka, na tej zasadzie, że natura ludzka jest sama w sobie dobra. Wiara w naturalną dobroć człowieka uznała za stosowne odrzucić zasadę powagi i to ją zgubiło, powstał zu­ pełny chaos w życiu duchowym, wszystkim zawładnęła klika ludzi niepowołanych. Dopóki nie uznamy, że prawo powinno górować nad siłą, dopóki wartości duchowych nie będziemy cenić wyżej nad państwa i mocarstwa świata, dopóki nie bę­ dziemy mieć ludzi, dla których ideały więcej wartają niż odznaczenia, honory, tytuły i majątek — dopóty nie możemy marzyć o odrodzeniu społeczeństw. Religia stoi u podstaw życia społecznego, gdyż wychowuje jednostki, z których się ono składa. Dlatego słusznie możemy powiedzieć, że nawet najbardziej zorganizowana policja nie potrafi dokonać tego, co mały katechizm. To sprawia, że wiara jest głównym czynni­ kiem porządku państwowego i społecznego. \ Wiara jest największym wrogiem dzikich narośli walki o byt. Co widzimy naokół? Niezaspokojone pragnienie zysku, śmiertelny bój wszystkich przeciwko wszystkim, niepowodze­ nie ludzi sumiennych, triumf pięści, hulaszcze życie uprzywi­ lejowanych, nędzę mas, wyzysk milionów przez mamonę, ubóstwo ducha i niepokój. Kiedy materia tak przytłacza i zabija w nas ducha, kiedy

9 ta k rani i niszczy, powinniśmy się chwycić usilnie wszystkiego, co zapewnia nam obronę wartości duchowych. Wiara jest wszystkim. Hasłem dla ludzi zawsze będzie nieograniczona produkcja: budować jak najwięcej fabryk, wydobywać jak najwięcej złota, produkować jak najwięcej wełny, konserw, amunicji, samochodów, a tymczasem dusza ludzka zamiast tego wszystkiego, albo — powiedzmy — obok tego, tęskni do odświeżenia, odnowienia swoich sił, do swego wewnętrznego pogłębienia. Kto stanie w obronie godności ludzkiej wobec kajdan narzuconych przez technikę zewnętrzną, kto uzna wieczne wartości i cel nadprzyrodzony w człowieku zdegra­ dowanym do małego gwoździka w olbrzymim i okrutnym mechanizmie techniki? Kto, albo co, jeśli nie religia? W za­ wierusze świata, który uznaje jedynie interes, którego pochła­ nia gonitwa za pieniądzem, dla którego mamona równa się szczęściu — wiara tylko potrafi stworzyć prawdziwy porządek i prawdziwy pokój, wiara, która na przemianie jednostek bu­ duje odrodzenie społeczeństwa, wiara, która czyni odpowie­ dzialnymi za rozmaite zła szalejące w świecie nie różne formy szałów, nie ugrupowania społeczne, ale skłonność do złego ukryte w człowieku. Tylko religia zapewnia jednostce moralną wolność, która jest pierwszym warunkiem wolności społecznej. Wolność bez łagodzących wpływów religii staje się rozpasaniem, swawolą, namiętnością, która wszystko zmiecie i przeciwnie, im moral­ nie jszy jest człowiek, tym bardziej jest wolny od namiętności, tym większą mu można dać swobodę. Ten, kto bardziej panuje nad sobą,‘ tym mniej potrzebuje zewnętrznych ograniczeń, stąd wynika, że wolność kierowania sobą, czyli samostano­ wienie, należy się jedynie g łę b io religijnym narodom. Z takimi ludźmi, którzy szanują Boga i zachowują Jego przykazania, daleko łatwiej jest utrzymać społeczny ład niż z tymi, którzy nie uznają Stwórcy, praw moralnych i wskutek tego są niewolnikami swoich własnych namiętności. Nie tylko szyderstwo, ale wiele prawdy zawiera dziwna teza Carlyla: „Dany jest świat pełen podłych ludzi: żądanie: z ich wspólną pomocą dokonać coś uczciwego". Rzeczywiście trudne zadanie.

10 Religia a uszanowanie powagi.

Wiara mówi, że każda władza pochodzi od Boga, a tym samym kładzie podwaliny, by ją uszanować, co jest zasadni­ czym warunkiem uporządkowanego życia państwowego. Naród, który szanuje Boga, który przysięgę złożoną przed trybunałem uważa za świętą, ten zachowa przysięgę złożoną sztandarowi. Słusznym jest napis, jaki widnieje na budynkach sądowych: ,,Justitia est regnorum fundamentum“ — sprawie­ dliwość jest podstawą państw, — a fundamentem sprawiedli­ wości jest wiara, bez uszanowania powagi nie można rządzić społeczeństwem ludzkim, ale tak samo nie zazna szacunku państwo, które nie składa Bogu należnego szacunku. Pierwszym czynem rewolucjonistów jest podkopanie po­ wagi, zdyskredytowanie jej przedstawicieli. A jednak bęz auto­ rytetu nie potrafi rządzić nawet rewolucja, i zmuszona jest posługiwać się terorem, karykaturą karności. Wiara i moralność.

Niemniej ważna rola przypada religii na polu uszlachet­ nienia życia moralnego. Czasy obecne potrzebują jak najwięcej sił moralnych, pły­ nących z religii — choć nie brak dobrych przykładów — ale z drugiej strony tak strasznie rozpanoszyły się bezduszność, okrucieństwo, oszustwo i inne zarazy moralne, co dzień do­ chodzą nas najokropniejsze wieści o rozwodach, spędzaniu płodu, o samobójstwach, z różnych źródeł ruszają całe falangi zbrodniczych sił zgnilizny moralnej do niszczycielskiego dzieła. Jedynie wiara potrafi się skutecznie przeciwstawić nieza­ leżnej moralności, która niezdolna jest zachować powagę: jedynie wiara potrafi oprzeć się zmiennym hasłom moralnym propagowanym przez wielu pisarzy; i podnieść się ponad wszystkie kaprysy ludzkie, być drogowskazem w burzach na­ miętności dzięki niezachwianym, wiecznym prawom, śmiała znosić zarzuty, jakimi obrzuca ją świat, że jest zacofana, nie­ modna, bo wie, że owoce życia moralnego nie w yrastają w próżni, ale rodzą się na glebie bo jaźni bożej.

11 Tam, gdzie zamykają kościoły, muszą stawiać więzienia, a z kawałków połamanych pastorałów robić rękojeści do kań­ czug; wiara jest jedyną pewną podporą moralności, bo tylko dusza religijna potrafi się przeciwstawić burzom namiętności i pokus i rzucić śmiało bezkompromisowe hasło nienaruszal­ ności moralnej „nie, nie, nigdy!“ Moralność publiczna jest palącą potrzebą w życiu państwo­ wym, a samo państwo nie może jej stworzyć, najwyżej osła­ niać swoimi prawami. Tylko religia może stworzyć moralność, władającą duszą ludzką, wnikającą w życie prywatne, kontro­ lującą jego najtajniejsze przejawy. Prawdomówność, uczci­ wość, umiłowanie pracy są to czynniki, bez których nie może istnieć życie państwowe, a których państwo nie może wypro­ dukować. Tytaniczny rozmach nowoczesnej techniki łatwo może zgnieść wieczne pragnienia nieśmiertelnej duszy. Zewsząd sły­ chać łoskot kół, zgrzyt żelaza, huk dynamomaszyn, w arkot silników, syreny samochodów tak, że w tym zawrotnym, sza­ lonym zgiełku ruchu, człowiek ledwo pamięta, że ma duszę. Jako skuteczny ratunek dochodzi nas głos wiary: „szukajcie najpierw (nie jedynie, ale najpierw!) królestwa bożego“. Uwa­ żajcie, żebyście nie odwrócili porządku na świecie. Najpierw idzie niedziela, dzień Pański, potem idą dni powszednie, dni pracy. Wpierw idzie modlitwa: „przyjdź królestwo Twoje“, potem następuje dalszy ciąg: „chleba naszego powszedniego* daj nam dziś“. Pracujcie choćby w najciemniejszych warszta­ tach, ale niech i tam przyświeca wam blask żywota wiecznego, mozolcie się, choćby w najbardziej uciążliwych fabrykach, ale i tam bądźcie zapatrzeni w pogodne horyzonty waszego nad­ przyrodzonego powołania; niech latarnie łukowe fabryk nie przyćmią w was słabego płomyczka lampki wiecznej, niech gęste chmury dymu kominów fabrycznych nie zasłonią wam świateł gwiazd nieba. Oto jak wspaniałe jest posłannictwo wiary, celem jej je st zgłodniałą duszę, zmęczoną nieustanną walką gospodarczą po­ stawić na nogi! Wiara uświęca również i pracę kulturalną. Szlaki naszej

12

cywilizacji są pełne większych lub mniejszych wad, braków, mają swe strony ciemne i w najpoważniej myślących ludziach począwszy od starożytnych Hindusów do Rousseau’a, Tołstoja, wywołują dręczące pytanie: czy do wyrafinowania wydelika­ cona olśniewająca kultura rzeczywiście więcej warta od na­ turalnej postawy ludzi pierwotnych? Tylko religia, a miano­ wicie chrześcijaństwo ze swoją trzeźwą, twórczą, nauką może dać lekarstwo na niedomagania i zwyrodnienie kultury. Nie­ ograniczone dopuszczenie do głosu naszego ,,ja“ i używanie świata zmysłowego może bardzo łatwo zdusić kulturę, której jedynie wiara może dać władczy sens i godne rozwiązanie. Wiara rozciąga moralne panowanie nie tylko na życie ro­ dzinne, sztukę, naukę, ale i na życie gospodarcze i nie tylko artyście albo uczonemu, ale i fabrykantowi, kupcowi rozka­ zuje zatrzymać się tam, gdzie mu na przeszkodzie stanęły prawa moralne. Wiara sankcjonuje normy sprawiedliwości i uczciwości w życiu gospodarczym, gdzie natura samolubna łatwo przymyka oczy na mętne, podejrzane sposoby zdobywa­ nia majątku. Dziś trudno jeszcze powiedzieć, co traci społe­ czeństwo z upadkiem religii. Wpływ wiary w społeczeństwie — jak to wykazują wytrwałe, subtelne badania, nawet w bardzo niekorzystnych dla niej warunkach — powoli ginie. Dlatego, chociaż dziś wiara straciła swój dawny wpływ, społeczeństwo jeszcze i dziś — choć podświadomie — posila się jej dawniej wypromieniowanymi siłami podobnie jak pod wieczór jeszcze przez pewien czas jest widmo, chociaż słońce już zaszło. Często słyszymy słuszne narzekania, że różnice społeczne, mimo tylu wysiłków i starań nie dadzą się załagodzić. Nie zapominajmy, że człowiek bez zjednoczenia się z Bogiem, bez pokoju zawartego na jego zasadach nie znajdzie wewnętrznego spokoju; daremne są wszelkie społeczne poczynania. Dopóki wewnętrzne pragnienie duszy nie zostanie zaspokojone, poty nawet najwyższa płaca nie da zadowolenia. Wielka niepew­ ność, olbrzymia pustka dręczy masy, pozbawione wiary w Boga i w niebo, mgliste, zwodnicze hasła nie mogą zastąpić zni­ szczonych ideałów. Same prawnicze i społeczne paragrafy nie

15

potrafią złagodzić wrodzonego egoizmu człowieka, tu jedynie religijność i miłość boża mogą zaradzić. Życie religijne tworzy harmonijne, skończone życie jed­ nostki, która jest podstawą dobra publicznego. W czasach obec­ nych najbardziej odczuwamy brak wyższej przewodniej myśli, która by się wzniosła ponad wszystkie nasze codzienne troski, była drogowskazem i naczelną ideą człowieka borykającego się z trudnościami życia materialnego. Z pewnością nie jest to objawem zacofania, jeśli zazdrościmy tej przewodniej myśli wiekom średnim. Te czasy miały również swoje wady i nie­ domagania jak każdy wiek, ale przynajmniej miały przewodnią ideę, która panowała i napełniała wszystko: miały żywą wiarę. Rzeczywistość życia pozagrobowego opromieniała ziemskie by­ towanie człowieka średniowiecznego. Jakby przy pomocy cu­ downego światła przenikał mgłę bytowania ziemskiego i oglą­ dał świat nadprzyrodzony; na. każdym kroku odczuwał tętno i tchnienie życia pozagrobowego. Nie twierdzimy, że wtenczas było lepiej, niż obecnie, ale w każdym razie dusza była bo­ gatsza, bardziej zadowolona. Była prostsza, ale pogodniejsza. Była również skalana, ale nie ugrzęzła w bagnie. Ludzie wten­ czas chętnie dawali, bo łatwiej otrzymywali. Samolubstwo jako choroba nagminna było nieznane. Ten wspólny duch ożywia­ jący każdą poszczególną jednostkę, ta silna wiara budowała wspaniałe katedry, tworzyła arcydzieła malarskie i rzeźby. Średniowieczne kościoły mówią nam o zupełnie dla nas nie­ znanym spokoju ducha, o radości, ładzie wewnętrznym. Z mar­ murowych posągów świętych właściwie bije radość ówczesnych wiernych; symbole skrępowanych smoków i zakutych potwo­ rów mówią o zwycięstwie duszy religijnej, która zapanowała nad złem; jeszcze dziś jesteśmy z całym uznaniem dla zdro­ wego humoru, kiedy patrzymy na miedzianego diabła, który wykrzywionymi pociesznie ustami, wyrzuca z dachu kościel­ nego strumienie wody deszczowej, albo dźwiga na barkach, potężny filar kościoła, zgrzytając ze złości zębami, chcąc nie chcąc, składa hołd Władcy świata. Naszym czasom brak zu­ pełnie tego ciepła wiary jednoczącego, obejmującego, przeni-

\

14 kającego wszystkie przejawy życia, z nim zniknął pogodny światopogląd ludzi średniowiecznych. Słusznie mówi Burckhardt, słynny historyk kultury, że życie ówczesne było pełnym bytowaniem, a życie nasze jest tylko handlem. Wiara daje cel człowiekowi. Wiedza jest wspaniałym skar­ bem i biada temu, kto jej nie ceni, ale na zasadnicze pytania ,,skąd“, „dokąd“ i „dlaczego“, które nam wszystkim zadaje życie, wiedza dziś tak samo jak dawniej mało może powiedzieć, informuje nas wprawdzie o zjawiskach, rozwiązuje sprzeczno­ ści, poprawia błędy, łączy przyczynę i skutek, ale skąd się wywrodzi krzywa biegu świata i naszego życia, dokąd zmierza, 0 tym powie nam tylko wiara. Sama kultura materialna nie potrafi zaspokoić pragnień duszy. Rodzina, społeczeństwo, filozofia, sztuka, literatura, wszystko pragnie treści duchowej; a tylko wiara może udu­ chowić życie. Nigdy nie było bardziej na czasie mówić o społecznym znaczeniu wiary, niż dziś, kiedy stoimy nad dymiącymi zgli­ szczami zburzonej cywilizacji. Wiedza i sztuka, społeczeństwo 1 rodzina w długoletnim, wiekowym procesie niewierności zer­ wały z ideałami przodków. Istną zarazą morową jest fakt, że ludzkość straciła wiarę, miłość ideałów nadprzyrodzonych. Jeśli wypadnie, gwóźdź, przytrzymujący koło na osi, prędzej czy później odpadnie i koło. Ludzkość zgubiła duszę i teraz zaczyna odczuwać jej brak. Przyznajemy się w pokorze, żeśmy ulegli słabości, żeśmy zanadto sobie ufali. Sądziliśmy, że jeśli mamy maszyny, fabryki, koleje żelazne, kopalnie, przemysł, technikę, — to już posiadamy wszystko, i możemy zerwać nić, która od ziemi prowadzi w górę ku n ie b u -------i zerwaliśmy ją dumnie... i spotkał nas ten sam los, który zawisł nad zwa­ riowanym pająkiem w przypowieści Jorgensena. Jaki los spotkał szalonego pająka? W ostatnim zdaniu tej przypowieści mieści się treść całego mojego odczytu. Powtórzę je i skończę moje przemówienie:... „na nic poszła dumna praca pająka, bo nie zrozumiał jaki pożytek jest w nici prowadzącej w górę“.

PRZED JASNYM GROBEM CHRYSTUSA.

Wielkanoc jest największym i najstarszym świętem chrze­ ścijaństwa. Jest świętem niezmiernej radości i niewysłowionego szczęścia. Kiedy Wiedeń w 1683 r. został oswobodzony od niebezpieczeństwa tureckiego, obcy ludzie na ulicach ści­ skali się z radości i wciąż mówili o żwycięstwie: jesteśmy wolni, uwolniliśmy się! Pierwsi chrześcijanie przeżywali podobną radość w czasie Wielkiej Nocy i w ten sposób się pozdrawiali: Chrystus zmar­ twychwstał. Odpowiedź brzmiała: Rzeczywiście zmartwych­ wstał! Wielka Sobota, całe miasto na nogach; ledwie można prze­ cisnąć się ulicą, takie tłumy. Trudno wysiedzieć samotnie w domu. Prąd dawno nie odczuwanej radości przenika ludzi i zmusza ich do ruchu; wprost wygania na ulicę. Raduje się . cała ziemia, radują się jej mieszkańcy, bo to wigilia Wielka­ nocy; wtenczas pączkują drzewa, puszczają pierwsze listeczki i wtenczas prawdziwa, głęboka radość bije w duszach ludzkich. Każdy się raduje, ale czy wszyscy wiedzą, dlaczego? Oto pytanie, które teraz stawiam. Na Wielkanoc każdy się raduje, ale dlaczego? Odpowiedź nasza będzie potrójna: a) Po pierwsze raduje się człowiek z odrodzenia całej natury. W człowieku jest w zmniejszeniu cały wszechświat, dlatego nazywa się mikrokosmos, mały świat. Ciało nasze składa się z tych samych pierwiastków, co świat mineralny roślinny i zwierzęcy; a dusza ożywia całość. Athenagoras, filozof grecki w drugim wieku, w ten sposób odkreślił człowieka: „Człowiek bytuje jak kamienie, wegetuje, jak ro-

16

ślina, czuje, jak zwierzę i myśli jak anioł“. Więc możemy po­ wiedzieć, że nasz organizm cielesny jest małym wydaniem całego olbrzymiego świata materialnego. Jeśli tak jest, to nic dziwnego, że razem czuje z całą ogromną przyrodą, że ogarnia nas tajemniczy smutek, kiedy w mgliste, jesienne dni zwiędłe liście pokrywają konającą przyrodę jakby całunem śmierci, i przeciwnie, gdy przyroda budzi się do życia, przenika nas całych nieopisana radość na widok milionów pączków, zieleni pól i lasów. Ciało nasze pochodzi z ziemi i do niej wróci, nic więc dziw­ nego, że razem czuje ze starą matką ziemią; smuci go jej ko­ nanie na jesieni i raduje się jej zmartwychpowstaniem na wiosnę. Kiedy na wiosnę zmartwychwstałe życie wyśpiewuje hymny radości w świecie, naturalnie że i w nas, w małym światku, w naszej duszy zabrzmi nuta wesoła; podobnie jeśli uderzymy w struny harfy, obok niej leżąca zabrzmi tymi samymi tonami, jeśli oba instrumenty były zestrojone. Na wiosnę krąży w nas radość nowego życia. Nigdy tak się nie cieszymy z piękna, z życia, jak na wiosnę, w czasie zmartwych­ wstania życia z grobu zimowego. b) Ale z jasnego grobu Chrystusa promieniuje jeszcze inna prawda: płynie z niego siła dła społeczeństwa i narodów. W Rzymie, w cyrku Nerona, stał olbrzymi obelisk, który jeszcze cezar Kaligula kazał przywieźć z Heliopolis. Obecnie ten z jednego kawałka 30 metrów wysoki obelisk stoi na środku placu św. Piotra i miliony pielgrzymów z całego świata czy­ tają wyryty na nim napis: ,,Chrystus żyje, Chrystus zwycięża, Chrystus panuje“. Prawdziwość tych słów nigdy nie uwydatniła się jaśniej, niźli w dzisiejszy wieczór. Mamy wieczór Wielkiej Soboty... Miliony pączków zieleni się, miliony listków pokrywają drzewa o wiosennym zachodzie słońca... kwiaty rozwarły swoje różno­ barwne płatki..., obudzona przyroda wyśpiewuje hymn nowego życia... A parę minionych tygodni tak marzyliśmy bardzo! Byli może i tacy, którzy sądzili, że może już w ogóle nie będzie wiosny! Ale wiosnę można jedynie, opóźnić, w ogóle nie da się jej zatrzymać! Ciemność może tylko walczyć z jasnością,

1?

ale nie może ostatecznie zwyciężyć! Triumf zepsucia jest tylko chwilowy, prędzej czy później uczciwość* i dobroć doczekają się zwycięstwa. Nad Chrystusem tylko przez trzy dni ciążył grobowy kamień jego zwycięskich wrogów... trzeciego dnia o świcie pękły zapory i od tego czasu nie można Chrystusa pokonać, który ostatecznie zatriumfował nad śmiercią..., od tej pory: Chrystus żyje, Chrystus zwycięża, Chrystus panuje! Coroczne zmartwychwstanie natury nasuwa pytanie: czy narody też mają zmartwychwstanie? Jeśli naród stanie się nie­ wierny ideałom i prawom moralnym, które go kiedyś uczyniły wielkim, potężnym, wtenczas stacza się w przepaść i nie ma dla niego zmartwychwstania. Jeśli zachwieją się jego funda­ menty, cnota, miłość, filary społecznej i gospodarczej sprawie­ dliwości, cały gmach się zawali. Słuchajmy napominającego głosu dzwonów Wielkanocnych, które każą zastanowić się nad sobą nie tylko jednostkom, ale całym społeczeństwom. Jeśli obywatele danego społeczeństwa wierzą w tajemnicę Wielka­ nocną, w rzeczywistość życia pozagrobowego, które nas czeka, to można ręczyć, że są uczciwi, miłują pracę, kochają bliźnich, że są prawdziwymi filarami swego narodu. c) Ale każdy czuje, że dotychczasowa odpowiedź jest jeszcze niezupełna, bo nie tłumaczy w całości tej ożywczej radości, która na Wielkanoc napełnia duszę ludzką. Po co ta radość? Skąd się bierze? A może tylko cieszymy się z tego, że zielenią się drzewa, puszczają pączki, że kwitną kwiaty? Bynajmniej! Wspomniałem, że nasza radość jest radością rozegranej harfy. To znaczy, że dlatego radujemy się zmartwychwstaniem życia ze śmierci zimowej, bo i m y w istocie swojej jesteśmy nasta­ wieni i nastrojeni nie na śmierć, ale na życie. Dlatego z tak żywiołową siłą brzmi w nas zmartwychwstanie przyrody, bo kiedyś i my ogrzani wiosennym słońcem zmartwychwstaniemy do nowego, radosnego życia. Kiedy świat zamienia się w wonny, kwiatowy ogród, w tym olbrzymim zbiorowisku światła, barw i woni bije głośno serce ludzkie i budzi się W nim nieprzeparte pragnienie wielkiej wiosny, która je obudzi do nowego życia. Na każdego człowieka 2

18

działa smutek znikomości, przemijania; ale mimo to potrafi nawet w obliczu śrńierci śpiewać słowa 38-go psalmu. Najgorętszym, utęsknionym pragnieniem człowieka jest, by po odrętwiejącym zimnie grobu przyszła życiodajna wiosna; "ale że to pragnienie nie jest jedynie pustym, daremnym ocze­ kiwaniem, kiedyś stanie się najwspanialszą rzeczywistością, świadczy o tym pusty jasny grób Chrystusa. Grób ciemnością przytłacza życie, a w ciemnościach żyć jest ciężko i niepewnie, ale podobnie jak promienie wschodzącego słońca rozpraszają ciemności nocy, tak wielkanocny brzask promiennego grobu Chrystusowego uwalnia duszę od przygnębiającego ciężaru znikomości i wiecznej śmierci. Ten tylko potrafi ocenić, czym jest dla nas jasność świetla­ nego grobu Chrystusowego, kto również posiada ukochane mogiły, groby, które pochłonęły ukochanego męża, troskliwą matkę, umiłowane dziecię, mogiły, których ciemności nic nie może rozprószyć, tylko pełne ufności światło grobu Wielka­ nocnego, który pokonał śmierć. Śmierć nie jest ostatecznym słowem w naturze. Po zimie śmierci następuje wiosna życia, po spoczynku grobowym przychodzi zmartwychwstanie do żywota wiecznego. Śmierć dla nas jest tylko zmianą zewnętrz­ nych form, objawów bytu, życia, a nie unicestwieniem samego życia. O, nie mówmy o naszych .ukochanych, że umarli, ale że tylko odeszli. Życie jest siłą; siła nie koniecznie musi działać w jednej, jedynej formie, związanej z ciałem, z materią; wła­ śnie że wszystkie,swoje możliwości dopiero po opuszczeniu ciała, w formie chwalebnej rozwinie. To tylko może umrzeć, co nie jest samo z siebie, co jest ożywiane przez co innego, — to zna­ czy materia, szata duszy. Istotą szczerej radości Wielkanocy jest fakt, że Chrystus nas zapewnia, że nasze ciało złożone w grobie, w swoim czasie obudzi się do nowego życia, zakwitnie i wyrośnie do żywota wiecznego jak ziarno wiosną zasiane, które pokrywa pola zie­ lenią. Ten człowiek, który umarł bez grzechu w Chrystusie i z Jego łaską powstał do nowego, piękniejszego żywota już tu na świecie, jest już nie tylko mikrokosmosem, który ma

19

w sobie w pomniejszeniu cały świat, ale jest mikrotheosem, bo nosi w sobie w małym wydaniu wspaniałego Boga. Z tego wzruszającego faktu wielkanocnego, że Chrystus zmartwychwstał, płynie najradośniejsza prawda, że i my kie­ dyś zmartwychwstaniemy. Bóg kocha duszę ludzką; kocha ją dla jej wielkich wartości. Dlatego nie może umrzeć ten, kto jest przedmiotem miłości bożej! Wyznając wiarę w zmartwychwstałego Chrystusa, odczu­ wamy w całej pełni straszny fakt, że na świecie żyje ludzkość zupełnie odrębna w swych planach, pragnieniach, od celu ostatecznego. Obok tej, która wierzy w zmartwychwstałego Chrystusa, a tym samym i w swoje zmartwychwstanie, — jest i ta, która nie wierzy ani w pierwsze, ani w drugie. Dwoja­ kiego rodzaju są ludzie. Ubrania mamy takie same, to samo jemy, takie same płacimy podatki, jednakowo chorujemy, tak samo pomrzemy, — a jednak olbrzymia różnica zachodzi mię­ dzy nami. My, którzy wierzymy w zmartwychwstanie Chry­ stusa i w swoje zmartwychwstanie, mamy w sercu myśl o ojczy­ źnie wiecznej; żyjemy zapatrzeni w życie wieczne. A tamci? Tamci zwrócony mają wzrok jedynie na ziemię, ją tylko znają, tylko jej szukają. • Bracia, idziemy przygnębieni drogą Kalwarii naszego istnie­ nia, spójrzmy na zmartwychwstałego Chrystusa, z oczu Jego bije światło triumfalnego życia. Bracia, oto dochodzi nas smutna cisza z ciemnych grobów, spójrzmy na naszego nowo narodzonego Brata, na Chrystusa triumfalnie zmartwychwstałego! Bracia! Oto dziś wytrysnął z nas pączek pragnienia żywota wiecznego, promiennej nie­ śmiertelności; postarajmy się, żeby to pragnienie szczęścia wiecznego stało się błogą, uszczęśliwiającą rzeczywistością! Czym, w jaki sposób zapewnić ją sobie? W ten sposób, że już w tym życiu ziemskim będziemy żyć według ducha, że już teraz będziemy się starać dopomóc duszy do zwycięstwa nad zgubnymi namiętnościami ciała; w ten sposób, że stanowczą, karną wolą utorujemy sobie drogę przez bagna i trzęsawiska grzechu do szczęścia wiecznego. Żyć według ducha, znaczy .żyć t

20

zgodnie z wolą bożą, w zjednoczeniu z Bogiem. Dusza tylko wtenczas ma wartość, jeśli tętni w niej moc boża, jeśli ożywia ją Jego miłość. Na zewnątrz tego nawet nie widać. Oto przede mną wisi czuły mikrofon, który na wszystkie strony promie­ niuje moje słowa. Z chwilą, kiedy wyłączę z niego prąd, stanie się martwym, bez życia, niepotrzebnym kawałkiem materii i nikt nie usłyszy mojego głosu. A przecież na zewnątrz nie widać na nim żadnej zmiany; wszystko J e s t tak, jak było przed tern — tylko prądu w nim nie ma, dlatego stał się nieużyteczną bryłą. Podobnie wygląda człowiek, który wyłączył z siebie ożywczy prąd mocy bożej. Taki człowiek nie może umrzeć; więc obudzić je w sobie — oto wielka nauka grobu Wielka­ nocnego! Co wynika ze zmartwychwstania Chrystusowego? Na to pytanie odpowie nam Apostoł (Rzym. 6, 4). Przybrać się w nowe życie! — Co to znaczy? To znaczy, że powinniśmy żyć z Boga. Żyć na ziemi, ale nie nasiąknąć ziemią! Muszę żyć w grzesznym świecie, ale — biada! — Niech by do mnie przylgnął grzech, powinienem zostać czysty wśród grzeszników, jak Chrystus? Czasem czuję się tak bardzo osamotniony, opuszczony, ale nie wolno narzekać, powinienem czuć, że Ojciec niebieski jest ze mną, — jak to czuł Chrystus w każdym momencie Swego życia. Czasem ludzie są nieznośni, niewdzięczni, — nie wolno się tym zniechęcać: powinienem ich kochać tak, jak Chrystus: kochał Swoich śmiertelnych wrogów. Czasem życie nas bije,, dręczy, rzuca nam ciernie pod nogi,'obarcza krzyżem, — pa­ miętajmy, że powinniśmy z pogodną duszą nosić swój krzyż tak, jak go nosił Chrystus zmartwychwstały. Oto w ten sposób Chrystus zmartwychwstały chce nas podnieść na wyżyny życia bożego. Czy chcesz zmartwychwstać do szczęścia żywota wiecznego? Jeśli tak, to staraj się już w tym życiu być dobrym. Z brud­ nego, podłego, zabagnionego życia nie będzie-szczęśliwego życia wiecznego tak samo, jak z pustego gniazda nie wylęgnie się ptaszyna, jak z pustego ziarna nie wyrośnie potężny dąb. Kto dziś odczuwa powiew wieczności, ożywcze tchnienie z pustego grobu Chrystusowego, ten już swoje ziemskie życie

21

włączył do wieczności, ten już w swoim życiu ziemskim działa, liczy, walczy, używa, myśli, idzie z radością i cierpi z myślą o wieczności; dlatego już życie ziemskie jest wstępem do szczęśliwej nieśmiertelności. W tej świętej wierze leży nie tylko wykluwanie się pączków wielkanocnych, ale całe kwitnienie i owocowanie. Odkąd istnieje ziemia, odtąd bywa wiosna, ale sama wiosna jeszcze nie obudziła w człowieku nadziei nieśmiertelności. Byli poeci, były pieśni, mity, bajki, ale nikt i nic nie potrafiło rozniecić nadziei żywota wiecznego. Dokonał tego tylko Chrystus zmartwychwstały. O święty grobie, o pusty grobie Wielkanocny, o chwalebny zmartwychwstały Chryste! Tylko Ty jesteś naszą nadzieją przeciw żelaznemu prawu znikomości, tylko Ty nad zwiędłymi wieńcami naszych trumien budzisz w nas nadzieję żywota wiecznego! Ten triumfalny grób mówi do mnie, pociesza, wzmacnia, ośmiela. „Bracie cierpiący, zmęczony Bracie, nie załam się, nie rozpaczaj! Oto zwycięstwem opromieniony grób Chrystusa, ale pamiętaj, że ta droga prowadzi prz^z Golgotę, przez krwawe stacje. Dziś jest słoneczny poranek Wielkanocny, ale pomyśl, jak strasznie ciemną i beznadziejną była noc w Wielki Piątek! Piękna jak tęcza, ale nie zapominaj, że to załamanie się pro­ mieni słonecznych w łzach naszych. Wonna jest róża kwitnąca, ale wśród cierni się rozwija. Wieńcami zdobią czoła zwycięz­ ców, ale tylko po trudach przebytych po bohatersku! Tylko ten zwycięży z Chrystusem Wielkanocnym, kto się nie ociągał iść z Nim przez Kalwarię. Wszyscy obchodzą Wielkanoc. Nawet ci, którzy nie wierzą w zmartwychwstanie Chrystusa; ci świętują zmartwychwsta­ nie wiosny, zwycięstwo wiosennego słońca nad nocą zimy, ale jak wielka jest różnica między świętującymi! Jedni biedacy zadawalają się radością rozwijających się pączków, a przecież w radości wiosny już przebija smutek listopadowy, ale my w Chrystusie zmartwychwstałym obchodzimy uroczystość osta­ tecznego triumfu Życia nad Śmiercią, zwycięstwo Żywota wiecznego.

22 Jest Wielkanoc! Radujmy się nowym życiem, cieszmy się pączkami, kwiatami, ciepłym słońcem, ale odrodzenie natury niech będzie tylko akompaniamentem organów w naszej zwy­ cięskiej pieśni, której radosna treść i święta rzeczywistość tryska z obietnicy chwalebnego Chrystusa, który i nam zapew­ nił zmartwychwstanie! Chrystus wstał z martwych — Alleluja, żeby radością na­ pełnić dusze ludzkie, Alleluja! Oto prawdziwa radość, oto praw­ dziwe przebudzenie się życia. Oto prawdziwa wiosna, pełna palm żywota wiecznego. Bracia! którzy mnie słuchacie, w tym duchu życzę wam wszystkim serdecznego, radosnego, ocizywczego, szczęśliwego Alleluja!

ZWYCIĘSKI KRZYŻ.

Od tysiąc dziewięciuset lat każdy Wielki Piątek jest dniem przeraźliwego smutku: śmierci Chrystusa na krzyżu. Od tysiąc dziewięciuset lat każda Wielkanoc jest radosną rzeczywistością zwycięstwa: triumfalnym zmartwychwstaniem zamordowanego Chrystusa. Ale smutek wczorajszego Wielkiego Piątku był wyjątkowo rzewny i jutrzejsza Wielkanoc będzie specjalnie triumfująca, bo chrześcijaństwo w tym roku obchodzi 1900-lecie piewszego Wielkiego Piątku, pierwszej Wielkanocy, czyli tego wszystkiego, tej wzniosłej idei, której usta ludzkie nie są w stanie określić, co zwykle nazywamy „chrześcijaństwem". Obchodzimy 1900letnią rocznicę triumfu krzyża. 1900 lat! Krótko żyjący, słaby człowiek zaledwie śmie wy­ mówić taki okres czasu! Co widział świat, co stało się z ludzkością przez tych 19 wieków! Ile wojen, trudów, borykań, wzlotów i upadków, ile chodzenia po omacku, szukania dróg, ile miłości i nienawiści, ile cnót grzechu wypełnia przestrzeń tych 1900 lat! Utworzyły się narody i upadły, powstały domy panujące i wymarły. 'Zapłonęły wielkie geniusze i jak pędzące komety zabłysły i zgasły, tysiące systemów filozoficznych, gospodar­ czych, naukowych, artystycznych zajaśniało na niebie dziejów ducha i pogrążyło się w zapomnieniu, ale ponad całą znikomością, poza wszelkimi zmianami, poza nienawiścią i krwa­ wymi prześladowaniami stoi zwycięski, triumfalny krzyż Chrystusa. Św. Augustyn widział dopiero cztery wieki jaśniejącej

24 chwały krzyża, kiedy pisał te znamienne słowa: „Stat crux, dum volvitur orbis!" Świat się kręci, pędzi w przestworzach i ciągle się zmienia, a triumfalny krzyż Chrystusa stoi nie­ wzruszenie! O ile bardziej możemy powtórzyć te słowa my, gdy z tak olbrzymiej przestrzeni czasu spojrzymy na te gigantyczne, krwawe zmagania, z których krzyż Chrystusowy po 1900 latach wyszedł zwycięsko. I. W jaki sposób zwyciężył krzyż?

Chrystus pewnego razu powiedział do apostołów: ,,Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Wy będziecie płakać i narzekać, a świat się będzie weselił" (Jan 16, 20). A) Nieustanna walka podczas minionych 1900 lat przeciwko krzyżowi Chrystusowemu świadczy o ciągłym spełnianiu się proroczych słów: „Wy będziecie płakać i narzekać". Już przez pierwsze trzy wieki liczba męczenników Ko­ ścioła katakumbowego wzrosła w miliony. Pomińmy sprawę, które obliczenie jest wiarygodne. Czy to, które podaje milion, czy to, które mówi aż o jedenastu milionach. O ścisłe dane niech się ubiega historia; dla nas zupełnie wystarczy, jeśli wiemy o męczeństwie św. Ignacego, św. Agnieszki, Cecylii, Łucji. Akta męczenników, które wytrzymały najsurowszą krytykę, mówią o nieprzejrzanym tłumie ofiar. Sam Tacyt, który robił sprawozdanie dla rządu, mówi o ,,olbrzymiej masie" męczen­ ników chrześcijańskich. Pliniusz Młodszy z przerażeniem zwraca się w swoim liście do Trajana z powodu wielkiej liczby ska­ zanych chrześcijan. Klemens Rzymski (1. 6) mówi o „wielkiej liczbie wybranych", a Euzebiusz mówi otwarcie o „niezliczo­ nych" męczennikach! Za panowania Dacjusza „niezliczone mnóstwo męczenników", za Waleriana „wielka część ludzi" (Ep. 76) zginęła śmiercią męczeńską. Za czasów Marka Aure­ liusza dotychczasowi sędziowie nie mogli podołać przesłuchi­ waniu oskarżonych chrześcijan. I tak to szło przez całe trzy wieki.

25 Nie bierzmy obecnie pod uwagę wielkości cierpień. Nie badajmy ani tego, czy pomysłowość ludzka mogła jeszcze wymyśleć okropniejsze tortury od tych, w jakich konali męczen­ nicy. Nie badajmy tego, jak w tych piekielnych męczarniach na płonących stosach, pod mieczami, toporami, w gotującej się oliwie, w roztopionym ołowiu, pod ognistymi kleszczami, w lwich szponach, w szczękach tygrysów zachowywali się ci ludzie, jak obstawali za swoją wiarą, — nie tylko męż­ czyźni, ale kobiety, dzieci, starcy. O, co za wzruszający obraz przedstawia karmiąca Perpetua, 13-letnia Agnieska, 86-letni Polikarp, przeszło 90-letni Potynus! Jeśli podziwiamy Sokratesa, kiedy spokojnie wypija kielich trucizny z powodu swoich przekonań, jeśli z zachwytem pa­ trzym y na Regulusa, kiedy wraca do Kartaginy, gdzie po nieudałym pośrednictwie pokoju czeka go śmierć; jeśli budzi w nas podziw silna wola Mucjusza Scewoli, który kładzie rękę do rozżarzonych węgli, jeśli podziwiamy spokój Epikleta podczas zadawanych mu męczarni przez jego pana, — czy męczennicy krzyża nie są godni stokroć większego podziwu?! Fakt, że swawola rozpustnych cezarów, ówczesna zgniła atmosfera stosunków, wyrafinowane tortury ciała i duszy nie potrafiły zachwiać wiary niezliczonych chrześcijan — będzie po wszystkie czasy naj chlubniejszym dowodem boskiej siły krzyża, który zwyciężył świat. Odtąd minęło wiele czasu; zmieniły się warunki, ale nie zmieniła się , nie znikła gardząca śmiercią odwaga pierwszych męczenników, ich święta ofiara, ich głęboka mfłość Chrystusa. Ten sam duch unosił się nad ojcami soboru nicejskiego, z których wielu przybyło chorych, kalek, żeby ponownie złożyć świadectwo przy krzyżu, za który już tyle cierpieli. Bohaterstwo męczennika ożywiało św. Ambrożego, który stanął we drzwiach katedry mediolańskiej w dzisiejszej Chiesa di San Ambroggio, broniąc wstępu cesarzowi Teodozjuszowi, znanemu z okrucieństwa i lekceważenia Kościoła i grożąc mu słowami: jak śmiesz wchodzić do domu bożego z rękami ocie­ kającymi krwią niewinnych?! Męstwo męczenników ożywiało papieża św. Leona Wiel-

26

kiego, któremu Rzym powierzył swój los, kiedy ta wcielona łagodność nie bała się stanąć przed „Biczem Bożym“, którego samo imię pół świata napełniało strachem. Tak było ciągle, w każdej epoce. Zawsze byli męczennicy krzyża Chrystusowego. W razie potrzeby własną krwią, sta­ nowiskiem, majątkiem okazywali swoją miłość dla Boskiego Mistrza, który im powiedział: jeżeli mnie prześladowali i was prześladować będą. B) Ale co jest z drugą częścią proroctwa? „Wasz smutek w radość się zamieni? “ Znowu przypatrzmy się historii: mówi nam ona nie tylko o prześladowaniu krzyża, ale i o Opatrzności Bożej, która czuwa nad jego wyznawcami. Z rozprzestrzenieniem się chrześcijaństwa nastaje upadek świata pogańskiego. Zwycięstwo krzyża nad orłem rzymskim* jeśli je chcemy zrozumieć czysto ze stanowiska ludzkiego — pozostanie na zawsze niezrozumiałą tajemnicą w historii. Oto przykład Pankracego, dziecka-męczennika. Matka jego Lucyna żyła jedną myślą: czy syn jej będzie tak odważnym wyznawcą Chrystusa, jakim był jego ojciec-męczennik? Chłopczyna tuli się do matki pełen żarliwości, i o czym marzy? Nie widzi wspaniałej bazyliki, którą w 1600 lat po jego śmierci nawie­ dzają tłumy pielgrzymów. Nie widzi wspaniałego, kosztownego, srebrnego relikwiarza, w którym papież Honoriusz L umieści jego szczątki. Nie myśli o tym, że jego imię z tysiąca m arty­ rologiów co dzień będzie czytane, że jego postać otoczona aureolą świętości będzie ozdabiać ołtarze Chrystusowe. On tylko wie jedno: jeśli zajdzie potrzeba, gotów swe życie po­ święcić dla krzyża. Cóż dziwnego, że z ludźmi owianymi takim duchem po­ gaństwo nie mogło sobie poradzić? Wszystkie jego wysiłki poszły na marne. Hadrian na górze Kalwarii stawia posąg Wenery, na gro- „ bie Chrystusa podobiznę Dzeusa; Sewer wyklucza chrześci­ jaństwo (iudaeos fieri vetuit, idem etiam de christianis sanxit); Dioklecjan po strasznym, krwawym prześladowaniu chrześci­ jan bije medale z dumnym napisem: „nomine christianorum

27 deleto“ — „na pamiątkę wymazania imienia chrześcijan44 — a mimo to dziś miliony wiernych tego „wykreślonego chrze­ ścijaństwa44 całują nabożnie cokół posągu św. Piotra w Rzymie,, który na rozkaz papieża Wielkiego, św. Leona, został zrobiony z posągu kapitolińskiego Jowisza. Czy Maksymilian przypuszczał, że na miejscu jego pałacu,, gdzie przygotował jedno z najbardziej krwawych prześlado­ wań, stanie kiedyś bazylika lateraneńska z napisem na fron­ tonie: „Głowa i Matka wszystkich kościołów44, i że na tym miejscu, gdzie był jego tron, który się zawalił, stanie inny, który się nigdy nie rozsypie, — tron papieski? Czy mogła przypuszczać św. Agnieszka, że lupanar, do któ­ rego ją gwałtem zawleczono, pod wpływem jej niewinnego spojrzenia zamieni się w kościół, że na miejscu hańby stanie najpiękniejsza świątynia Rzymu, kościół św. Agnieszki? A kiedy strącono Dioklecjana z purpurowego tronu, zmarł jako zdziwaczały starzec, Galeriusz żywcem stoczony przez robactwo, w publicznym edykcie uznał za niesłuszne prze­ śladowanie chrześcijan. Po samobójstwie Maksymiliana Her­ kulesa, po śmierci Maksencjusza w nurtach Tybru i Maksymina, który zginął wśród podobnych męczarni, jakie przygo­ tował dla chrześcijan, po zabiciu Licyniusza przez Konstan­ tyna, — krzyż Chrystusa stał zwycięski zlany krwią, ale silny i żywotny. Jego triumfalnej drodze zdobywania dusz przy­ świecała rękojmia Chrystusowa: „bramy piekielne nie prze­ mogą go...!44 Wiele razy chciały nim zawładnąć również i póź­ niej po krwawych prześladowaniach pierwszych wieków. Kiedy nie udawało się gwałtem, to podstępem, jak nie okrucieństwem, to chytrością, jak nie groźbami, to obietnicą, jak nie przez zewnętrznych wrogów, to przez robactwo toczące go od we­ wnątrz. Raz sułtan Saladyn odgrażał się Rzymowi: Przyjdę i zmienię w meczet bazylikę św. Piotra, a papież Pius II odpo­ wiedział słowami Homera: „Fluctuat, nec mergitur44, łódź się chwieje, ale nie utonie, mówił na podstawie tysiącletniego do­ świadczenia. Montalembert wyznaje, że wtenczas zapłonął miłością do krzyża, gdy go ujrzał strąconego z wieży kościoła St. Germaiń,,

28 sponiewieranego i obryzganego błotem na ulicach Paryża. Wówczas przytulił do serca shańbiony krucyfiks i poświęcił życie jego obronie. II. Dlaczego zwyciężył krzyż?

Ale nie zatrzymujmy się przy samym stwierdzeniu wznio­ słego faktu, starajmy się — choćby tylko pobieżnie — zbadać przyczyny, które sprawiły, że krwią zbroczony krzyż zwyciężył napaści pogaństwa. Choćby ogólnikowo przedstawmy z racji jubileuszu chrześcijaństwa nieocenione wartości moralne wpro­ wadzone w życie, które nie tylko w zepsutym społeczeństwie rzymskim wywalczyły człowiekowi godne stanowisko, ale które po wszystkie czasy zapewniają triumf krzyża, gdyż są nie­ zbędne. Wielka jest różnica między wzniosłymi cnotami chrześci­ jańskimi a niemoralnością świata pogańskiego. Chrześcijaństwo zastało rozpaczliwe stosunki w dziedzinie moralności. Nikt się już nie troszczył o bogów, drwiono z nich publicznie. Rodzina, obyczaje, rozrywki świadczą o sybarytyźmie pogan. Nie jedli po to, żeby podtrzymać organizm, lecz dlatego, że znajdowali w tym przyjemność. „Rzymianin całymi dniami wysiaduje w cyrku, cyrk jest jego nadzieją, domem, świątynią'' — pisze Ammianus Marcellinus. Poppaea, żona Nerona, codziennie kąpała się w mleku 500 oślic. Zamożne rzymianki albo pompej anki nosiły 16 pierścion­ ków po dwa na każdym palcu, środkowy tylko zostawiając wolny, nie używały rękawiczek, ale za to starannie pielęgno­ wały paznokcie, nadając im barwę harmonizującą z kolorem ciała. Brwi czerniły jajkami mrówczymi, włosy smarowały niedźwiedzim sadłem i krwią sowią, dla podtrzymania swego piękna mobilizowały całe falangi zwierząt i ludzi; o ich życiu mówi Seneka, że powszechnym stał się zwyczaj, że lata liczono nie według konsulów, ale według mężów, często zmienianych; wychodzono po to za mąż, żeby się rozejść, rozwodzono się, żeby się często na nowo żenić (De benef. 3, 16).

W tym zdemoralizowanym świecie postawił Chrystus Swoją wspaniałą naukę. Nasiąknięty Jego krwią, krzyż potrafił w tym na wskroś zepsutym środowisku stworzyć kulturę ludzką. Trudno. opisać, co zawdzięcza ludzkość krzyżowi. W ciągu 1900 lat krzyż był zawsze tam, gdzie chodziło o scementowanie społeczeństwa, o szczęście rodzaju ludzkiego, gdzie trzeba było pracować nad postępem duchowej i materialnej kultury, gdzie szło o wyplenienie z duszy chwastów i zasadzenie nowych flanców, gdzie trzeba było wzmocnić życie rodzinne, podnieść kobietę, ratować dzieci, gdzie trzeba było uszlachetnić wzgar­ dzoną pracę fizyczną, wyzwolić niewolników, gdzie się rozle­ gało kwilenie wyrzuconych niemowląt, płacz opuszczonych sierot, słabych, niedołężnych starców, gdzie się wyrywało ciężkie westchnienie z ust śmiertelnie chorych, jednym sło­ wem: gdzie tylko trzeba było podnieść słabego, grzesznego człowieka ponad niego samego, uwolnić go z kajdan niewol­ nictwa popędów i do złamanych dusz wlać radość nowego życia. Krzyż niejednokrotnie sam musiał przynosić ulgę cier­ piącym, podnosić upadłych, przygarnąć opuszczonych, promie­ niować siłę, męstwo, ciepło, rozpraszać nasze słabości, nędzę, mroźne ciemności. „Lumen ad revelationem gentium“ — powiedział sędziwy prorok o Zbawicielu i spełniły się te słowa. Krzyż, który wro­ gowie nazwali drzewem hańby, jest już 1900 lat źródłem siły i światła. Na średniowiecznych ozdobnych świecznikach ucie­ kające na dół w popłochu jaszczury, węże i gady są głębokim symbolem wskazującymi na posłannictwo krzyża, który swym. światłem rozprasza ciemności ducha. Krzyż stał się chlubą; talizmanem rycerzy; w jego obliczu sądy wydają wyroki; on zdobi mieszkania, wita dzieci w szkołach, jest najwspanialszą ozdobą królów, największą pociechą konających, nadzieją spo­ czywających snem wiecznym w jego cieniu. Krzyż był drze­ wem hańby, dziś jeśli żegnamy swoich najukochańszych, ro­ bimy nad nimi znak krzyża. Ale posłannictwo krzyża bynajmniej jeszcze nie skończone. „Nigdy nie uwierzę — powiedział Lacordaire — że Bóg dlatego stał się człowiekiem, umarł i zostawił nam Ewangelię^

•30 żeby uwieńczeniem Jego dzieła był ten smutny obraz, jaki nam 18. wiek przedstawia. Nie, myśmy widzieli tylko początek. Koniec dzieła zobaczą dopiero późniejsze wieki. Praca jest wielka, ze względu na wzniosły cel. Dwie siły pracują nad jej wykończeniem: Opatrzność Boża i wolna wola człowieka, obie biorą jednakowo w niej udział. Ma rację wielki myśliciel. W naszym społeczeństwie znowu się otwarły dawne rany pogaństwa. Zasady dobrego wychowa­ nia, konwencjonalne formy pozbawione głębszego znaczenia już tylko ledwie mogą ukryć wrzody naszej niemoralności.' Co może uratować nowoczesnych pogan, „których bóg świata tego oślepił umysł, aby nie zaświecił im blask Ewangelii chwały Chrystusa" (II Kor. 4, 4), co ich może skierować do pogodnego, harmonijnego życia, jeśli nie krzyż, tyle razy sponiewierany w błocie, jednak zawsze zwycięsko powstający krzyż Chrystu­ sowy. To świadectwo jest najlepszym pocieszeniem w teraźniej­ szości. Po dziś dzień nie ustał ucisk, ale czy podczas 1900-letniego jubileuszu wolno nam wątpić i być małodusznymi? Świa­ topogląd, który przetrzymał tyle utraty krwi, musi pobierać pokarm z niewyczerpanych sił wewnętrznych. Jeśli w naszych czasach niedawno rzucono najskrajniejsze hasło: „Bezbożnicy świata łączcie się“, to w obecnym roku jubileuszowym niech po całym świecie rozbrzmiewa hasło przeciwnie: Ludzie, którzy pragniecie życia kulturalnego, dla których cnota, uczciwość i honor jest świętością, którzy wie­ rzycie w Boga, w Stworzyciela świata, w naszego Ojca, łączcie się w odżywczym cieniu zwycięskiego krzyża Chrystusowego! Niech tegoroczny jubileusz głosi światu potęgę naszej wiary. Wiemy z całą pewnością, że choć mijają stulecia, walą się trony, giną narody, krzyż, który przeżył tyle burz, pójdzie niezachwianie nadal drogą zwycięstwa poprzez wszystkie czasy i zawsze będzie drogowskazem dla wyżyn ducha, prowa­ dzącym do szczęścia, do Boga. Stat crux, dum volvitur orbis! Niebo i ziemia przeminą, ale słowa Chrystusowe i Jego insty­ tucje nie miną. Dopóki człowiek będzie żył na ziemi, dopóty ' będzie mu przyświecać triumfalny znak Chrystusa: zwycięski krzyż.

KRZYŻ CHRYSTUSA i KRZYŻ CZŁOWIEKA.

W tym roku, w którym krzyż cierpienia i niedostatku tak bardzo ciąży na barkach ludzi, jak może nigdy dotąd, w tym samym czasie obchodzimy 1900-lecie męki Jezusa Chrystusa, pierwszej ofiary krzyża, który świat wybawił. Jest w tym coś opatrznościowego, że kiedy człowiek ugina się pod krzyżem największych przeciwieństw, wtenczas oświeca go blaskiem pełnym nadziei krzyż Boga-Człowieka, który się dla nas ofia­ rował. Temat ten interesuje ludzi najbardziej, bo nie ma czło­ wieka, który by nie znał ciężaru klęsk i cierpień. Cierpienie jest nieodłącznym towarzyszem naszej wędrówki po padole płaczu; jest twardą zagadką nie tylko dla człowieka myślącego, ale jest również .niebezpieczną próbą dla wierzą­ cego! Tak, tak; cierpienie nie jest sprawą, którą można by lekce­ ważyć. Jest to sprawa ważka, twarda, często na pozór bezce­ lowa, nie do zniesienia, jednak ma rację cudowna mądrość Pisma świętego: „Kto nie jest doświadczony, cóż umie?“ (Sir. 34, 10). Kto nie cierpiał, ten nie wie, jak można na ciernistej dro­ dze cierpienia odnaleźć swoje lepsze „ja“, któreśmy zgubili na beztroskich ścieżkach dobrobytu. Kto jeszcze nie cierpiał, ten nie wie, jak można na pod­ stawie własnej nędzy zrozumieć trudy bliźniego; że można ostrzem cierpienia przeciąć węzeł samolubstwa, małostkowości i stać się wyrozumiałym, łagodnym, przebaczać innym. Kto jeszcze nie cierpiał, ten nie wie, jak się można w cier-

32 pieniu oczyścić z grzechów, jak można pokutować i naprawie przeszłość. Tak; cierpienie, które znosimy z Bogiem, czyni nas wartościowymi, znoszone mężnie pomijanie czyni nas milszy­ mi, upokorzenie większymi, jednym słowem cierpienie pod krzyżem Chrystusowym pogłębia, uszlachetnia duszę! Mówi się, że nic nie może człowieka zrobić tak wielkim,, jak ból. Tak, jeśli..., jeśli go znosimy w duchu Chrystusowym. Są ludzie, których cierpienie robi zawziętymi, zrozpaczo­ nymi, — ci cierpią nie w duchu Chrystusowym. Inni stają się surowi, nieludzcy. Innych cierpienie czyni odrętwiałymi, nieczułymi, obojętnymi, — ci tak samo nie cierpią z Chrystusem. Ale są i tacy, którzy pod wpływem cierpienia stają się delikatniejszymi, głębszymi, łagodniejszymi, bardziej zaharto­ wanymi: to ci, którzy w cierpieniach uciekają się do Chrystusa* którzy chodzą do szkoły Króla cierpień. Wszyscy musimy cierpieć. Być człowiekiem, znaczy cier­ pieć. Więc starajmy się nauczyć cudownej mądrości: jak należy cierpieć zgodnie z cierpiącym Chrystusem ? 1. Jakie nieocenione siły tryskają z tego, gdy w ciężkich chwilach bólu pomyślę, że Chrystus już przede mną szedł po tej samej drodze cierpień i m ęki? Mówią, że kiedy na wiosnę kwitnie winograd, w głębiach piwnic wino musuje, jakby czuło* że winorośl kwitnie, bo od niej pochodzi! Jakby to powiedzieć inaczej? Może w ten sposób, że wino czuje ,,sympatię“ da winogradu. Sympatia znaczy „współcierpienie". Mówią także, że podczas wielkiej burzy na oceanie niepo­ koi się i faluje Morskie Oko, położone wśród wysokich Tatr,, jakby odczuwało borykanie się morza, bo z niego pochodził Można powiedzieć, że Morskie Oko współczuje z oceanem. „Krzyż Chrystusa i krzyż człowieka" — znaczy, że odnoszę się ze współczuciem, ze zrozumieniem dla bólu cierpiącego Chrystusa, bo Jego dusza i moja, to jakby dwie siostry. I wten­ czas czuję, że ta sympatia, czyli to „współcierpienie" ucisza* koi moje niedomagania, co sprawia, że niedola wydaje się

33 znośniejsza, klęski, które się walą, łatwiejsze do zniesienia, krzyż rozprasza ciemności wśród najczarniejszej nocy, usuwa grozę śmierci i znikomości. Wtenczas sympatyzuję z Chrystu­ sem, jeśli potrafię razem z Nim cierpieć. Bracia, których okropnie smaga życie, którzy stoicie tuż, tuż nad przepaścią rozpaczy i mówicie: dość tego, dalej już nie mogę nieść krzyża, wy wszyscy cierpiący bracia, siostry, uczcie się tej wielkiej sztuki życia, tej sympatii dla cierpiącego Chrystusa! A kiedy już dojdziecie do granic wyczerpania, kupcie sobie — co? Czy może rewolwer, by pójść w ustronie leśne i w głowę sobie palnąć? Nie! Kupcie sobie krzyżyk i połóżcie go przed sobą, a kiedy przyjdzie straszna noc cier­ pień, zgryzot i niedoli, kiedy zewsząd osaczają was klęski i niepowodzenia, pomyślcie: a co przecierpiał Bóg i o ile więcej zniósł upokorzeń i niedoli! Pan o wiele więcej cierpiał niż ja, — jaka to głęboka myśl chrześcijańska, pełna krzepiącego blasku i światła, pełna na­ dziei ! Pewien kapłan miał ciekawą przygodę. Spacerując wieczo­ rem nad rzeką, spotkał starą babcię. Po zwykłym pozdrowie­ niu zagadnął ją: Co u babci nowego? ,,0 źle,* zupełnie źle — odpowiedziała staruszka — dom mi się spalił, dzieci po świecie, bardzo mi sm utno...“ Kapłan starał się ją pocieszyć, ale ona z łagodnym uśmiechem mówiła dalej: ,,Bardzo mi źle, ale mój smutek wydaje mi się drobnostką, kiedy pomyślę, że Chrystus całe życie był bezdomny, mnie było niegdyś lepiej. On chodził boso, a ja jeszcze mam co włożyć na nogi; On nosił koronę cierniową, a ja chwała Bogu jestem wolna od takich cierpień... Więcej nic nie rzekła, ale każdy czuje, jaka potężna, triumfalna moc bije z tych słów, wskazujących, jak powinno się nosić krzyż! Każdy czuje, że krzyż Chrystusowy rzeczywiście jest największym pocieszeniem cierpiącej ludzkości! Życie * jest twarde i okrutne ! Z przerażeniem słyszymy na każdym kroku o niezmyślonych, ale rzeczywistych tragediach, ale jeśli trzy­ mamy się kurczowo krzyża Chrystusowego, pokonamy trudno­ ści życia! Choroby będą nadal, ordynarny mąż nie zmieni się, nieznośna żona będzie dalej zatruwać życie, lekkomyślny syn, 3

\

34 córka może się nie opamiętają, codziennie troski nie znikną, ale... moja łagodność i dobroć, a zarazem cierpliwość złagodzi cierpienia, nabiorę siły do znoszenia dalszych trudów. Chrystus dlatego obrał życie pełne cierpień, żeby mógł powiedzieć: „Obaczcie i przypatrzcie się, czy jest boleść jako boleść moja?“ (Treny 1, 12). To, co ty cierpisz* ja wpierw cier­ piałem! I cierpiałem więcej ! Dla ciebie cierpiałem! Jesteś biedny? Ja dobrowolnie obrałem ubóstwo! Uwłaczają twojemu honorowi? A ze mną co zrobili? Wiesz, że mnie policzkowano! Wiesz, jaką hańbą okryty stałem przed Herodem! Patrz na mnie na krzyżu! Wszyscy mnie opuścili, nawet niebo. Płaczesz? Dobrze, ale zmieszaj swoje łzy z moimi, a nie będą tak gorzkie! Ciężki masz krzyż? Racja, ale spróbuj dać mi go na chwilę — wę dwóch prędzej go uniesiemy. Ranią cię cierpienie życia? Człowiecze, popatrz na moje skrwawione czoło! A może mimo to powiesz: „Wszystko to jednak pięknie, ale jednak ścieżki, którymi nas prowadzi Bóg, są bardzo ciężkie, pełne ostrych kamieni i cierni!“ O tak, nikt temu nie zaprze­ czy! Ale czy są aż nie do zniesienia? Nie! Niemożliwe do zniesienia są tylko dla tych, którzy nie mają wiary. Jeśli wierzę, że wszystkie nici mojego życia schodzą się w ręku Boga, jeśli wierzę, że jest ktoś, kto nie zapomina o mnie wten­ czas, kiedy mnie wszyscy opuścili, kto mnie — kiedy mnie wszyscy przestali kochać — kocha nadal, kto czuwa nade mną, kiedy ode mnie wszyscy odeszli, — jeśli jestem prawdziwym chrześcijaninem, to pokonam trudy życia. Jeśli w cierpieniu uciekam się do Chrystusa, wprawdzie życie pozostanie nadal „padołem płaczu“, ale przynajmniej nie będzie „więzieniem". Wtenczas też będę płakać, ale nie z rozpaczy. Wtenczas też będę narzekał, ale moja skarga będzie modlitwą, wzniosłym błaganiem. Wtenczas też będzie cierpie­ nie, ale nie będzie rozpaczy, a wiadomo, że „nie cierpienie zabija, ale rozpacz, nie siła trzyma mnie przy życiu, ale wiara". 2.

Tę samą odpowiedź możemy dać na pytanie, które często słyszymy: czy wolno chrześcijaninowi narzekać? Czy wolno unikać chorób, uchylać się od śmierci?

35 Chciałbym jak najjaśniej odpowiedzieć: owszem, tak; natura ludzka ociąga się przed bólem, ucieka przed cierpieniem, boi się śmierci. Śmierć, znikomość! Ta myśl przytłacza każdego człowieka, nawet wybrańca losu, którego może żadne inne troski nie do­ sięgną! (Jeśli w ogóle taki człowiek istnieje). Czy jeszcze nigdy nie owiał was przeraźliwy chłód znikomości, groźna myśl śmierci? O, z pewnością niejednokrotnie wspomnienie grobu krew nam mrozi w żyłach!... Czy opowiedzieć w trzech sło­ wach historię człowieka? Twoją też? ,,Narodziliśmy się, cier­ pimy, pomrzemy'4. Wieki przechodzą, mijają, ludzie się rodzą i umierają, miasta powstają i giną, dynastie panujące wyła­ niają się i upadają..., wszystko idzie, płynie, ginie w zniko­ mości... Swojego czasu i ja przyszedłem na świat z płaczem... i przyjdzie czas, że wydam ostatni jęk, żegnając go. Byłoby to straszne, gdyby się życie na tym kończyło! Wie­ my, że tak nie jest, a jednak strachem napełpia nas myśl o śmierci. Nie można się tym gorszyć. Sam Bóg wlał w nas przywiązanie do życia. Korespondent pewnego berlińskiego dziennika z podziwem opisywał swoje wrażenia z Lourdes. Dziwiło go to, co tam widział; pobożni, gorliwi wierni przychodzą z całego świata, ale nawet ci najpokorniejsi, wszyscy proszą o uzdrowienie, by jeszcze nie umarli! Czy to nie dziwna niekonsekwencja — zapytuje dziennikarz... Bracie, który się pytasz: czyż nigdy nie chorowałeś ciężko? Czy nigdy nie rzucałeś się nieprzytomny, trawiony wysoką gorączką? Chciałbyś zmrużyć oczy, choćby tylko na parę mi­ nut..., a tu ciągle się zrywasz..., ręce jak dwa rozpalone żelaza przekładasz z miejsca na miejsce..., co chwilę patrzysz na zegar: dopiero wpół do pierwszej. O, Boże, kiedy będzie rano?!... Powiedz, czy nigdy nie byłeś bardzo chory? Bo jeśli tak, to nie będziesz się dziwić, że człowiek cierpiący czepia się wszystkiego, co mę>że przynieść ulgę. Sam Chrystus powiedział w wielkiej męce: ,,Ojcze mpj, jeśli może to być, niech odejdzie ode mnie ten kielich". A ty sądzisz, że dobry chrześcijanin nie powinien odczuwać bólu, chciałbyś, żeby ten, kto wierzy

, 36 w życie wieczne, stał niewzruszony nad mogiłą swych uko­ chanych? My też płaczemy nad grobem, ale — nie rozpaczamy, tylko kładziemy na nim cierpiącego Baranka Bożego... Pewnego razu byłem w Stołecznym — Białogrodzie. Kto tamtędy przejeżdża, musi odwiedzić grób wielkiego biskupa Otokara Prohaszki. Wczesnym rankiem poszedłem na cmen­ tarz... Grób ten to istna piramida kwiatów... Oprowadzający mówił mi, że rano w Wielkanoc wśród mnóstwa kwiatów zna­ lazł się mały czekoladowy baranek, owinięty w staniolę, jakie zwykle sprzedają na święta... z pewnością jakieś dziecko przy­ niosło go z wdzięczności dla księdza biskupa... O, ty naiwne małe dziecko, z pewnością nie wiesz, jak wspaniałą myśl kryje twój czyn: Baranek Boży na grobie naszych ukochanych! Chry­ stus niosący krzyż pociesza człowieka krzyżem obarczonego f Ja również odczuwam ból, cierpienie; czuję ciężar niedoli, ale nie tracę świętego przekonania, że to „co Bóg odbiera, z procentem odda z p o w r o t e m Kiedy? Nie wiem. W jaki sposób? Nie wiem. Ale wiem, że mi odda z procentem! Czuję ból cierpienia, ale z każdego bólu słyszę słowa pociechy Pana: „Znam sprawy twoje i pracę i cierpliwość twoją... i co znosiłeś dla Imienia mego, a nie ustałeś“ (Obj. 2, 2—3). Nie zapominam też o drugiej prawdzie: Bóg nikogo nie opuści, kto Jego nie opuszcza i wtenczas jest z nami, kiedy na pozór o nas zapomniał. „Człowiecze, zawsze pamiętaj czynić dobrze, żebyś się nie musiał bać, kiedy przyjdzie godzina twej śmierci. Ten osiągnie szczęśliwość wieczną, kto za życia cierpiał wiele“. Czy wiecie, kto napisał te słowa? Pewna królowa; nasza królowa Elżbieta, która w swym rzeczywiście krótkim życiu tak dużo cierpiała. Świat jest pełen jęków, płaczu, narzekań cierpiących, nę­ dzarzy, smutnych chorych ludzi, ale niestety — jak mało jest ludzi, którzy cierpiąc, zdobywają zasługi, niewielu jest tych, którzy w burzach, wśród niebezpieczeństw niezrozumiałych klęsk widzą kochające Serce Boga. Naturalnie, gdybyśmy sami rządzili swoim losem, zawsze,

37

wszystko byłoby według naszych upodobań, zawsze byłaby pogoda, zawsze świeciłoby słońce... Ale czy faktycznie wyszłoby nam to na dobre?... Czy nie spotkałby nas ten sam los, co pewnego gospodarza?... Żył sobie pewien gazda, — mówi stara opowieść — który po kiepskich zbiorach z rozpaczy narzekał na Pana Boga, źe gdyby Bóg jemu powierzył sprawowanie pogody, z pewnością byłoby lepiej na świecie, bo tak się zdaje, — mówił — że Pan Bóg niebardzo zna się na rolnictwie. I usłyszał głos Pana: „Na przyszły rok ty będziesz kierował pogodą. Jak zażądasz, tak się stanie44. Chłop się ucieszył. Przyszła wiosna, lato, — chłop posta­ nowił: niech świeci słońce! I świeciło. Chciał deszczu, padał. Po pewnym czasie krzyknął: słońca! Świeciło słońce. Deszczu! Przyszedł deszcz. I tak szło przez cały czas. Zboża rosły pięknie, wysoko, aż radość było patrzeć. „Proszę, niech Pan Bóg zo­ baczy jak trzeba kierować pogodą!44 — powiedział dumnie gazda. Przyszły żniwa. Gospodarz zadowolony zabrał się do ko­ szenia..., ale patrzy... aż mu oddech zaparło — cudne, piękne, duże kłosy puste co do jednego. Słomy było dużo, ale nie ziarna. Przychodzi Pan Bóg i pyta: „No, jak tam urodzaje?44 Chłop z żalu ledwie mógł wystękać: „Złe, Panie, bardzo złe44. „Jak to? Przecież sam rządziłeś pogodą! Wszystko było tak, jak chcia­ łeś!44 — „No tak, dlatego właśnie nie pojmuję, co się stało. Chciałem deszczu, był deszcz, zażądałem słońca, była pogoda i tak było wciąż, a mimo tego zboża nie ma!44 „Tak? Rozumiem cię — odpowiedział Pan Bóg. — Nigdy nie żądałeś wiatru ani burzy! Nie prosiłeś o błyskawice, o wichry, które gną drzewa, łamią lasy, smagają ziemię, ale oczyszczają powietrze, wmacniają korzenie, hartują źdźbła, pnie, łodygi. Widzisz, nie było wiatru, nie było burzy, nie było niepogody i dlatego nie ma urodzaju44. Więc nie szkodzi, jeśli miota nami burza, jeśli zawierucha cierpień smaga nas, jeśli grzmi i błyskawice doświadczeń roz­ dzierają niebo naszego życia! Bo czy uśmiecha się do nas Bóg,

38 czy grzmi, czy wynagradza, czy karze, podnosi, czy powala, — zawsze chce jednego: żeby kłosy, urodzaje życia naszego, nie były puste w czasie żniw sądu ostatecznego. Bracia, odmówcie ze mną modlitwę człowieka obarczonego krzyżem do cierpią­ cego Chrystusa: „Dobrze mi Boże, że wybadałeś słabości serca mego, że do najczulszych, najboleśniejszych miejsc przyłożyłeś balsam Swego krzyża. Dobrze mi, że podałeś Swoją prawicę i wyratowałeś mnie nędznego z kurczowej miłości ziemi. O, jak trzeszczały korzenie, płynęła krew, rwało się ciało, płakało w długie bezsenne noce. Ale Ty nie słuchałeś moich jęków, mnie wyrwanego z korzeniami tak długo otrzepywałeś, aż zle­ ciała ze mnie ostatnia grudka ziemi. A teraz Panie, leżę w Twoich ramionach, opuszczony przez świat, obolały i po­ kornie skłaniam głowę na Twoje piersi i raduję się z naszego zjednoczenia. Tak dobrze mi jest Panie w Twoich rękach. Wi­ dzisz, że oprócz Ciebie nie mam nic i nikogo. Jesteś moim światem, moim szczęściem; nie opuszczaj mnie“.

ZWYCIĘSTWO ŻYCIA NAD ŚMIERCIĄ.

W dzisiejszą świętą noc życie pokonało śmierć. Dzisiejszej nocy, kiedy Chrystus ofiarujący się na krzyżu z woli Ojca niebieskiego ożył na nowo, i przez to wzbudził w nas wystra­ szonych myślą unicestwienia instynktowne pragnienie życia pozagrobowego. W dniu tym Chrystus zmartwychwstał. Alleluja! Od tego dnia to króciutkie słowo: Alleluja, stało się radością tryskającą, triumfalną pieśnią chrześcijaństwa. Alleluja! Chwalmy Boga! Radujmy się! Skąd ta zwycięska radość ? Stąd, że z chwilą pierwszej Wielkiej Nocy miłość pokonała nienawiść, wiara bezbożnictwo, Syn Boży grzech, i — co nas najbardziej rozwesela — życie pokonało śmierć. Alleluja! Człowiek raduje się, bo życie zwyciężyło śmierć! Nikt nie wątpi, że wszyscy pomrzemy, tylko co będzie potem; tu się rozchodzą zdania. Powszechnie znany jest obraz Bócklina, słynnego szwajcarskiego malarza pod tytułem: „Wy­ spa śmierci“, gdzie w najczarniejszych kolorach odmalował największy smutek człowieka: śmierć, ale podświadomie wy­ czuwa się, że pomimo jego wysokich wartości artystycznych, czegoś mu brak. Jest to obraz wstrząsający. Z morza sterczy stroma skała, jak jakieś surowe, nieubłagane fatum. Duma na niej kilka cyprysów pogrążonych w głębokiej żałobie. W ścianie skalnej jaskinie otwierają swe czarne czeluście siedziby śmierci. Po niebie pędzi stado czarnych chmur. Fale morskie raz po raz zlewają stopy skały, jak smutny nieustanny płacz... Mała łódka dobija do brzegu: trumnę przywozi na niej jakaś biała postać

40 w białej, powłóczystej szacie i z pietyzmem ją obejmuje... Czarne paszcze czeluści jakby mówiły: dziś ten przyszedł do nas... jutro inny... kiedyś i ty przyjdziesz... ż wszelką pew­ nością przyjdziesz i ty... Rzeczywiście wstrząsający obraz, dzieło artystyczne, — jednak — niezupełne. Czegoś mu brak. Brak tego, co się kryje w czarnych czeluściach, co czyha na nas! Tu się przejawia olbrzymia wyższość wiary w zmartwych­ wstanie, kiedy zmartwychwstały Chrystus pewnością Swego triumfu głosi, że za smutną wyspą śmierci czeka nas bezbrzeżne morze żywota wiecznego! I.

Nie chrześcijaństwo było pierwszym, które wprowadziło do świata myśl o życiu wiecznym. Ono jedynie wzmocniło ją nieomylną siłą’ słów Chrystusowych i z instynktownych, pod­ świadomych pragnień i dążeń człowieka zrobiło absolutną pewność, że życie ziemskie ma dalszy ciąg po śmierci, że po odejściu stąd — przybierzemy nową postać życia. Jeśli zajrzymy do historii, widzimy, że od najdawniejszych czasów dwa światy walczą ze sobą, które dzielą ludzi na dwa wielkie obozy. To dwa obozy, których zwolennicy nigdy nie mogą się po­ godzić. Żyć, używać, jak najwięcej zabaw, bo życie jest tak krótkie, a potem przychodzi wielka nicość. Oto hasła jednego obozu. ,,Cóż pomoże człowiekowi, choćby wszystek świat pozyskał, a na duszy swojej szkodę podjął? (Mt. 16, 26). Oto drugi obóz, Powinniśmy się zdecydować, do którego obozu przystaniemy. Jasne, że do któregokolwiek pójdziemy, wybór będzie de­ cydował o całym naszym życiu, bo jeśli życie ziemskie nie ma dalszego ciągu, jeśli czeluście śmierci, bezładu pochłoną czło­ wieka, który dotarł do kresu swojej ziemskiej wędrówki, jeśli śmierć zwycięża życie, w takim razie byłoby największą głu­ potą odmawiać sobie czegokolwiek za życia. Jeśli życie ziem­ skie nie ma po śmierci dalszego ciągu, wtenczas hulaj dusza:

41 trzeba wykorzystać każdą nadarzającą się sposobność użycia ży­ wota tu na ziemi! Słusznie mówi św. Paweł: „Jeśli tylko w tym życiu mamy w Chrystusie nadzieję, nędzniejsi jesteśmy niż wszyscy ludzie“ (I. Kor. 15, 19). Przeciwnie, jeśli życie ziem­ skie ma ciąg dalszy, to wszystko powinienem uczynić, żeby ten dalszy ciąg był szczęśliwy, żebym ze spokojnym sumie­ niem mógł zejść z tego świata. Słusznie mówi głęboki myśli­ ciel Pascal: „Nieśmiertelność duszy jest tak ważną i tak bliską nam sprawą, że musielibyśmy stracić wszelkie zainteresowa­ nia, gdybyśmy byli obojętni wobec tego zagadnienia. Wszystkie nasze czynności, całe nasze myślenie zależą od tego, czy mają, czy nie mają wartości wiecznych; człowiek nie może żyć bez tego, by drogi swojego życia nie miarkował według wytycz­ nych wiecznością Zupełnie inaczej będzie się przedstawiać moje istnienie, jeśli wierzę w życie pozagrobowe, a zupełnie będzie inne, kiedy nie wierzę! Jeśli wierzę, że życie na ziemi jest tylko początkiem, że w obliczu Boga będę żył dalej, to życie nie ma dla mnie kwestyj nierozwiązalnych, wtenczas nie zbija mnie z tropu nie­ sprawiedliwość ziemska, wtenczas wytrwam nawet w najtrud­ niejszych walkach. Tak, życie ziemskie jedynie wtenczas ma cel, jeśli jest życie wieczne! A co będzie, jeśli nie wierzę w życie pozagrobowe? Wten­ czas klęski, choroby, cierpienia, śmierć w postaciach tysiąca nierozwiązalnych zagadnień szczerzą na mnie kły. Bez wiary w życie pozagrobowe nieznośne staje się życie ziemskie. Jest jak lokomotywa puszczona samopas, bez celu pędzi po torach, aż w końcu się wykolei i zdruzgoce. Przypatrz się człowiekowi, jako stworzeniu nieśmiertelnemu, — wszystko będzie w nim wielkie, wszystko zrozumiałe, jasne, wszystko celowe, a spoj­ rzyj na niego jedynie jako na śmiertelnika, natychmiast ciem­ ności ogarną bezdroża jego bezcelowego życia. Nawet śmierć inaczej wygląda, jeśli wierzę w życie wieczne! Tak samo umrze wierzący jak i ateusz, ale między śmiercią jednego a drugiego zachodzi taka różnica, jak między niebem a ziemią. Niewierzący z przerażeniem, z rozpaczą rękami

42 i nogami kurczowo czepia się uciekającego żywota. A wie­ rzący? W miarę jak zbliża się koniec, staje się coraz bardziej milczący, zamknięty w sobie, w ostatniej spowiedzi uporządkowuje swoje sprawy z Panem Bogiem i ze światem, i w ten sposób czeka uroczystej chwili zgonu. Kiedy kardynał Newman, wielki angielski konwertyta, czuł zbliżającą się śmierć, wysłał wszystkich z pokoju z tymi sło­ wami: „Sam chcę umrzeć!“ Ile w tym wiary, ile siły, ile woli; To jest prawdziwa „euthanasia44, „dobra śmierć44, kiedy z Psal­ mistą mówimy: „Choćbym też chodził wpośród cienia śmierci, nie będę się bał złego, bo Ty jesteś ze mną44 (Ps. 22, 4). „Witaj, siostro Śmierci!44 — wołał św. Franciszek z Asyżu, kiedy mu powiedziano, że wkrótce umrze. Rzeczywiście nad taką śmiercią już się unosi delikatny blask żywota wiecznego^ który tak czaruje w słynnym obrazie Murilla: „Śmierć świę­ tej K lary44. Dante mówi, że „życie jest dążeniem do śmierci44. (Czyś­ ciec XXIII, 53). Rzeczywiście: życie jest ciągłym przemijaniem, dopiero w ostaniej-chwili przestajemy umierać. Ostatnie chwile przyjdą i na tego, kto nie wierzył w życie wieczne, — ale — biada mu — bo właśnie wtenczas przeżyje w całej pełni „tra­ gedię śmierci44. Bo w tej chwili człowiek niewierzący podob­ nym jest do spekulanta giełdowego, który w czasie krachu z rozpaczą widzi, że stracił cały majątek. Jak zupełnie inaczej wyglądają słowa pociechy w nieszczę­ ściach, jeśli wierzę w życie wieczne! Czasem te objawy współ­ czucia są tak banalne, nic nie mówiące! Grzebię moją m atkę; przychodzą znajomi i składają mi kondolencje: „Ja tak samo miałem matkę i straciłem ją...44 Cóż to za pociecha? Inny mówi: „Czas uleczy twoje ran y ...44 „Jej pamięć zawsze będzie żyć wśród nas...44 „Biedaczka, tak spokojnie umierała...,, Nie .r Nas tylko zwycięski zmartwychwstały Chrystus potrafi po­ cieszyć. Tylko wiara, że nasi ukochani, których pogrzebaliśmy,, będą żyć dalej i że kiedyś się znów zobaczymy. Tylko wten­ czas zrozumiem słowa Chrystusa: Błogosławieni, którzy pła­ czą — którzy tak płaczą — bo będą pocieszeni (Mt. 5, 5). O tak, to jest jedyna pociecha! Słusznie mówi Robert

43 Mayer, słynny fizyk ubiegłego stulecia: ,,Wiara w życie poza­ grobowe ugruntowana na silnych podstawach naukowych i na świadomości, była największą podporą mojego życia i jedyną pociechą, gdy ostatni raz trzymałem rękę mojej umierającej matki'*4. II. Największą mądrością jest oceniać życie ze stanowiska śmierci, a na śmierć patrzeć ze światła żywota wiecznego. W ten sposób śmierć staje się regulatorem życia. a) Jak daleko możemy sięgnąć w czasy przedhistoryczne^ gdzie tylko spotykamy ślady człowieka, tam spotykamy i wiarę w życie pośmiertne. Co obudziło w człowieku tę wiarę? Bezwątpienia Stwórca, który przemawia w duszy. A co ją pod­ trzymywało? Niezliczone niedoskonałości, niesprawiedliwość^ nieudolność, nędza życia, którą tylko wieczność może ukoić. O tej wierze mówią nam już przedhistoryczne groby robione z ogromnym pietyzmem. Ciało zmarłych nie było czymś w stręt­ nym, czego należy się jak najprędzej pozbyć, wyrzucić z domu,, zostawić w polu, — przeciwnie było przedmiotem troskliwości. To, że nie miano jasnego pojęcia o duszy, że nie myślano o niej kategoriami chrześcijańskimi, to wcale nie osłabia naszej tezy, że nawet najbardziej pierwotni ludzie wierzyli w istnienie życia pozagrobowego. Dlatego dawali do grobu nieboszczykom jedzenie, napój, broń, dlatego zabijali jego żony, sługi, konie, żeby mu na tamtym świecie służyli. A jeśli przyglądniem y się czasom późniejszym, to coraz wyraźniej odnajdujemy wiarę w życie pozagrobowe, naturalnie w najrozmaitszych, częsta najbardziej fantastycznych formach. Mówią nam o tym z całą troską i artyzmem zbudowane piramidy egipskie, sarkofagi, napisy, pamiątki babilońskie. O tym samym świadczą grecki Olimp i Tartar. Ze śmiercią wszystko się kończy! Co za pogańskie pojęcie! Tymczasem nie jest to całkiem pojęcie pogańskie, ale znacznie od pogańskiego gorsze, bo poganie tak nie mówili. Posłuchajmy, co powiedział Sokrates, zapytany przed śmier­ cią przez swego przyjaciela Krytona: „Czy masz jakie życzę-

44

nie, które moglibyśmy spełnić? Może coś odnośnie do twego pogrzebu? “ — „Co mówisz? — zawołał Sokrates — chcecie mnie pochować? Owszem, ciało moje możecie pogrzebać..., ale mnie nigdy“. Ta wspaniała odpowiedź mimowoli przywodzi nam na pamięć napis, wyryty na grobie wielkiego powieściopisarza węgierskiego Gardoniego na zamku w Eger: „Tu tylko jego ciało spoczywa". b) Te same pojęcia znajdujemy i u dzisiejszych ludów. Jest udowodnionym naukowo faktem, że nie ma narodu, nie ma ludu, który by nie wierzył, że śmierć jest tylko przejściem, po którym życie płynie dalej, tylko w innej formie. Przypatrz­ m y się takim ludom, jak Lapończycy, Eskimosi, Hotentoci, Zulukafrowie, Botokundowie, Patagończycy... wszyscy choć w różnej formie wierzą, że tu na ziemi jesteśmy tylko wędrow­ cami ku innej ojczyźnie, gdzie nas czeka życie wieczne. Dziś jest powszechna opinia, że Chińczycy są namniej reli­ gijni na świecie. Ciekawe, że wiara w życie pozagrobowe jest u nich tak silna, że właściwie prawie cała religia sprowadza się do kultu zmarłych. „Zmysłowy Mahometanin, pobożny Hindus, wytworny Grek, materialistyczny Rzymianin, surowy Germanin, okrutny Scyta, poważny Indianin, pogodni mieszkańcy morza Południowego, wzgardzony Hotentota i mieszkańcy dzikiej Ognistej Ziemi — wszyscy wierzą w życie pozagrobowe. Wszyscy cieszą się spot­ kaniem pośmiertnym" (Schneider). c) Odkąd człowiek żyje na ziemi, zawsze dążył, by choć odrobinę przedłużyć życie. Z żywiołową skwapliwością szuka człowiek eliksiru życia wiecznego! O pewnym władcy duńskim opowiadają, że kazał sobie wybudować wieżę sięgającą do nieba; na szczycie wieży na złotym drążku umieścił złotą czaszę i z nagromadzoną tam kryształową rosą mieszał proch najdroższych kamieni i popijał ten płyn, by żyć jak najdłużej. Daremne, bezcelowe starania! Ile czasu, ile wysiłków poświęcił człowiek badaniu, jak się należy racjonalnie odżywiać , jak się ubierać, budować domy, ja k podzielić czas..., żeby tylko żyć jak najdłużej. A mimo tylu starań, nie możemy się schować przed śmiercią; po dziś

45

dzień aktualne są słowa Hioba, który mówi, że człowiek żyje krótko i przemija jak cień (Job. 14, 2). A jednak jest cudowny, pewny, niezawodny sposób prze­ dłużenia życia i to nie na kilka lat, na setki, tysiące — ale na wieki: nasza wiara wielkanocna jest tym cudownym elik­ sirem! „Non omnis moriar“ — nie umrę zupełnie — pisze Horacjusz z pewnością siebie, mając na myśli swoje dzieła. W tym r 0 czym on myślał, mając na względzie swoją sławę pisarską, wolno nam wyczuć instynktowne pragnienie nieśmiertelności całej ludzkości. Nie umrę zupełnie! Będę żył i po śmierci! Na cmentarzu genueńskim na Campo Santo, na jednym sta­ rym nagrobku czytamy wspaniały napis: „Occido cum sole“, „zeszedłem ze słońcem“. Co za pełna otuchy myśl! Nie narze­ kajcie beznadziejnie nad moim zgonem! Czy kto opłakuje za­ chodzące słońce? Przecież wiemy, że drugiego dnia z rana na nowo wyjdzie! Ja tak samo tylko chwilowo zeszedłem do grobu! Zeszedłem jak słońce i wstanę jak słońce. Zmarłem jak zmarł Chrystus w Wielki Piątek i wstanę jak On pełen chwały 1 zwycięstwa! Teraz już wiemy, czego brak słynnemu obrazowi Bócklina;; rozumiemy, dlaczego pomimo wysokich walorów artystycz­ nych działa na widza niepokojąco i przygnębiającą. Dlatego, że smutku czerniejących tam cyprysów nie ożywia wiara Wielka­ nocna. Dlatego, że czarne stado pędzących chmur nie jest opro­ mienione zwycięską purpurą poranku Zmartwychwstania. Dlatego, że czarne paszcze rozwartych pieczar beznadziej­ nie połykają zmarłych, że nie lśni nad nimi obietnica Chry­ stusa. Jaka? Ta, którą powiedział nad grobem Łazarza, żeby uspokoić jego siostrę Martę, słowa, które odtąd rozbrzmiewają po ca° łym świecie i wlewają otuchę w serca smutne, opłakujące kochanych, zmarłych albo zadumanych w swoją własną śmierć* „Jam jest zmartwychwstanie i żywot; kto we mnie wierzy,.

46 choćby i umarł, żyć będzie, a wszelki, który żyje, a wierzy we mnie, nie umrze na wieki“ (Jan 11, 25—26). Occido cum sole! Zajdę jak słońce, ale i wstanę jak słońce. Na południu, na dawnej granicy francusko-szwajcarskiej, coś dziwnego dzieje się z rzeką Ren. Po obu brzegach rzeki pokazują się potężne skalne ściany i coraz bardziej ścieśniają rzekę, w końcu zupełnie pokrywają wodę tak, że rzeka wpada jakby do skalnego grobu i znika z powierzchni ziemi. Lud nazywa tu Ren „zgubioną rzeką“, bo gdzieś zupełnie znika tak, że nawet jej szumu nie słychać. Ale czy rzeka rzeczywiście zginęła? Właśnie że nie, prze­ ciwnie teraz wykonywa swoją najcudowniejszą robotę! Pod ziemią z niestrudzoną siłą wierci, kruszy po drodze napotkane granity, i kiedy człowiekowi zdawało by się, że ziemia zupełnie ją pochłonęła, nagle z triumfalnym rykiem wydobywa się ze skalnego grobu i zwycięsko toczy swoje czyste fale w promie­ niach słońca. Grób podobnie pochłania nas u kresu naszego życia ziem­ skiego. Wieko trumny zamyka się nad nami, potok naszego życia ginie w głębi ziemi, nic nie słychać nad naszą mogiłą. Czy zupełnie znikło nasze życie? Nie! Śmierć jest tylko bramą, przez którą musimy przejść, ale za progiem czeka nas zwy­ cięskie słońce innego świata. I to jest ten oczekiwany jasny poranek wiecznego Zmar­ twychwstania. To jest to słońce, które już więcej nie zachodzi. To jest to zakończenie, kiedy każda rzeczułka ziemi wpada do nieskończonego Oceanu. To jest to promienne, ostateczne, uszczęśliwiające zwycięstwo, w którym życie pokonało śmierć!

CUD WIELKANOCY.

/ Jutrzejsze święto, dzień świętej Wielkanocy, jest największą uroczystością chrześcijaństwa. Większą niż Boże Narodzenie.. Bo chociaż na Boże Narodzenie obchodzimy narodzenie Dzie­ cięcia Bożego, ale dopiero Wielkanoc zapewnia nas w całej pełni, że ta Dziecina nie jest jedynie człowiekiem jak inne dzieci, ale wcielonym Bogiem, który do nas przyszedł. Cud, który się stał w poranek Wielkanocy, zmartwychwstanie za­ mordowanego i złożonego do grobu Chrystusa, jest absolutną pewnością Bóstwa Chrystusa i granitowym fundamentem ca­ łego chrześcijaństwa. Gdyby się Credo kończyło słowami ,,Umęczon pod Ponckim Piłatem, ukrzyżowan, zmarł i pogrzebion“, — gdyby się tym smutnym akordem kończyło działanie Chrystusa tu na ziemi, wtenczas chrześcijaństwo byłoby budową bez fundamentu, nie miałoby sensu i dawno by się zawaliło. Owszem, byłoby ładnym systemem filozoficznym, nauka Chrystusa byłaby zawsze wzniosła, pociągająca, ale kto po­ trafiłby jego trudne przykazania spełniać kosztem tak ciężkich ofiar, jakich faktycznie wymaga, kto by potrafił kochać chrze­ ścijaństwo nad życie, jeśli jego założycielem był tylko zwykły człowiek, człowiek wprawdzie dobry, mądry, święty, ale tylko człowiek, którego wrogowie zelżyli, zgnietli, zamordowali.. . Tak, gdyby się Credo na tym kończyło... Rzeczywiście tak jest. Bo jeśli Chrystus nie wstał z mar­ twych, to co mi z tego przyjdzie, człowiekowi 20-go wieku, że kiedyś przed 1900 laty żył sobie bardzo dobry, rozumny,

48 kochany człowiek, k^óry nad życie kochał ludzi, uzdrawiał chorych, odpuszczał grzesznikom... co mi z tego wszystkiego, jeśli On umarł, jeśli Go pogrzebali i rozsypał się w proch jak wszyscy zmarli... to koniec! Może bym Go podziwiał, jak po­ dziwiamy wielkich ludzi, może bym Go szanował, jak szanu­ jemy ludzi dobrych, — ale kochać Go, czcić, słuchać Jego roz­ kazów, żyć według nich?... Kto wiąże się z nieboszczykiem? Kto układa swoje życie według woli trupa? Tak samo byłoby z Chrystusem, gdyby nie wstał z martwych. A jeśli wstał z martwych? — Co będzie ze mną, jeśli wstał z martwych? Jeśli mi imponuje nie tylko Swoim nad wyraz dobrym życiem, błogosławioną nauką, idealnym charakterem, cudami, ale jeśli Swoje niezrównane życie, Swoje słowa poprze największym, zdumiewającym, niesłychanym czynem, jeśli o własnej mocy wstanie i po śmierci wyjdzie z grobu? Co będzie wtenczas? A co będzie wtenczas, kiedy widzę, że dla wiary Zmar­ twychwstałego przeszło 1900 lat kwitną cudne ogrody naj­ piękniejszych cnót bohaterstwa. Co będzie wtenczas? Co będzie? W takim razie nie pozostaje nic innego, jak uznać, „że ten Chrystus nie mógł być człowiekiem jak ja, ty, inni..., że ten Chrystus był Bogiem! Zgiąć przed Nim kolana, oto rozumne postanowienie, buntować się przeciwko Niemu, to czyste sza­ leństwo4 O, tak jest, — jeśli Chrystus zmartwychwstał. A Jego zmartwychwstanie to nie żadną legenda, ale fakt historyczny. Co najmniej taki pewny, jak naocznie stwierdzony fakt, jak każda inna prawda historyczna. Jest faktem histo­ rycznym, że rzeczywiście umarł i że został pochowany. Jest faktem historycznym, że w dzień Wielkanocy byli u Jego grobu Jego przyjaciele i wrogowie i że grób zastali pusty. Wreszcie jest faktem historycznym, że po Wielkiej Nocy kilka­ krotnie pokazał się wielu ludziom i rozmawiał z nimi, więc żył! Nie tylko Ewangeliści są świadkami i głosicielami zmar­ twychwstania Chrystusa, ale i inni apostołowie. Sw. Piotr pierwszy głosi tę prawdę w swojej mowie na

49 Zielone Świątki, więc wszystkiego w 50 dni po zmartwych­ wstaniu. Piotr na rynku mówi do tłumów: — Czy widzieliście Jezusa na krzyżu? — pyta ich. — Widzieliśmy — odpowiadają. — Czy widzieliście Go zmarłego? — Widzieliśmy. — Czy widzieliście, jak Mu bok przebito włócznią i wypły­ nęła woda i krew? — Widzieliśmy. Otóż ja wam jeszcze coś więcej powiem: ja i reszta Jego apostołów, Jego uczniów widzieliśmy Go żywego po śmierci, widzieliśmy Go zmartwychwstałego. „Tego to Jezusa wskrzesił Bóg, czego my wszyscy świadkami jesteśmy“ (Dzieje 2, 32). Św. Piotr ten fakt, że Chrystus zmartwychwstał, uważa za powszechnie znany tak, że nie potrzebuje go udawadniać. Mówi o nim z takim naturalnym spokojem jak ten, kto wie, że to zdarzenie jest znane ogółowi Jerozolimy, że nikt mu się nie sprzeciwi, nie zaprzeczy jego oczywistości. A liczba słuchaczów była wielka, przecież w ten dzień 3.000 ludzi nawróciło się! (Dzieje 2, 41). Z taką samą pewnością mówi św. Piotr o zmar­ twychwstaniu w bramie świątyni jerozolimskiej po uzdrowie­ niu paralityka (Dzieje 4, 33). Nie udowadnia zmartwychwsta­ nia Chrystusa, tylko poprostu powołuje się nań, jako na fakt powszechnie znany. Oprócz św. Piotra i św. Paweł głosi zmartwychwstanie Pana. W Antiochii w ten sposób mówi do żydów : „A gdy wykonali wszystko, co o Nim napisane było, zdjąwszy z krzyża położyli Go w grobie, lecz Bóg wskrzesił Go z martwych dnia trzeciego. I był On widziany przez wiele dni od tych, którzy razem z Nim przyszli byli z Galilei do Jeruzalem i są aż dotąd świadkami Jego dla ludu" (Dzieje 13, 29—31). Ale oprócz Pisma św. duchowa przemiana apostołów jest wymownym dowodem zmartwychwstania. Wszyscy znamy zupełne załamanie się apostołów po śmierci Chrystusa. Nie istnieje takie gradobicie, które by tak zdruzgo­ tało zasiewy, jak dobiła śmierć Jezusa Jego uczniów. I w tych stchórzonych, przestraszonych, złamanych ludziach 4

50 nagle wybucha odwaga męczenników! Ci, którzy — można powiedzieć — przed chwilą ze strachem zamykali się przed ludźmi, teraz wychodzą na rynki, ulice i śmiało mówią, na­ rażają się arcykapłanom. * Nie można tego zrozumieć, jeśli Chrystus nie wstał z mar­ twych? Trup nie potrafiłby dokonać tej przemiany. Nie ma skutku bez przyczyny, a to jest oczywistym faktem, że apo­ stołowie, prości przecież tylko rybacy dokonali takiej zmiany religijnej, moralnej, społecznej i intelektualnej, można powie­ dzieć, że zrobili rewolucję, która przekształciła cały świat; jest to fakt niespotykany, dotąd nic podobnego nie było i nie będzie w historii świata. Jak to wytłumaczyć, jeśli Chrystus nie wstał z martwych? Można powiedzieć, że jeśli zmartwychwstanie Chrystusa jest zdarzeniem wątpliwym, w takim razie w ogóle nie istnieje żaden fakt historyczny. Politowania godne są próby, jakimi niektórzy starają się zbijać fakt zmartwychwstania. A) Przede wszystkim nie wiedzą, co począć z pustym gro­ bem Chrystusa. Pobożne niewiasty, które w Wielkanocny poranek chciały oddać zmarłemu Chrystusowi ostatnią przysługę, znalazły Jego grób pusty. Przerażone pobiegły oznajmić to apostołom, z któ­ rych Piotr i Jan natychmiast pospieszyli na miejsce i przeko­ nali się o tym, co im mówiły kobiety (Jan 20, 8). Że ciała Chrystusa faktycznie nie było w grobie, świadczy o tym prze­ rażenie i zamieszanie wśród kapłanów żydowskich, którzy z pewnością byliby sprostowali wieści głoszone o zmartwych­ wstaniu, bo byliby się powołali na zwłoki Chrystusa. Więc grób bez wątpienia był pusty. Ale jak stał się pusty? Gdzie się podziało ciało ? a) Apostołowie je wykradli — takie rozwiązanie nasuwało się z kolei. Żydowscy kapłani w ten sposób starali się tłuma­ czyć zniknięcie ciała i przekupili żołnierzy, którzy pilnowali grobu i kazali im mówić, że uczniowie Jezusa wykradli ciało. Ile w tym tłumaczeniu sprzeczności i psychicznych nie-

51

możliwości. Wystraszeni i rozproszeni apostołowie nagle stają się tak odważni, że się ośmielą pójść do grobu strzeżonego przez żołnierzy! Rzekomo żołnierze spali, — ale w takim razie jakże mogli widzieć, że apostołowie ukradli ciało. A jeśli nie spali, to dlaczego bezczynnie przyglądali się kradzieży? A jeśli rzymscy żołnierze, członkowie najbardziej karnej armii świata, zasnęli na warcie, czy nie byliby zostali ukarani? A zamiast kary, — jak czytamy — dostali wiele pieniędzy! b) Wrogowie zmartwychwstania widzieli słabą stronę tego rodzaju tłumaczenia, dlatego uciekli się do innych prób: Chry­ stus tylko pozornie umarł, w zimnym grobie przyszedł do siebie i opuścił mogiłę. To może jeszcze bardziej anemiczny wysiłek niż poprzedni! Przede wszystkim jest pewnikiem, że Chrystus rzeczywiście umarł. Czy Chrystus faktycznie umarł? Już podczas drogi krzy­ żowej wyglądał jak trup, tysiącem ran ociekający krwią na pół nieboszczyk. Dalej podczas krzyżowania przebito Mu ręce i nogi, cztery okropne rany... włócznia otwiera Mu piątą śmier­ telną ranę... Po śmierci złożono ciało i opieczętowano grób, pozostawiono przy nim straż żołnierską... nie ulega wątpli­ wości, że Jego wrogowie dołożyli wszelkich starań, żeby do­ kładnie sprzątnąć niebezpiecznego proroka! Ale jak sobie wyobrazić, że Chrystus śmiertelnie zraniony wychodzi z grobu i idzie do apostołów, ci Go obwiązują, pie­ lęgnują i w końcu umiera z ran, — czy psychologicznie można przyjąć, że to politowania godne zakończenie wywołało w du­ szach wystraszonych, przygnębionych uczniów tak zdecydo­ wane bohaterstwo? B) Ale czy wiara w zmartwychwstanie nie była jedynie wytworem wyobraźni, wizji, halucynacji? I taką tezę zaryzy­ kowali ci, którzy za wszelką cenę chcieli obalić wiarę w zmar­ twychwstanie. a) Ale kto traktowałby poważnie takie tłumaczenie? Wszel­ ką halucynację, wizję byłby zburzył w jednej chwili grób! Jeśli ten grób nie byłby pusty, jeśli byłby przywalony ciężkim kamieniem, a w nim ciało Chrystusa, — wtenczas i po wizji!

52 b) Zresztą apostołowie nie mieli najmniejszych podstawdo halucynacji! Kto miewa wizje, halucynacje? Czy nie ten, kto się nie­ cierpliwi, denerwuje, kto się czegoś spodziewa! Kiedy zapo­ wiedziani goście ciągle nie przychodzą, a my nadsłuchujemy, wtenczas co chwila nam się zdaje: „teraz pukają, — a nikt nie przychodzi11. Ale apostołowie wcale nie spodziewali się zmartwychwstania Chrystusa! Kiedy niewiasty przynoszą im nowinę, że zmartwychwstał, zupełnie nie wierzą. Uczniowie z Emaus jeszcze wieczór tego dnia uważają to za „fantazje niewiast", a św. Tomasz nawet nie wierzy, kiedy już wszyscy widzieli Zmartwychwstałego. Jak dalece są od halucynacji, świadczy fakt, że nawet po ukazaniu się Pana nie poznają Go. Magdalena bierze Go za ogrodnika, a uczniowie z Emaus za podróżnego. Zresztą ha­ lucynacje miewają ludzie o słabych nerwach, a nie zdrowi, zahartowani przeciwnościami życia! c) Zresztą gdyby tylko raz, czy dwa razy pojawił się zmartwychwstały Chrystus, to można by powiedzieć, że się im przywidziało, że mieli halucynacje, ale On w ciągu czter­ dziestu dni ukazywał się kilkanaście razy. Spotyka Go św. Piotr, Magdalena, pobożne niewiasty. Wszyscy apostołowie razem z Tomaszem... Św. Paweł w liście do Koryntian powołuje się na to, że jeszcze cały szereg ludzi żyje, którzy na własne oczy widzieli zmartwychwstałego Chrystusa (I. Kor. 15, 6). Czy można gruntowniej udowodnić fakt historyczny? Jedna, dwie, kilka osób jeszcze mogłyby ulec halucynacji, ale nigdy 500, którzy widzieli Chrystusa. A w końcu w czterdziestym dniu w dzień Wniebowstąpienia Chrystusa nagle przestają Go widzieć. Dlaczego? Przecież warunki psychiczne nic się nie zmieniły! Więc zmartwychwstanie Chrystusa jest faktem historycz­ nym. Dowodem tego są niewiasty, które szły do grobu i wszyst­ kiego się spodziewały, tylko nie zmartwychwstania. Świad­ kami są apostołowie, którzy z początku wątpią w tę wiado­ mość, ale kiedy się przekonali na własne oczy, bez wahania gotowi byli w imię prawdy oddać życie. Świadkami są pierwsi

53 chrześcijanie, którym się Chrystus ukazał po zmartwychwsta­ niu. Świadkiem jest 1900-letni Kościół i bohaterstwo jego męczenników, wzniosłość cnót i głęboka wiara, to najwymow­ niejsze dowody zmartwychwstania Chrystusa, bo jak to wszystko wytłumaczyć, skoro Chrystus zgnił w grobie? Czy kto uwierzy, że tego wszystkiego może dokonać trup? Zmar­ twychwstanie Chrystusa jest ukoronowaniem Jego dzieła, abso­ lutną pewnością, że był Synem Bożym! Kiedy Chrystus wisiał na krzyżu, Jego wrogowie szydzili: „Innych wybawiał, sam siebie wybawić nie może; jeśli jest królem Izraelskim, niech teraz zstąpi z krzyża, a uwierzymy Mu“ (Mt. 27, 42). Otóż obecnie Chrystus jeszcze większy dał dowód Swego Bóstwa! Zstąpił nie z krzyża, ale po śmierci wyszedł z zapieczętowa­ nego grobu. „Skałą chcieliście przywalić najświętszego Syna Bożego, który trzęsie światem, jeśli poruszy małym palcem, po którego śmierci zaciemniło się słońce, ziemia płakała i drżała, bo ją ogarnęły ciemności nocy“. Jest wieczór niedzielny, wieczór Wielkanocy. Apostołowie zebrali się razem, brakuje tylko dwóch. Nieszczęśliwego zdrajcy Judasza i Tomasza. Gdzie był Tomasz, nie wiemy. Nastrój przy­ gnębiający, nad nimi wisi czarna chmura trosk. Ciało Chry­ stusa znikło, kapłani żydowscy roznieśli wieść, że Jego zwo­ lennicy ukradli zwłoki. Nieprzyjemnie jest w takiej chwili pokazywać się na ulicy, lepiej siedzieć spokojnie w ukryciu. Apostołowie dla większej pewności zatarasowali drzwi. Co będzie dalej? Jak zrealizować plany Chrystusa? Jak mają się wybrać wystraszeni rybacy na podbój świata? W jednej chwili... Aż tu nagle... staje wśród nich Chry­ stus. Drzwi były nadal zamknięte, a Chrystus znalazł się w pokoju. „Jam jest, nie bójcie się!“ jakby chciał podkreślić: a teraz skończcie już ze strachem i z pesymizmem! Widzicie, dotrzymałem słowa. Otom jest, żyję, ale potrzebuję żołnierzy, męczenników, którzy by bronili, obstawali za mną przed świa­ tem! „A uczniowie radowali się, widząc Pana“ — mówi Pismo święte i nowy duch ożywił ich złamane dusze.

54 Odtąd z chwalebnej postaci Chrystusa tryskają dla nas nieustannie nowe źródła życia. Codziennie miliony ust wznosi radosne modły do Pana „Trzeciego dnia wstał z martwych...!“ Tak, Chrystus żyje! Chrystus jest naprawdę rzeczywisto­ ścią! To nie jest bajka, mit, symbol! Ten sam Chrystus, który chodził po Palestynie, i dziś chodzi po świecie. Ten sam Chry­ stus, który 1900 lat temu przemawiał do mieszkańców Ziemi Świętej, dziś tak samo przemawia do nas i powiewa palmą zwycięstwa, pociesza, wzmacnia, oświeca, wspiera i czeka nas... zaprasza do Swojej wiecznej ojczyzny. Długie miesiące zima trzymała w mroźnych okowach ziemię,, ale obecnie już przyszła wiosna! Zamordowanego Chrystusa zamknięto w skalnym grobie, a On oto zwycięsko wstał do nowego życia. Ja tak samo wstanę do nowej wiosny, do nowego życia: oto radosne zapewnienie cudu Wielkanocy.

„CO W GÓRZE JEST, SZUKAJCIE".

Wielkanoc jest zwycięstwem wiecznej prawdy nad podło­ ścią, triumfem światła nad ciemnością, zapanowaniem ducha nad materią. „Jeśliście współ powitali z Chrystusem — mówi św. Paweł— co w górze jest, szukajcie... co w górze jest, miłujcie, nie co na ziemi" (Kol. 3, 1—2). O, jak bardzo aktualne są te słowa i w naszych czasach, v/ odniesieniu do nas, do ludzi zbyt jednostronnie oceniają­ cych kulturę techniczą. Oto decydująca*sprawa: czy dzisiejszy człowiek zapatrzony w kulturę materialną zrozumie i pokocha prawdę, że technika, maszyna, koleje, przemysł, handel — są to wszystko bardzo ważne sprawy, — ale że ponad maszyną stoi dusza, że duch powinien panować nad materią. Bolesną tajemnicą historii ludzkości był fakt, że człowiek zawsze do tego dążył, żeby sobie ułatwić życie na ziemi, aż w końcu popsuł całą sprawę, bo je utrudnił. Cokolwiek zostało wynalezione, jakikolwiek zrobiliśmy postęp w życiu gospodarczym, czy technicznym, zawsze ze wszystkiego wy­ nikały nowe, większe ograniczenia, skrępowania, nowe ciężary, nowe troski, bóle i cierpienia. Każde spełnione pragnienie zrodziło dwa dalsze pragnienia. Staliśmy się bardziej ściśli w obserwacji, w mierzeniu, gruntowniejsi w badaniach, ale przy tym małostkowi, pedantyczni, nieczuli dla wielkich myśli obejmujących całokształty zjawisk. Staraliśmy się bogatsi w naukę, ale biedniejsi we filozofię, bogatsi w technikę, a ubożsi w etykę, zasobniejsi w rodzaje przyjemności, a biedniejsi

56 w szczęście; bogatsi w wygody, ubożsi w spokój. Zbliżyły się dalekie lądy, zmalała dzieląca je przestrzeń, ale za to ludzie, narody, rasy duchowo bardzo się od siebie oddaliły. Powtórzyły się na nas wszystkie męczarnie znane z mitu 0 Prometeuszu. Według legendy greckiej Prometeusz był pierwszym wielkim odkrywcą: wykradł z nieba ogień i przez to założył podwaliny pod cywilizację ludzką. Prometeusz chciał dobrze, jednak ściągnął na siebie przekleństwo, bo w jego postępowaniu brak było obowiązującego pietyzmu i poszano­ wania praw bożych. Prawem i zadaniem człowieka nakazanym od Boga jest ujarzmienie sił przyrody. Żebyśmy się tylko nie zapamiętali, nie stali bezczelni! Żebyśmy tylko zawsze pamiętali, że wolno nam rozporządzać dziełami przyrody, ale że nie jesteśmy jej nie­ ograniczonymi panami! Skoro człowiek o tym zapomni, spada lawina z gór, wybucha jakiś wulkan, morze występuje z brze­ gów, uderza piorun, z nieba, drży pod stopami ziemia i wśród tragedii tysiąca ofiar, jak błyskawica miga się przed naszym wzrokiem zapomniana prawda, że ta ziemia nie jest naszą nieograniczoną własnością, naszą ostateczną ojczyzną, że je­ steśmy tu tylko dzierżawcami, odnajemcami, dopóki nas zechce trzymać jej Gospodarz. Niezrównana jest radość, jaka towarzyszyła triumfalnemu pochodowi maszyny w ubiegłym stuleciu i zawrotnemu postę­ powi techniki. Nasi ojcowie mówili ciągle o „błogosławieństwie techniki“. Naturalnie! Bo z początku poznaliśmy tylko jedną stronę me­ dalu: błogosławioną! Właściwie tak powinno było pozostać. Rzeczywiście technika powinna siać błogosławieństwo, bo przecież sam Stwórca dał nam rozkaz: „Napełniajcie ziemię, a czyńcie ją sobie poddaną“ (Rodź. 1, 28). Kto tu zawinił, że to, co miało być naszym błogosławieństwem, stało się prze­ kleństwem? Z pewnością nie sama technika. Winnym jest człowiek, który źle się nią posługuje. Dynamitem można rozsadzać skały 1 torować drogę przy wydobywaniu skarbów ziemi, ale też można wysadzać w powietrze domy, zabijać ludzi, — a przecież

57 nie dynamit temu winien. Gazem można świecić, ogrzewać mieszkania, ale też można podpalać i mordować — i nie gaz będzie temu winien. Jeśli więc technika stała się naszym przekleństwem, zamiast przynosić nam błogosławieństwo, sprawcą jest człowiek, który jej źle użył, zrobił sobie z niej bożka. Człowiekowi przewróciło s ię ,w głowie od wynalazków i poważnie zaczął wierzyć, że teraz już faktycznie zbuduje wieżę Babel, za pomocą której zdetronizuje Boga. Zdawało mu się, że technika potrafi wszystko zastąpić, że już nie potrzebuje Boga, wiary, kościołów, modlitwy, zbawie­ nia, sakramentów. Technika pożarła duszę człowieka. Spotkało nas to, czego się obawiają Indianie. Kiedy między Indian po raz pierwszy dostał się pewien artysta-malarz i chciał zrobić obraz, w żaden sposób nie chcieli mu pozować, bo się bali, że kiedy ich odmaluje, to życie przejdzie z nich na płótno, że obraz wyśsie ich życie i umrą. Naiwne poglądy! a jednak coś podobnego faktycznie stało się z człowiekiem, kiedy po raz pierwszy stanął wobec maszyny: jego dusza przeszła w ma­ szynę. Nikt nie zaprzeczy, że maszyna produkowała, stwarzała dobra materialne. Ale też i psuła, bo lekkomyślnie rzuciliśmy jej na żer wiele wartości społecznych, duchowych, ludzkich. I w tej chwili, kiedy odrzuciliśmy od siebie swoje wartości duchowe, wykoleił się nasz pociąg, w tym momencie stało się przekleństwem to, co mogło być naszym błogosławień­ stwem. Ogłosiliśmy, że technika nas wybawi. Tak, że nas wybawi — ale z czego? Owszem ułatwiła życie, umożliwiła byt, pomogła zwalczać różne choroby... nikt temu nie zaprzeczy. Ale czy to ma być istotnie wybawienie? Nie, przenigdy! Człowiek faktycznie potrzebuje wybawienia, ale nie tylko i nie przede wszystkim spod jarzma cielesnego; potrzebuje wyba­ wienia, w pierwszym rzędzie uwolnienia od demonicznych sił, które pożerają jego duszę; 'potrzebuje wybawienia od samolubstwa, zmysłowości, chciwości i innych rozpętanych na­ miętności. Czy technika potrafi tego dokonać? Owszem może ujarzmić

58 siły martwej natury, związać pioruny, opanować powódź* ugasić ogień i inne żywioły, ale jest bezradna wobec błyska­ wic ludzkich namiętności, wobec braku współczucia ludzkiego i wobec ognistych płomieni gniewu. A jeśli im nie damy rady, co się z nami stanie? Nie zapominajmy, że ludzkie namiętności* tym bardziej stają się okrutnymi i niszczycielskimi, im sil­ niejszą, pewniejszą broń daje im technika. Rabindranath Tagore, słynny pisarz hinduski, laureat na­ grody Nobla, w formie ciętej satyry krytykuje zachodnio­ europejską gonitwę za dobrami materialnymi i lekceważenie wartości duchowych. Mówi o pewnej żyrafie, której szyja urosła nagle bardzo długa, na kilka mil długości. Żyrafa chci­ wie pożera liście, gdzie tylko dosięgnie głową, ale pokarm tak długo wędruje do żołądka, że jej organizm, pomimo wielkiej ilości pożeranej paszy, jest anemiczny. O, ty biedna, anemiczna ludzkości, uznaj w końcu, że tech­ nika nie może być twoim wybawieniem. Zdawało ci się, że maszyna to wszystko. Sądziłaś, że maszyna ci wystarcza. Uznaj w końcu, że maszyna jeszcze nie jest kulturą. Z czasów wojny trzydziestoletniej został pewien stary me­ bel* na którym jest wyryte takie zdanie: Vive, ut vivas, „żyj* żebyś żył“. Co to znaczy? To znaczy, że w życiu najważniejszym jest samo życie. Więc nierozsądnym jest to, co bywa obecnie, że człowiek dniami i nocami ugania się za środkami do życia* a nie ma czasu, aby ich użyć. Wolność jest szlachetnym pragnieniem duszy ludzkiej; jednostki, narody jednakowo dążą do wolności; ale wolność może być niebezpieczna i zgubna, jeśli ktoś przed czasem ją osiągnie i nie potrafi z niej korzystać. Dlatego zawsze jest lepiej, jeśli jakiś naród, który jeszcze nie dorósł do wolności, jest pod kuratelą, aniżeli miałby nadużywać swobody... A to właśnie spotkało nas: zwaliły się na nas maszyny. Ludzkość została gwałtownie porwana przez technikę, wyna­ lazki — i nie potrafiła ich należycie zastosować w życiu. Czło­ wiek w maszynie widział tylko jedno: możliwość jak naj­ szybszego wzbogacenia się. W szalonej gonitwie za wzbogacę-

niem się, człowiek fatalnie pomieszał cele i środki: zapomniał, że maszyna jest do usług człowieka; zamiast tego człowiek stał się niewolnikiem maszyny. A jakie są tego skutki? Ten bolesny i tragiczny fakt, że w zawrotnym stosunku poczęła się rozwijać cywilizacja, a kul­ tura poczęła zanikać. Bo te dwie rzeczy należy ściśle odróżnić! Wynalazek samo­ lotu przyczynia się do rozwoju cywilizacji, ale by ten samolot nie był użyty do wojny i mordowania ludzi, ale służył jako środek komunikacyjny, umożliwiający zbliżenie narodów, — potrzebna jest kultura, uznanie wartości moralnych. Każda nowa maszyna, każda sieć telefoniczna, każda elektrownia, każda fabryka, — to tylko cywilizacja, ale w jaki sposób, da czego użyjemy tych wynalazków, czy wykorzystamy je w szla­ chetnych celach,— to zależy już od kultury. Jeśli z tego sta­ nowiska patrzymy na naszą epokę, widzimy, że dziś — w cen­ trum potężnej cywilizacji — olbrzymie rysy pokazują się w kulturze. Tych, którzy nie umieją czytać i pisać, nazywamy analfa­ betami. Z radością stwierdzamy, że ich liczba coraz bardziej maleje, ale za to z tym większym smutkiem spostrzegamy, Jak straszliwie wzrasta liczba analfabetów moralnych, czyli ludzi, którzy znają się na piśmie, i może nawet zanadto przełado­ wali się mądrością, ale ich serce roi się od nieokiełznanych namiętności i puszczonych samopas zgubnych instynktów. Brak im kultury duchowej. A dlaczego? Dlatego, że nastąpił przerost cywilizacji, która zagłuszyła najcenniejsze kulturalne wartości! Cywilizacja, to tyran, kultura to kochana matka. Mitologia grecka mówi, że w Tessalii żył dziwny człowiek. Chętnie przyjmował gości, ale makabryczną była jego gościn­ ność. Bo jeśli podróżny był dłuższy niż łóżko, skracał go poprostu, obcinając mu nogi, a jeśli był krótszy, tak długo go naciągał, aż pasował do łóżka. Prokrustes było na imię temu okrutnikowi, — dziś można by go nazwać .„cywilizacją", bo ona obcina nasze wartości kulturalne, ona nas pozbawia rozmachu duchowego, zaciemnia cel ostateczny. Ostatecznym celem czło-

60 wieka jest życie wieczne! Ale iluż ludzi zaślepiają łukowe lampy cywilizacji tak, że nie dostrzegają pociągającego blasku żywota wiecznego. « Podstawową tezą chrześcijaństwa jest, że wszystko jest dobre, co stworzył Bóg. Pierwsze stronice Pisma świętego raz po raz podkreślają tę prawdę (Rodź. 1, 10, 12, 18, 21, 25). Tam mamy poglądowy opis, w jaki sposób mocą bożą stopniowo z chaosu, z materii bezładnej, powstał zorganizowany świat. Bńg przewidział stopniowy rozwój świata i dał do tego środki. Więc świat i materia są tworami Boga; dlatego nie mogą być złe. Taką jest nauka chrześcijańska. Prawda, że zaraz przy tym mamy jeszcze inne pouczenie, a mianowicie, że chociaż świat materialny sam w sobie jest dobry, ale nie na tyle, żeby mógł być ostatecznym celem człowieka, bo człowiek jest nie tylko materią, ale i duszą i właśnie dzięki tej duszy jest człowiekiem. Dopóki między m aterią a duchem jest równowaga, ład, dopóty wszystko jest w porządku i tego porządku bezwarunkowo musi się prze­ strzegać! Jak wygląda ten porządek rzeczy? SŚTa pierwszym miejscu stoi Bóg. Potem idą ludzie, a potem świat materialny. Jeśli tego porządku nie zakłócimy, to śmiało możemy stanąć choćby do najcięższej pracy; bo spełniamy obowiązek, nałożony przez Boga. Człowiek stworzony jest na obraz i podobieństwo boże; powinniśmy to potwierdzać swoją wielką pracowitością. „Niebiosa opowiadają chwałę Boga“, mówi Psalmista (18, 2), ale nie tylko niebo. Tak samo chwałę bożą — powinny gościć — dymiące kominy, płynąca stal, ante­ ny radiostacyj, warkot samolotów. Bóg dał fundamenty pod wszelki postęp techniczny, świat przyrody i swoje prawa; On dał nam zlecenie wszelkiej pracy badawczej, kiedy powie­ dział do człowieka: „Napełniajcie ziemię i róbcie ją sobie poddaną“. Żeby technika nie była jedynie cywilizacją, ale stała się kulturą, żeby oznaczała postęp, a nie przekleństwo, do tego trzeba zachować porządek kolejny wartości, trzeba, by kul-

61 tura techniczna nie zniszczyła kultury ducha, bo kultura ducha jest duszą wszelkiej kultury. Więc królestwo boże nie jest sprzeczne z królestwem czło­ wieka, z pracą ziemską, z rozpowszechnianiem się dobrobytu, przeciwnie podnosi je, uszlachetnia. Królestwo boże stara się przeszkodzić, żebyśmy nie ulegli zwodniczym, zgubnym hasłom postępu technicznego. Kiedy postęp techniczny z każdym dniem coraz bardziej zaczął się rozwijać, człowiek dostał zawrotu głowy, zdawało mu się, że to już wszystko, że to mu przyniesie szczęście na przyszłość, — że już nie potrzebuje wiary, ale wiemy, że kul­ tura bez wiary nic nie znaczy. Dziś już musimy uznać, że jeśli pozbawimy kulturę wiary, tym samym zabijamy kulturę, bo gdzie braknie światopoglądu religijnego, tam pękają ogniwa kultury. Nie chcę obniżać nieustannych twórczych pragnień czło­ wieka, chęci ujarzmienia przyrody i materii, bo przecież robiąc to, spełniamy tylko wolę bożą i nasze przeznaczenie. — Uwa­ żajmy tylko, żebyśmy zachowali należytą kolejność wartości. Uznajmy, że rekordy techniki tylko wtenczas będą dla nas: miały wartość, jeśli przyczynią się do postępu kultury ducho­ wej, duszy, cnót, dla dobra całej ludzkości. Uznajmy, że królestwa człowieka nie można budować bez królestwa bożego; że wiedza i technika same w sobie nie są kulturą, tylko jej częścią. Sama wiedza i technika może być tak samo użyta na dobre, jak i na złe, — serce i wola są wytycznymi prawdziwej kultury, szlachetne uczucia i po­ konanie namiętności są warunkami prawdziwej kultury, szlachetne uczucia i pokonanie namiętności, są jej warunkami. Nie gaz, ale wiara jest najpotężniejszą siłą świata! Nie elek­ tryczność, ale miłość jest jego najcenniejszą energią! Święty jest najgodniejszym ideałem człowieka, — a nie bokser! Nie maszyna jest najwspanialszym skarbem człowieka, ale dusza! Osądźmy sami: kto lepiej zrozumiał wspaniałą prawdę, że „człowiek jest królem stworzenia", czy św. Franciszek z Asyżu, który ze współczuciem podnosił glistę z drogi, żeby jej nie zdeptano, czy biochemik, który pod mikroskopem kraje ją

62

w kawałki i bada, w jaki sposób można by z niej otrzymać tłuszcz? Czy technika jest dla nas błogosławieństwem, czy naszą zgubą? Na to pytanie możemy odpowiedzieć tylko innym za­ pylaniem: czy maszyna służy nam, czy my jesteśmy jej słu­ gami? W tej chwili, kiedy straciliśmy nad nią władzę, stała się naszą zgubą! Biada nam, jeśli wspaniałe hasło naszych przodków: „Ad maiorem Dei gloriam“ — „na większą chwałę bożą“ — zamienimy na: „Ad maiorem machinae gloriam" — „wszystko na chwałę maszyny!" Pracujmy więc z całej siły nad królestwem człowieka, pracujmy i módlmy się, żeby królestwo człowieka zbudować na fundamentach królestwa bożego, żeby jak najprędzej zapa­ nowało królestwo boże na ziemi. Więc mamy zniszczyć maszyny? Nie! Niech maszyna zo­ stanie, ale niech nad nią duch panuje! Bo kultura ducha jest duszą wszelkiej kultury! W ten sposób urzeczywistni się zwycięstwo nad śmiercią zmartwychwstałego Chrystusa: jeśli z martwych powstaliśmy z Chrystusem i szukamy tego, co jest w górze. Tylko naśla­ dowanie zmartwychwstałego Chrystusa może zapewnić pokój niespokojnemu, rozgorączkowanemu światu.

ZADUSZKI.

Jest noc Zaduszek, — a ja będę mówił o życiu. Może wła­ śnie przed chwilą wróciliście z cmentarza, z grobów bliskich waszych, — a ja chcę mówić o życiu pozagrobowym. Co za wspaniałą żywotność ma chrześcijaństwo, że przy jesiennej śmierci, przy grobie, znikomości, przy głuchej ciszy mogił, potrafi mówić z radością o życiu! Przy śmierci o wiośnie! Przy grobie o nowym życiu! Przy znikomości o odrodzeniu! Na cmentarzu o życiu wiecznym! Życie ziemskie jest pełne niesprawiedliwości, a wiara mówi nam o nowym życiu, gdzie już więcej podłość nie dojdzie do władzy. Tu chorujemy, płaczemy, umrzemy, a w tamtym życiu już nie będzie chorób ani śmierci. Już sama natura wszczepiła w nas pragnienie tego nowego życia; każdy naród w nie wierzył; sam rozum już wie, że jest coś we mnie, co przetrwa rozkład mojego ciała, ale dopiero od Chrystusa mamy zupełnie jasne., pojęcie o tym życiu. Do­ piero od czasu, kiedy powiedział błogosławione słowa: „Jam jest zmartwychwstanie i żywot, kto we mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie (Jan 11, 25). „Po śmierci nie ma żadnego życia“ — łatwo to powiedzieć, ale czy tak samo łatwo w to uwierzyć? Uwierz w to, a zoba­ czysz czy nie zwariujesz! Czy wierzysz w Boga? Jeśli tak, to musisz wierzyć i w życie wieczne, a jeśli nie ma życia wiecz­ nego, nie ma też Boga! Człowiek składa się z dwóch części i żadna z nich nie zaginie na wieki: dusza nie zginie, bo jest nieśmiertelna, ciało

64 wprawdzie umrze, ale też nie na zawsze, bo na głos Boży znowu ożyje. Czy można na Dzień Zaduszny znaleźć bardziej stosowny temat, aniżeli rozważanie tych dwóch myśli: I. Moja dusza jest nieśmiertelna, — II. moje ciało wprawdzie umrze, ale zmartwychwstanie. I. Dusza ludzka jest nieśmiertelna. Jeśli to nieprawda, to jak wygląda mądrość Boża. „Uczyniłeś go mało co mniejszym od aniołów, chwałą i czcią ukoronowałeś go i postawiłeś go nad dziełami rąk Twoich'* — śpiewa psalmista (Ps. 8, 6). I fak­ tycznie! Dlaczego Bóg stworzył powietrze, które otacza ziemię? Po to, żeby człowiek żył. A po co stworzył wodę? Żeby mógł ugasić pragnienie. Ziemia chowa skarby, ale na próżno; czło­ wiek je wydobywa i do niego należą. Morze huczy złowrogo, ale człowiek spuszcza na nie okręt i nim kieruje! Człowiek szybuje na wyżynach, schodzi w głębiny ziemi i morza, — wszystko wykorzystuje dla swojej przyszłości, dla siebie, do niego należy świat, sam Bóg ustanowił go nad swoimi dzie­ łami. Co nas upoważnia do tego wszystkiego? To, że mamy duszę! Czujemy, że w nas co innego jest duszą, a co innego ciałem. Może nie tak? W takim razie skąd się biorą wyrzuty sumie­ nia, jeśli źle postąpiliśmy, jeśli nie z głębi duszy? Skąd przy­ chodzi na mnie smutek, nawet wtenczas, kiedy ciału nic nie brakuje, kiedy wszystko mu daliśmy? Nie myślcie, że tylko dlatego z taką pewnością mówię o duszy, bo nie znam zarzutów przeciw nieśmiertelności duszy. O, znam je, znam. Słyszymy zwykle: nie ma życia pozagro­ bowego, bo nie ma duszy. Nie ma duszy, to, co niektórzy nazywają duszą, to zwykły mózg! Działanie duszy to funkcja mózgu! Jeśli mózg jest chory, to i myśli są chore, mózg nie­ dorozwinięty, starczy, takie same produkuje myśli; mózg ginie, myśli też ustają, ginie dusza! Czy to nie jasne? Co na to odpowiedzieć? Czy mózg jest duszą? Co to jest mózg? Masa, którą można zmierzyć. A co jest myśl? Miłość, zapał, cnota,' ginie, myśli też ustają, ginie dusza! Czy to niejasne? Co na

65

jest? Coś duchowego. Otóż powiedz i osądź sam, czy materia może być źródłem czynności duchowych? Czy można się zgo­ dzić na takie tłumaczenie? Z pewnością nie. Nikt tego nie wytłumaczy, jeśli odrzuci istnienie duszy. Ale bez mózgu nie istnieją funkcje duchowe! Racja! Mózg jest centralą, w której zbierają się wszystkie przewody, nerwy, gdzie dusza przyj­ muje, łączy, przerabia z podniet wrażenia, przejawy życia duchowego. Jeśli kiepskie są przewody — kiepskie będzie i funkcjonowanie. Każdy- przyzna, że nie przewód, nie sieć nerwowa tworzy myśli i mowę, które po niej przebiegają. Jeśli w centrali nie ma kogoś, kto by odbierał, łączył, to nie można by telefonować, choć jest maszyna. Tak samo jeśli dusza zostawia ciało, w tej chwili przestanie ono funkcjonować po­ mimo, że jest mózg. Stoi przede mną czuły mikrofon, przezeń,-każde moje słowo roznosi się po świecie. Mikrofon to mózg, dusza to ja. Jest potrzebny, ale też nieodzowna jest i dusza Jeśli mikrofon się zepsuje, na próżno mówię, nikt mnie nie usłyszy, pomimo że mówię. Więc bez mikrofonu nie potrafię się skomunikować ze światem, nie potrafię dzielić się nim swoimi myślami. Ale czy mogę powiedzieć, że mikrofony robią moje myśli? Z pew­ nością nie! Prawda, że beż mikrofonu nie potrafię się skomu­ nikować z wami, a jeśli mikrofon jest kiepski, powiedzmy „zepsuty", to słyszycie źie, słabo, wtenczas moje słowa do­ chodzą do was „zniekształcone". Tak samo, jeśli człowiek ma mózg za młody, za stary, albo chory; wtenczas nie może na­ leżycie pośredniczyć, transmitować myśli ducha, ale i na od­ wrót, na próżno jest mózg zdrów, jeśli go zostawi dusza; na próżno stoi nawet najlepszy mikrofon, jeśli nikt do niego nie przemawia. Kiepskim narzędziem albo bez narzędzi nawet najlepszy rzeźbiarz nie potrafi pracować. Nie można twierdzić, że na­ rzędzie, to artysta, a przecież tak twierdzi ten, kto utrzymuje, że mózg, to dusza. Więc jest dusza, która nie zginie wraz z ciałem, którą jedynie Bóg mógłby unicestwić, — ale znowu kto by się ośmie5

66 lił coś podobnego przypuszczać o mądrości Bożej? Cały świat został stworzony dla człowieka, którego Bóg miałby unice­ stwić? Po to otaczałby go taką troskliwością, żeby go po chwili zniszczyć? Czy Bóg stworzył go, żeby zabić? Po to sadził, żeby wyrywać? Po to, by gdy pomrą wszyscy i zostanie tylko garść popiołu, mógł powiedzieć: tak wygląda mój plan? Odrobina popiołu i kilka kawałków kości — i to ma być dzieło Wszech­ mocnego? Prawda, że to niemożliwe? Więc albo nie ma mądrości Bożej, albo jest życie wieczne! O tym, że dusza jest nieśmiertelna zapewnia mnie również dobroć Boża. Zu­ pełnie umrzemy? Jeśli tak, to Bóg nie jest dobry, nie jest naszym ojcęm, gdyż dlatego tylko stworzył człowieka, aby go unieszczęśliwić! Ile się człowiek namęczy na świecie! Więcej niż każde inne stworzenie. Człowiek już naprzód oczekuje bólu. a tym samym go pomnaża. Po smutnej stracie trapią go wspomnienia i na nowo otwierają rany. Inne stworzenia też umierają, ale człowiek wie naprzód, że umrze. A jeszcze co gorsze, przychodzą cierpienia duchowe: troski, ból, cierpienia, na widok męczarni tych, których ko­ chamy, a nie możemy im dopomóc, dopełniają miary naszej goryczy. Człowiek cierpi, wiedząc, że nie dla cierpienia jest stworzony, ale dla radości.. Stara się, ugania, pragnie, ale napróżno. Wprawdzie w życiu jest nieco radości, ale ona jeszcze bardziej podsyca naszą tęsknotę za szczęściem. Człowiek szuka piękna, a widzi zniszczenie. Szuka bogactw, dobrobytu, sza­ cunku, chwały — ale daremnie! Panie, Boże, pytam: po to stworzyłeś ludzi, by się nieustannie gryźli, niepokoili? Kiedy obserWuję jakiekolwiek inne stworzenie, widzę, że zachodzi doskonała harmonia między jego pragnieniami a środkami, które go prowadzą do ich urzeczywistnienia. Zwierzę najadło się i jest zadowolone. A ja, Panie, pragnę, a nie ma na świecie napoju, który by mnie zaspokoił. Poszukuję pełni życia, do­ skonałego piękna, absolutnej prawdy, niezamąconego szczę­ ścia. A jeśli nie ma tego wszystkiego? Jeśli nie ma niezakłó­ conego szczęścia? Jeśli nie ma życia wiecznego? W takim razie po co dałeś mi te pragnienia? Jeśli naprawdę tylko po to się urodziłem, żeby umrzeć, to dlaczego drżę na samo wspom-

67

nienie śmierci? Panie, jeśli Cię nigdy nie mam oglądać, po co sprawiłeś, bym Cię poznał? Dlaczego dopuściłeś do tego, żeby mówiono o Tobie, że jesteś moim jedynym szczęściem? Dlaczego stworzyłeś w moim sercu próżnię, której nic na świę­ cie nie potrafi zapełnić tylko Ty, wielki Boże? O, Panie, wierzę, żeś nie stworzył iluzji. Wierzę, że po trudach i cierpieniach dojdę do żywota wiecznego, bo jesteś nieskończenie dobry. A więc albo nie ma Boga, albo jest życie’ wieczne. Życia pozagrobowego domaga się również sprawiedliwość Boża. Ta myśl tak głęboko jest zakorzeniona w człowieku, że ludzie rozgoryczeni niesprawiedliwością, zwykle mawiają: „Niech mu Bóg zapłaci za moją krzywdę!" I dawniej słyszeliśmy to..., ale może nigdy nie było tyle do zapłacenia przez Boga, co dziś! Dawniej także grasowało zło i grzech, ale tak cynicznie nigdy nie szczerzyła kłów pycha, niemoralność, nigdy uczciwość nie poszła w zapomnienie, jak obecnie w życiu publicznym. „Niech Bóg zapłaci za to wszystko!" Ale gdzie będzie płacić, jeśli życie ziemskie kończy się w grobie? Jeśli mogiła schowa tak samo niewinnego jak i grzesznika, bezbożnika jak i pobożnego, mordercę jak i jego ofiarę, jeśli ze śmiercią wszystkiemu kres? Czy możemy po­ godzić się z tą myślą? Czy nie woła w nas wrodzone pragnie­ nie i poczucie sprawiedliwości z całej siły: albo nie ma spra­ wiedliwości Bożej, albo jest życie wieczne! Śmierć to okrutne zerwanie połączenia duszy z ciałem, ale nie zniszczenie duszy. Ziarno rzucone do ziemi pęka, rozrywa zewnętrzną powłokę i wytryska nowym życiem. Zewnętrzna powłoka życia, ciało rozsypuje się pod wpływem śmierci, ale rozpoczyna się nowe, piękniejsze życie. Chrześcijańska wiara tu się nie zatrzymuje, tylko idzie dalej. Nie tylko mówi, że dusza jest nieśmiertelna, ale na naszych nagrobkach, nad bramami cmentarzy, stawia napis: „Zmartwychwstaniemy!“

68 II.

Ciało ludzkie jest również nieśmiertelne. *

Wprawdzie ciało nasze umiera, ale nie ginie na zawsze, bo gdyby tak było, to w takim razie najpiękniejsze dzieło Wszechmogącego byłoby niezupełne. Czy ciało ludzkie nie zasługuje, żeby je Stwórca na nowo powołał do życia? Bezwątpienia, że spośród rzeczy material­ nych ciało ludzkie jest najpiękniejsze. Majowe słońce ślicznie świeci, ale czy potrafi tak promieniować, jak pogodna radość człowieka? Piękny jest poranek wiosenny, ale czy nie stokroć piękniejsze jest spojrzenie niewinnego młodzieńca? Piękne jest gwiaździste niebo, ale czymże jest w porównaniu z blaskiem oczu dziecięcych? Piękny jest śpiew ptasząt, ale czymże jest w porównaniu z głosem ludzkim? (Prosi, błaga, cieszy się, pobudza do płaczu, wyraża myśli, opisuje rzeczy niewidzialne). Mnóstwo jest pięknych zwierząt, ale tylko jedno ciało jest tak wspaniałe: ludzkie, bo patrzy z godnością w górę do nieba. , O, Bracia, jak pięknym musiał być człowiek, kiedy wyszedł z rąk Stwórcy, kiedy w pełnym blasku tryskało z niego po­ dobieństwo Boże; jak pięknym musiało być ciało, kiedy jeszcze i teraz spodlone grzechem przewyższa wszystkie inne ciała! Powiedzcie, czy możliwe, by to ciało Bóg unicestwił ? Gwiazdy już dziesiątki tysięcy lat lśnią, a blask ich się nie zmienił, a ziemia ile już wiosen przeżyła, a jeszcze po dziś dzień istnieje i rodzi. Źródła bulgocą, dęby kwitną, szczyty górskie wznoszą się, wszystko to miałoby trwać dłużej, niż człowiek; on tylko miałby po kilku latach życia zejść do grobu i tam zgnić, zamienić się w proch, rozpłynąć się w nicości? Nawet same dzieła przeżywają go! Widzę stare kamienice, wiekowe domy — a gdzie są ci, którzy je stawiali? Na placach wznoszą się pomniki, które zostały zbudowane przed dziesiątkami lat: pomniki żyją, a ten, kto tchnął w nie życie miałby umrzeć na zawsze? Artysta maluje obraz; i jego dzieło miałoby żyć dłużej niż on, twór samego Boga? Powiem więcej: kościoły murowane trwają wieki, a świą­ tynia Ducha Świętego miałaby się zniszczyć? Czymże jest

69

kamień, marmur, jedwab, złoto — wobec rozmodlonej czystej wiary! Przypatrz się modlącemu człowiekowi, który klęczy przed Majestatem Bożym! Przypatrz się ustom, które szepczą modlitwę, oczom, które spoczywają na Eucharystii, sercu, które miłością płonie, rękom składającym się do modlitwy. I to wszystko miałoby zginąć, unicestwić się?! Więc miałoby zostać unicestwione ciało, ochrzczone, bierz­ mowane, które tyle razy przyjmowało Chrystusa! Bóg przybrał ciało ludzkie, żeby nas zbawić, umarł, żeby pokonać śmierć. Zmartwychwstał, żeby i nasze ciało mogło zmartwychwstać. Nie, nie, Bracia! Dla nas ciało jest święte. Dlatego napełnia nas pietyzmem, dlatego nie wrzucamy go do rowu, nie spalamy, ale żegnamy je świętymi obrzędami, z modlitwą odprowadzamy na cmentarz, kładziemy do świę­ conej ziemi na spoczynek, — i piszemy na grobie: Tu spo­ czywa w Bogu N. N. w nadziei szczęśliwego zmartwychwstania. Tak, w nadziei szczęśliwego zmartwychwstania, bo w tym dniu Bóg zwycięży piekło. Człowiek umiera, zasłużył na to przez grzech, ale po pierwszym życiu zmartwychwstanie do drugiego. Jeśli wolno użyć porównania, jak wstrętna, obrzy­ dliwa gąsienica, która pełza po ziemi, po pewnym czasie za­ pada w bezruch, kładzie się do przygotowanej przez siebie trumny, — ale nie długo potem budzi się do nowego życia, przybiera śliczną postać i wylatuje, żywi się tylko słodyczą kwiatów, tak samo i ociężałe, chorowite ciało wpierw kładzie się do grobu, gdzie traci wszystkie ujemne strony materii i wstaje uszlachetnione, uduchowione; już więcej nie będzie cierpieć, tylko lśnić jak gwiazdy niebieskie, bo to samo stało /się z naszym wielkim chwalebnym wzorem — z Chrystusem. Co za wspaniały płan! Godny Wszechmocnego Boga! „Nie ma zmartwychwstania, bo nie rozumiemy, nie wyo­ brażamy sobie innego, drugiego *życia“. A rozumiecie, poj. mujecie, w jaki sposób powstaje pierwsze? Kto to zrozumie? Czy jeśli Bóg potrafił dać takie życie, jakiego nie było, czy nie potrafi przywrócić tego, które było? Tak, jest życie wieczne i będzie zmartwychwstanie! Kiedy trudno jest być uczciwym, pocieszam się: jest życie

70

wieczne! Kiedy walą się na mnie utrapienia, klęski, mówię: jest życie wieczne! Kiedy pociąga mnie grzech i spycha w prze­ paść, — wołam: jest życie wieczne! Bracia! Już zamykają bramę cmentarną. Świece gasną na mogiłach... nasi kochani zmarli znów pozostaną sami... Zwię­ dłe, obmokłe liście spadają na ich groby... Ale nad tą smutną krainą śmierci i zniszczenia, ponad grobami, ponad śmiercią wysoko wznosi się pełen nadziei krzyż zwycięskiego Chry­ stusa.

PROMIEŃ SŁONECZNY Z TAMTEGO ŚWIATA.

Niepowszednią odwagę wykazuje chrześcijaństwo, kiedy -dzisiejszego wieczora żywych prowadzi do zmarłych, bo na ogół niemiłą jest rzeczą, a nawet nie wypada mówić o śmierci. Dziwnie rozumują ludzie! Śmierć jest największym na­ pomnieniem najbardziej wstrząsającą prawdą, nieuniknioną rzeczywistością życia — a nie wypada o niej -myśleć i nikt nie lubi o niej mówić! Codziennie rozchodzi się setki zawiadomień o śmierci; gazety roją się od ogłoszeń zgonu, na każdym kroku spoty­ kamy kondukty pogrzebowe, — jednak jak struś chowamy głowę i nie mamy odwagi spojrzeć w oczy tej wielkiej praw­ dzie! Ale tylko ci się boją, którzy stawiają na grobach swoich ukochanych złamane słupy, albo skierowaną w dół gasnącą pochodnię, bo ci, którzy na mogiłach swoich bliskich kładą krzyż, — ci się nie boją tej prawdy, nie uciekają przed nią, ale zastanawiają się nad powagą tamtego świata i wcale nie mają go za tak beznadziejny, smutny, przykry. Dziś w wieczór zaduszny bardzo na czasie jest zastanowić się nad kwestią: czy królestwo zmarłych rzeczywiście jest takie beznadziejne i smutne? Czy faktycznie między mogiłami snuje się tylko żałoba, smutek, strach, czy też jest tam pociecha, ufność? Czy dochodzi do nas stamtąd jakiś promień światła nadziei i pociechy? Słońce ma promienie pozafiołkowe, któ­ rych działanie jest więcej warte niż innych, a mimo to zmy­ słami ich nie dostrzegamy, tylko za pomocą specjalnie czułych

72

narzędzi. Tak samo i nad cmentarzem unosi się wzmacniające światło, pocieszająca wiara w żywot wieczny, na które czysto ziemski człowiek nie reaguje, ale tym wyraźniej wyczuwa człowiek wierzący: jego dusza religijna. W starożytnych grobach egipskich odnajdywano ziarnka pszenicy; gdy je zasiano, chociaż liczyła kilka tysięcy lat, znów wzeszła. Wiara w życie pozagrobowe jest podobnie cennym ziarnem, które pada w groby, które w wieczór zaduszny wy­ puszczają pędy błogosławionego pocieszenia. W czym nas wzmacnia, pod jakim względem nas ośmiela, jaką drogę nam wskazuje promień słoneczny z tamtego świata? I. Pod jego wpływem inaczej będę pojmował zadania życia i II. inaczej będę znosił cierpienia. I.

Inaczej będę pojmować obowiązki życia. O, jak byłoby to okrutnie, gdybyśmy mieli same mogiły bez krzyżów! Przerażająca myśl! Walczyłem, borykałem się z losem, a co mi w końcu zostało? Tylko jedno: muszę odejść. Gdybym był zwierzęciem, wszystko jedno. Jeździec i koń idą razem na wojnę, na cierpienia; ale koń jeszcze nigdy nie pytał: dokąd, po co, dlaczego? Po co to wszystko? Malec stoi na rogu ulicy z piernikiem w ręku i rzewnie płacze: „Co ci jest?“ Nic. Tylko proszę pana, ile razy ugryzę piernika, to go coraz mniej! Tak samo ludzie bez wiary mają powód do płaczu, bo z każdą chwilą ubywa im życia, a nie mają nadziei, by je przedłużyć. Komu jednak przyświeca słońce tamtego świata, ten nie ma powodu do zmartwienia. Jeśli mam święte przekonanie, że pogrzeb to ostatnia stacja tylko życia ziemskiego, ale nie unicestwienie mojego życia, wtenczas zupełnie inaczej patrzę na życie, na jego zadania. Wtenczas stawiam sobie inne cele, robię inne plany, mam inne zadania. Nie przeceniam życia, ale też go nie lekceważę. Staram się zapewnić sobie za wszelką cenę, choćby kosztem zasad moralnych, nie jego używanie, wygody, ale szukam innych, wyższych, szacownych wartości, bo właściwą, jedyną

73 śmiercią jest zabicie wartości duchowych, wygaszenie w czło­ wieku ognia Ducha Świętego. „Nie ta jest śmierć, którą zwykle nazywamy tym mianem, kiedy zapada wieko trumny, kiedy karawan toczy się z mar­ twym ciałem na miejsce spoczynku; ani to nie jest śmiercią, co zwykli ludzie opłakiwać na pogrzebach z powodu bólu, smutku, albo dla interesu. Prawdziwą śmiercią jest ta, kiedy już za życia samych siebie opłakujemy!“ Racja, ale czy myśl o znikomości, czy nieustannie wiszący nad nami miecz Damoklesa nie podcina skrzydeł naszej ra­ dości? Bynajmniej! Przeciwnie, podtrzymuje ją! Przypatrzcie się rolnikowi, który sprząta z pola siano, albo zboże przed burzą; czy nie pracuje ze zdwojoną pilnością, żeby tylko suchy plon zawieźć pod strzechę? Nasze życie ziemskie jest podobną zbiórką. Słusznie zauważył Gardonyi: „Gdybyśmy byli prze­ konani pierwszego stycznia, że 31 grudnia umrzemy... jak zupełnie inaczej byśmy myśleli, pracowali, zachowywali się“. Jak wiele podniet uważalibyśmy za zbyteczne! Z jaką miłością otaczalibyśmy wielu ludzi! Jak bylibyśmy wdzięczni za piękny słoneczny dzień! Za dobry kąt! Za talerz zupy! Jak mało interesowałaby nas polityka, giełda i drobne ogłoszenia! Jak śmiesznie wyglądałoby uganianie się za dobrami ziem­ skimi, za wpływami, za stanowiskiem, za odznaczeniami, piękną suknią, jedwabną bielizną. Wydawałoby się nam śmiesznym i politowania godnym przesadne ciułanie pieniędzy, skąpstwo, kupowanie parcel“. Wiara w życie wieczne jest potężnym łącznikiem między zmarłymi a żywymi. Ta wiara dyktowała św. Pawłowi słowa: „Żebyście się nie smucili jak ci inni, którzy nie mają nadziei44 (I. Tes. 4, 13). Ta wiara uspakaja rozżalone, zasmucone serca po pogrzebie naszych ukochanych, bo wierzymy, że ci, którzy ufają w Nim, choćby nawet umarli, żyć będą (Jan 11, 25). Ta wiara jest źródłem wielkiej miłości po śmierci, która się objawia nie tylko w stawianiu pomników zmarłym, w wień­ cach, kwiatach składanych na grobach, ale w modlitwach wznoszonych za ich dusze, w dawaniu jałmużny na ich inten-

74 cję, w umartwieniu dla ich świętej pamięci. Wiara w życie pozagrobowe tłumaczy nam dziwną moc wychowawczą, to prawie że niezrozumiałe źródło energii, które tryska z mogił rodziców na ich dzieci ! Zdarzają się uderzające wypadki, że dzieci, które zatruwały życie rodzicom, — po ich śmierci zu­ pełnie się zmieniają, stają się lepsze, uczciwsze, pobożniejsze. U pierwszych chrześcijan ta wiara była tak silna, że się chrzcili dla umarłych (I. Kor. 15, 29 i naśt.). Kto nie wyczuwa z tej staro-chrześcijańskiej myśli najwspanialszej fprmy kultu zmarłych: dla naszych zmarłych, za ich jak najprędsze oczy­ szczenie zaczynamy nowe, lepsze, karne życie chrześcijańskie i wynikające z tego zasługi dla nich ofiarujemy. Czy jest na świecie tak wymowny poeta, którego utwory dawałyby nam tyle pociechy i nadziei w smutku, w żałobie po naszych zmarłych, jak nam daje promień słoneczny z tam­ tego świata, który jest nie fantazją, ale rzeczywistością. Słusznie zachwyca się Dante w 23 pieśni Raju: „O jakże dobrym plonem jest ciężarna Każda z skrzyń owych, co na ziemskiej roli, Rozsuła niegdyś takie zdrowe ziarna. Tutaj się żyje i czerpie dowoli Z uskładanego umartwieniem plonu, Co w babilońskiej powschodził niewoli. Słońce wiary w życie pozagrobowe hoduje w duszach ro­ dziców opłakujących zmarłe dziatki najpiękniejsze przejawy miłości bliźniego. O, jak wzruszający jest widok, kiedy rodzice stoją nad trumną dziecka! Niejeden smutny list otrzymałem od matek opłakujących dzieci, które straciły najukochańszą dorastającą córkę, kochanego jedynaka i od tej pory omal oczu sobie nie wypłaczą; są złamane, inne ożywia wiara w dobroć Bożą, ale też są niepocieszone. Co im odpowiedzieć, co je może pocieszyć? Nic innego, jak tylko promień słońca z tamtego świata. Matka okryta żałobą, która wierzy w życie pozagrobowe, nie kładzie do grobu wraz ze swoim dzieckiem najpiękniejszej ozdoby duszy katolickiej miłości macierzyńskiej, ale zamiast swojego zmarłego dziecka

75

przygarnie troskliwie jakąś sierotę, inne opuszczone dzieci, które nigdy nie zaznały ciepła miłości macierzyńskiej. Znam matkę, która po śmierci dziecięcia tak długo czuła się niepo­ cieszoną, aż za czyjąś radą zaczęła robić skarpeteczki i szyć bieliznę dla dzieci w tym wieku, w którym zmarło jej dziecko. Robiła to dla dzieci biednych i w miarę jak przybywało oczek na skarpeteczkach, ustępowało uczucie dręczącego bólu. Może jej mały synek posłał ten promień pociechy z tamtego św iata..-

Inaczej będę znosił cierpienia życia.

W świetle życia pozagrobowego inaczej będę patrzał na cierpienia, klęski i niedostatki. Absolutna sprawiedliwość tam­ tego świata jest wielkim pocieszeniem w niesprawiedliwości tego świata w chwilach braku uznania, zapomnienia opro­ mienienia, osładza nam gorycze życia, ale prócz tego jest bardzo wzniosła nauka, bo jeśli uważasz naturę za niesprawie­ dliwą, że nierównomiernie rozdaje szczęście, idż na cmentarz; tam znajdziesz ukojenie, pojednanie się z losem. W świetle pozagrobowym całe życie ziemskie wygląda jak gra w szachy* w której biorą udział królowie, królewnę, jeźdźcy, pionki; ale kiedy gra się skończy, jednakowo zgarną z szachownicy; wszystkie figury spotka ten sam los; w pudełku już nie ma królów ani pionków, nie ma królewny ani laufra tylko jedno: po śmierci zostaje tylko dusza, która opuściła ciało, która czeka na sąd Boży, jej losy zależą od tego, czy sumiennie* należycie spełniała swoje obowiązki tu na ziemi. Chrześcijaństwo jest najbardziej optymistycznym świato­ poglądem; daje nam siły do znoszenia cierpień. Kiedy nieu­ błagana śmierć pochłania rocznie miliony ofiar tak, że czło­ wiekowi mimowoli nasuwa się myśl, że tylko po to żyjemy* żeby umrzeć,— chrześcijaństwo opiewa triumf życia wiecznego. .Każdy człowiek z chwilą przyjścia na świat mocuje się ze śmiercią. Jeden przechodzi od jednej roboty do drugiej, inny od jednej przyjemności do innej; jeden idzie spać z nędzą* żeby wstać do jeszcze większej biedy, drugi po przehulanej

76

nocy budzi się do nowej zabawy, ale wszystko wychodzi na jedno: bo wszyscy zbliżają się ku śmierci. A jednak nie wszyscy! Bo Chrystus jest Panem śmierci! Dlatego właśnie daje nam siłę w największych utrapieniach. Straciłeś cały majątek? Uszczuplił się twój mały kapitalik? Wszyscy poumierali, którzy cię kochali? Doznałeś zawodu? Wszystko jedno! Całe twoje życie jest wolą Bożą. Zastanów się: przypuśćmy, że jesteś bogatszy niż który­ kolwiek milioner amerykański. Co ci pomoże; jeśli musisz pożegnać ten świat; albo też jeśli byłeś biedniejszym niż nędzny Łazarz i więcej cierpiałeś niż biblijny Job, — ale żyłeś według woli Bożej. O, co za nieocenione zasługi czekają na ciebie! Wiara w życie pozagrobowe była i jest cudownym źródłem siły w chwilach klęsk i cierpień. 26 marca 1827 roku zmarł najsłynniejszy muzyk świata; od jego III symfonii tak dzielą muzyczne epoki, jak historię od Narodzenia Chrystusa Pana, a słynny ten wirtuoz, Beethoven, u szczytu swojej sławy stra­ cił słuch. Podczas jednej z prób powstaje zamieszanie wśród śpiewaków i orkiestry... zaczyna na nowo... i znowu to samo... Błysnęło mu okropne przeczucie: ogłuchłem! Czy go to złamało? C^y poszedł się topić? A może usiłował się zastrzelić? Nie Powiedział sobie: ,,Chwycę los za gardło!“, bo wierzył w życie wieczne! Ale po co powoływać się na takie dawne przykłady? Czy chcecie zupełnie nowych? Oto długi list. Nie zmyślony, nie wytwór wyobraźni, ale rzeczywisty list i co w nim napisane, rzeczywiście zdarzyło się w tych dniach dwom siostrom. Umiera matka, zostawia dwie serdecznie kochające się córki Małgorzatę i Marię. Życie rzuciło je daleko od siebie. I oto list Małgorzaty do siostry. Podkreślam jeszcze raz, że to jest list autentyczny, a nie zmyślony przeze mnie! Kochana Maryś! Przed chwilą wróciliśmy z Genkiem z cmentarza, gdzie na grób naszej kochanej mamusi zanieśliśmy od siebie i w twoim imieniu dwa wazoniki białych chryzantemów, najpiękniejszych na jakie nas biednych było stać. Zanie­ śliśmy też dwa wieńce z choiny. A świece to ty z pewnością

77

zapalisz, albo jeśli nie będziesz miała ich za co kupić, to przy blasku gwiazd, tych cudnych wiecznych lamp — jeśli niebo nie będzie zachmurzone — pomodlisz się za jej duszę. Za ojca tak samo, za Jasia... i za inne dobre dusze, które przeszły do wieczności. — Gdzie my będziemy za sto lat? Co mówię za sto, — za kilkadziesiąt lat! Będą już nowe twarze, nowi ludzie żyć na ziemi, ci, którzy obecnie są małymi dziećmi, albo ich jeszcze w ogóle nie ma. Kropla z naszej krwi, i jak małe podobieństwo do nas!... Cała ludzkość wydaje mi się olbrzymią zwartą ławą, przeszłość, teraźniejszość, przyszłość — jak wielka rzeka przelewa się z jednej nieskończoności w drugą i na małym kawałku przepływa przez kraj nazwany „życiem ziemskim": O, tak, tak, jest inny świat, tylko że jest tak bardzo różny, taki inny, że nawet pojęcia o nim nie mamy. Bo jakżeby sobie mógł wyobrazić korzeń albo ziarno kiełkujące w czar­ nej wilgotnej, dusznej glebie zupełnie inny świat, gdzie jest pełno światła i lekkie, ciepłe, balsamiczne powietrze i że ono wyrośnie tam i zakwitnie w cudnych kolorach i woni i że będzie miało cudowną, misterną formę! Co więcej, że nawet rodzić będzie! Tak mniej więcej sobie wyobrażam wieczność,' tyle samo wiem o niej. Nie chcę „wiecznego pokoju" tylko wiecznego ruchu, wiecznej światłości! Owszem chciałabym4się uspokoić, że jestem na właściwej drodze, że jestem z Bogiem i że mnie nie opuści — ale poza tym chciałabym Mu pomóc; dlatego na moich klepsydrach obok życzenia, żeby mi przyświecała światłość wieczna, winszujcie mi szczęśliwej pracy! Nie ścinajcie dla mnie kwiatów, ale módlcie się za mnie i dajcie na Mszę św. za moje zbawienie. Ale daleko od tego odbiegłam, co chciałam powiedzieć. Słowem na grobie naszej kochanej mamy są i twoje kwiaty, ale nie myśl o grobie, jeśli chcesz się z nią widzieć... Tam jej szukajmy, gdzie nie ma nicości: u Boga. To nie jest jakieś miejsce, nie niebo w naszym dziecinnym pojęciu, — ale trwanie, życie, bytowanie duszy w sferze, gdzie nie ma czasu ani przestrzeni. Bądźmy pełni jej pamięci w cierpli­ wości, w spokojnym znoszeniu trudów, w odpuszczeniu, w miłości. Tak szybko minie to życie ziemskie i znów zo­ baczymy się wszyscy w nowej uduchowionej formie istnie­ nia nie podlegającej cielesnym chorobom ani cierpieniom". Tu kończy się jeden list. Z odpowiedzi na niego też wam przeczytam parę wierszy:

78 „Znikomość, marność... Jeśli nie obecnie, to o innej porze, ale wszystko minie bez względu czy coś jest dobre, czy złe, czy boli, czy nie. Dzieci pięknie rosną, my się skończymy, potem one się też zestarzeją i przyjdą nowi ludzie, inne, . nowe czasy. Nie warto zbytnio przywiązywać się do życia, szukać wygód, gromadzić graty... Nic stąd ze sobą nie za­ bierzemy... po co trzymać się kurczowo tego, co wkrótce będziemy musieli zostawić, albo nawet już żegnamy, ale potrzebujemy czegoś trwałego, jakiegoś Absolutu, czegoś niezmiennego, jakiegoś wiecznego Ideału, jakiego stałego oparcia. Ja już dawno „umarłam" w tym znaczeniu, że wszystkie swoje dawne miary oceny, ambicje, wyobrażenia, pragnie­ nia i wymagania pokornie złożyłam u stóp Tego, który mnie powołał do życia i który w każdej chwili może mi je odebrać. I zmartwychwstałam do spełniania swoich obowiązków i tylko o to proszę Boga, żebym mogła wycho­ wać swoje dzieci, żeby nie robiły nikomu krzywdy, żebym zawsze zrozumiała, czego wymagają ode mnie różne sytua­ cje, zmieniające się okoliczności, żebym jakoś podołała obo­ wiązkom życia. Nigdy nie można wiedzieć, co jest dobrem., a co złem dla rozwoju naszej cząstki, która ma trwać. Niech moje dzieci raczej rosną w niedostatku, w ubóstwie, niż w dobrobycie przyzwyczajają się do lenistwa i wygód. W ten sposób z zewnętrznym spokojem przyjmuje, co przychodzi, i nadzwyczaj jestem wdzięczna za pogodę ducha, za promyk nadziei. I w rezultacie jestem o wiele szczęśliwsza, aniżeli wtenczas, kiedy chciałam ,,postawić na swoim", albo chcia­ łam dyktować Bogu, w jaki sposób powinien rządzić moim losem, żeby mnie wspierał, pomagał, i to „natychmiast". .Cokolwiek Bóg zsyła na mnie, jedno jest pewne, że ze wszystkiego wynika dla mnie jakieś konkretne dobro! Dziś wieczór po całym świecie płoną świece na grobach i swoim łagodnym blaskiem posyłają nam promień pociechy z bolesnej ciemności królestwa śmierci. Apostoł narodów św. Paweł w liście do Rzymian 57 razy mówi o wstrząsającej rzeczywistości, o śmierci, a tam wyrzekł wspaniałe, zrównoważone, pełne głębokiego przekonania i spo­ koju słowa: „Nikt z nas sobie nie żyje i nikt sobie nie umiera. Jeśli żyjemy, to Panu żyjemy, jeśli umieramy, to Panu umie­ ramy: czy więc żyjemy, czy umieramy, Pańscy jesteśmy" (Rzym. 14, 7, 8).

POCIESZENIE NA ZADUSZKI.

Najpiękniejszym krajem na świecie, jeśli chodzi o piękno natury, jest bezwątpienia Szwajcaria; szmat ziemi bogaty we wspaniałe góry, lasy, lodowce, perliste potoki. Wśród natural­ nego piękna krajobrazu szwajcarskiego główne miejsce zaj­ muje rzeka Tarnina i jej źródło „Tamina-Schlucht". Idąc wzdłuż rzeki można dotrzeć do samego źródła, które kryje się głęboko w potężnej górze. Kto potrafi określić, ile tysięcy lat kotłuje wśród skał, skoro potrafiła wyżłobić tak potężny otwór! O stoki tej góry tłucze się, huczący potok, jakaś niepowstrzymana moc ciągnie go w dół, gdzie zbudowano kąpielisko: Bad Pfoffers; reumatycy, którzy już ledwie mogli się poruszać, zaczynają tu na nowo chodzić; opodal rzeczka wydostaje się na zupełną swo­ bodę, w atmosferę słoneczną i jakby odświeżona toczy się dalej w kierunku Ragar, zdążając do Renu, gdzie ma swe ujście... Podobnie życie ludzkie! Długie dziesiątki lat żyjemy na ziemi; borykamy się, cierpimy, męczymy, po skałach torujemy sobie drogę w góry. Jakaś wszechpotężna siła niesie nas bliżej ujścia, gdzie nas czeka tajemnicza kąpiel śmierci. Tu zrzucamy z siebie wszystkie ciężary, odrzucamy kule i laski, o które wspieraliśmy się i odrodzeni, wesoło pędzimy w promieniach słońca wieczności ku Bogu. Śmierć nie jest Unicestwieniem, tylko Przejściem — mówi stare przysłowie. Podobnie jak przechodzimy przez próg z jednego pokoju do drugiego. To przejście przez próg jest śmiercią. Czy to prawda? A może tylko zmyślona pociecha dla tych, którzy nie znajdują uko­ jenia po zgonie ukochanych? Nie! To jest święta prawda, abso­ lutna pewność! Skąd to wiemy? Kto nas o tym zapewnia? I. Rozum ludzki, II. ludzka wola i III. serce.

80 I.

W pierwszym rzędzie zapewnia nas o tym ludzki rozum. Wszystko musi mieć swój cel — każdy o tym dobrze wie. Już małe dziecko, próbując używać rozumu, ciągle aż do znudzenia dręczy otoczenie pytaniami: po co? na co? dlaczego? Tylko nie waż mu się odpowiedzieć, że dla niczego, bo wtenczas zapyta: Jeśli dla niczego, w takim razie po co jest w ogóle? Św. Franciszek z Asyżu zapytał murarza: „Co robisz bra­ cie?" „Cały dzień pracuję" — odpowiedział robotnik. — „Po co pracujesz?" — „Żeby zarobić" — „A po co ci pieniądz?
81

rzeczy, ale jeśli to jest ostatecznym celem człowieka, to co powiedzieć o milionach ludzi, którzy w cichości, w zapomnie­ niu, rzetelnie, wzorowo spełniają swoje obowiązki? No więc gdzie jest ostateczny cel człowieka? — pyta rozum już prawie zwątpiały. Kiedy człowiek tu na ziemi nie może znaleźć swego celu ostatecznego, podnosi oczy ku niebu do życia pozagrobo­ wego i natychmiast wszystko staje się jasne! W doku budują olbrzymi okręt. Przypatruję się różnym ciekawym, rzeczom; tysiące drobnych części składowych; celowość we wszystkim! Jeśli tu w doku oglądam budujący się okręt, zaraz widzę, że jest on specjalnie skonstruowany do swego celu (u dołu wąski, u góry szeroki, śruba wisi w powietrzu — w jaki sposób mógłby się posuwać po ziemi?). I z chwilą, kiedy go spuszczą na wodę, wszystko się wyjaśnia. Woda jest jego żywiołem, pływać po wodzie cel ostateczny. Istota ludzka jest bez porównania wspanialej urządzona, czujemy, że ostatecznie nie na ziemię przeznaczył ją Stwórca! Życie ziemskie jest tylko wstępem do wieczności. ,,Do wyższych rzeczy jestem stworzony!“ Sw. Augustyn, wielki myśliciel i ojciec Kościoła, opowiada ciekawy sen, jaki miał pewien kartagiński lekarz. Genadiusz — tak się zwał lekarz — wątpił, czy człowiek może żyć dalej po śmierci. Aż razu pewnego we śnie ukazał mu się promienny młodzian i zapytał: ,,Genadiuszu czy śpisz, czy nie?“ „Spięk4— odpowiedział lekarz. „Czy mnie widzisz? “ „Tak, widzę44. „A czym mnie widzisz? “ „Czy oczyma ciała? “ „Nie, bo te mam zamknięte, nie mam pojęcia, w jaki sposób cię widzę“. A młodzieniec dalej pytał: „Genadiuszu, czy mnie słyszysz?44 „Tak44. „Czym mnie słyszysz? Czy uszami?44 „Nie, nie wiem czym, ale cię słyszę44. I znowu pyta go młodzieniec: „Gena­ diuszu, czy ty mówisz ze mną?44 „Mówię44. „Otóż widzisz, po­ wiedział anioł — twoje zmysły obecnie odpoczywają, a ty mimo to widzisz, słyszysz i rozmawiasz ze mną. Tak samo kiedy przyjdzie czas, że twoje organa zupełnie spoczną, czyli kiedy umrzesz, wtenczas tak samo dalej będziesz widział, słyszał, rozmawiał, czuł44. Tak; śmierć jest tylko przejściem, a nie unicestwieniem życia — nie beznadziejnym kresem, ale wzniosłą powolną 6

82 drogą, po której człowiek przechodzi do życia wiecznego... „O zachodzie zapada, ale o świcie znowu w s t a j e . ( W i k t o r Hugo). B) Teraz dochodzimy do wniosku, że śliczny jest napis nad bramami cmentarnymi, gdzie widnieje słowo. ,,Zmartwych­ wstaniemy !“ Wprawdzie ciało nasze umrze, ale nie nazawsze zostanie prochem, bo gdyby tak było, to wtenczas niezupełną byłaby najpiękniejsza myśl Stwórcy. Czy ciało ludzkie nie zasługuje na to, żeby je Stwórca wskrzesił z martwych? Przecież bez wątpienia ciało ludzkie jest najwspanialszym dziełem wśród bytów materialnych! Ślicznie świeci słońce majowe, ale czy potrafi lśnić tak, jak pogodny uśmiech rozradowanego człowieka? Cudowny jest poranek wiosenny, ale czy nie piękniejszym jest uśmiech młodzieńczy? Wspaniałe jest gwiaździste niebo, ale czymże jest w porówna­ niu z niewinnym spojrzeniem dziecka? Czarujący jest śpiew słowików na wiosnę, ale czym jest w porównaniu z głosem człowieka, który potrafi wiernie oddać wszystkie uczucia, ra­ dość, smutek, żal,, płacz, który opiewa nieskończoną miłość Bożą! O. jak piękny musiał być człowiek, kiedy wyszedł z rąk Stwórcy i w całej pełni promieniował podobieństwem bożym; jak pięknym musiał być wtenczas, skoro dziś jeszcze, chociaż obciążony grzechami, urokiem swoim przewyższa wszystkie stworzenia! Czy można uwierzyć, żeby Stwórca pozwolił zupełnie zginąć swemu dziełu? Gwiazdy od tysięcy wieków błyszczą na niebie, a dotąd blask ich nie wygasł, ziemia przeżyła tysiące a tysiące wiosen, a urodzajność jej nie wyczerpała się, źródła tryskają dalej, dęby rosną, góry sterczą, wszystko, wszystko miałoby trwać dłużej, niż człowiek, on jedynie po kilkudziesięciu la­ tach miałby zgnić, zamienić się w proch, zniknąć na zawsze? Nawet jego własne dzieła dłużej trw ają niż ich wyko­ nawca? Wokoło stoją stare kamienice, liczące po 100—500 lat, a gdzie są ci, którzy je stawiali? Na ulicach, na placach wzno­ szą się pomniki postawione przed kilkudziesięciu laty; pom­ niki trwają, a gdzie ich autorowie? Czy znikli? Malarz wy-

83

konuje swój autoportret i to malowidło miałoby żyć dłużej niż oryginał, który sam Bóg wszechmocny stworzył? Trudno się z tym pogodzić! I słusznie, bo z nami stanie się coś podob­ nego co z poczwarką. Gdy przychodzi jej czas, opatuli się de­ likatną przędzą i stanie się nieruchoma, jakby martwa spo­ czywa w trumnie, którą sama sobie zrobiła, ale za to po pewnym czasie w nowym ciele, z nową siłą jako piękny, czarujący motyl wylatuje na wiosnę; teraz już nie pełza po błocie, ale buja w powietrzu i lata z kwiatka na kwiatek; podobnie człowiek z prochu, ociężały niezdarny, chorowity, wpierw schodzi do grobu i tam zrzuca z siebie wszystkie ocię­ żałości i wstaje nowy, uduchowiony, wieczny, pełen blasku jak gwiazda na niebie. Olbrzymia jest różnica między człowiekiem gnijącym w grobie a nadzieją zmartwychwstania, ale czy nie tak samo będzie się różnić nieruchoma brzydka poczwarka od barwnego motyla? A on tak samo kiedyś był taką nieruchomą, wstrętną poczwarką! „Nie ma zmartwychwstania, bo nie rozumiemy, w jaki sposób może istnieć życie pozagrobowe — mówią niewierzący. O, wy krótkowzroczni bezbożnicy, czy rozumiecie, jak powstało pierwsze życie? Kto to rozumie? A jeśli Bóg potrafił dać życie, którego przedtem nie było, czy tak samo nie potrafi przy­ wrócić tego, które już wpierw istniało? Dlatego oświetlamy groby w dzień zaduszny, żeby ich delikatny blask rozproszył ciemności królestwa śmierci. Tak, przyjdzie zmartwychwstanie, jest życie wieczne! Jest, tak mówi rozum, tego domaga się wola człowieka. Żyje w nas wrodzone pragnienie sprawiedliwości, a jest tak głęboko za­ korzenione, że już czteroletnie dziecko smuci się — samo nie wie dlaczego — kiedy słyszy o niesprawiedliwości, jaka spot­ kała Kopciuszka od macochy.. A czy jest sprawiedliwość na tym świecie? Czy nie wi­ dzimy na każdym kroku jak się pomiata uczciwością, prawdą, jak triumfuje zło? Jeśli nie ma życia pozagrobowego i bez­ stronnej sprawiedliwości, wtenczas bezpodstawnie mówimy: ..wierzę w wieczną sprawiedliwość Bożą“.

84 A z drugiej strony nigdy nie możemy się zgodzić, żeby zło pokonało dobro. Wprawdzie życie ziemskie pełne jest zgrzy­ tów, dysonansów, — ale coś nam wciąż mówi, że kiedyś, gdzieś musi się to wszystko wyrównać. Żaden dramaturg nie ośmieli się zwycięstwem zła zakończyć swój utwór. Publiczność obu­ rzyłaby się i wołała: „To nie jest zakończenie sztuki... Wpraw­ dzie w nowoczesnej muzyce używa się dysonansów, ale na ogół w każdym utworze panuje harmonia. Tak samo i w życiuF Tak samo i na świecie. Czy oszustwo może ostatecznie zwycię­ żyć? Czy tchórz może spocząć na laurach? Jednak napróżno szukalibyśmy na świecie harmonii i sprawiedliwości. Czy chciwość może zwyciężyć? A jeśli nie ma życia poza­ grobowego, to zwycięży z pewnością. Jeśli nie ma życia wiecz­ nego, to kłamstwem jest, że „młyny zboże mielą powoli, ale pewnie“. Jeśli nie ma życia pozagrobowego, to nie ma różnicy mię­ dzy człowiekiem dobrym i złym; wszyscy jednakowo zgniją w grobie. Czy można się z tym zgodzić? Umiera siostra mi­ łosierdzia. Całą jej życie było nieprzerwanym pasmem aktów miłości bliźniego i ofiarnego poświęcenia. Umiera na tyfus, którym się zaraziła pielęgnując chorych. Umiera stary hulaka, który całe życie przelampartował w rozpuście, zginął w bagnie zmysłowości. Czy oboje ma spotkać ten sam los?! Czy zdrowy rozum godzi się na coś podobnego? II. Serce ludzkie jest dowodem nieśmiertelności duszy.

To, cośmy dotychczas udowodnili na podstawie rozumu, wolnej woli człowieka, że dusza ludzka jest duchową substan­ cją, to znaczy, że jest nieśmiertelna, możemy powtórzyć na podstawie różnych przejawów serca ludzkiego. A) Serce ludzkie pragnie szczęścia. Każdy chce być szczę­ śliwy; jest to wrodzone każdemu człowiekowi pragnienie! Człowiek chce być szczęśliwy. Słyszysz jak nieustannie wo­ łają miliony ludzi o szczęście! Widzisz, jak wszyscy z całej siły biegną do jego zdroju. Ale gdzie na świecie szczęście? Gdzie

85 znajdziesz trwałe, niczym nie zamącone szczęście? Poganie mówili, że bogowie są zazdrośni o szczęście ludzkie. Człowiek ugania się za szczęściem; dniem i nocą pędzi, nie szczędząc największych ofiar; trudzi się i gorączkuje jak dawni alche­ micy, którzy szukali ,,kamienia mądrości^ — i tak samo nie znajduje go, jak i oni nie znaleźli. a) Potrzebujemy pełni szczęścia. Gdyby świat dał wszyst­ kie skarby człowiekowi, — czy go to uszczęśliwi? Może na jeden dzień, ale potem zrodzi się pytanie: „Czy to wszystko?*' Aleksander Wielki u szczytu swojej sławy płakał, a kiedy go zapytano o powód, odparł: „Na nieb.ie są gwiazdy, a nie mogę ich zdobyć!“ b) Potrzebujemy trwałego szczęścia. Im kto jest szczę­ śliwszy, tym bardziej dręczy go myśl, że to szczęście minie... Wszystko minie. Jeśli nie ma życia pozagrobowego, to Bóg tylko igra z nami: dał nam pragnienie, tęsknotę za szczęściem, którego nigdy nie osiągniemy. Sw. Paweł pewnego razu lapidarnie wspomniał 0 tym. „Jeśli tylko w tym życiu mamy w Chrystusie nadzieję, nędzniejsi jesteśmy, niż wszyscy** (I. Kor. 15, 19). Faktycznie, jeśli życie nasze ogranicza się tylko do ziemi, jeśli nie ma istnienia pośmiertnego, to nędzniejszymi jesteśmy od zwierząt. Bo w takim razie życie ludzkie jest nierozwiązalną zagadką. Dlaczego żyje w nas dręczące pragnienie doskonałej sprawie­ dliwości, za trwałym szczęściem, jeśli to wszystko nigdy się nie urzeczywistni? Jeśli górale zejdą na niziny, smutno im i tęskno za górami 1 lasami, gdzie się urodzili, skąd przyszli; tak samo i kiedy dusza reaguje na piękno, dobro, prawdę, daje dowód, że z innej ojczyzny przyszła na ziemię; z kraju, gdzie panuje doskonałe Piękno, Dobroć i czysta Prawda. „WT każdym człowieku drzemie przeczucie, że po śmierci spotka się z wszystkimi, którzy przed nim pomarli, że zobaczy wszystkich, którzy jeszcze po nim tu zostali“ (Humboldt). „Ze śmiercią wszystko się kończy!“ — Łatwo to powie­ dzieć, ale spróbuj w to uwierzyć, stojąc przy śmiertelnym łożu

86

ukochanej żony, najukochańszego dziecka! Spróbuj w to uwie­ rzyć na pogrzebie swojej ukochanej matki! Miłość macierzyńska! Nie ma na świecie milszego słowa, pewniejszej, wypróbowanej, ofiarniejszej wierności! Nigdyr przenigdy nie uwierzę w to, iżby z tymi kilkoma kośćmi,' które włożono do grobu mojej matki, znikła ona na zawsze* żeby znikła miłość, z jaką mnie pielęgnowała od dzieciństwa, ota­ czała tkliwością, gdy dorosłem. Czy znikła? Nie! Nigdy w to nie uwierzę! Nie! To niemożliwe!... B) Ale człowiek pragnie nie tylko szczęścia, ale i prawdy. Odkąd pierwszy człowiek badawczo skierował pytający wzrok na niebo, na gwiazdy, — odtąd nieugaszone pragnienie za prawdą dręczy rodzaj ludzki. Ile na tym świecie prawdy? Zaledwie drobniutkie okru­ chy, ułamki. Więc co to jest, co w nas tak żywiołowo tęskni za zupełną prawdą? Gdzie ją znajdziemy, jeśli nie w tej krai­ nie, o której tak wspaniale mówi napis grobowy kardynała Newmana: „Ex umbris et imaginibus in veritatem“. Wyszedł z cienia na światło. Człowiek zawsze czuje swoją niedoskonałość, zawsze szuka czegoś lepszego, większego. Jesteśmy podróżnikami, którzy dążą do celu. Człowiek szuka życia. Czy mamy życie? A, gdzie tam! To, co mamy tu na ziemi, jest tylko małym, drobniutkim okru­ chem życia. Tylko cieniem życia. Pączkiem, który się jeszcze nie rozwinął. Kroplą nektaru, którego źródła pragniemy. Ludzkość zawsze czuła z pewnością siebie, że gdzieś musi być miejsce, gdzie się urzeczywistnią najszlachetniejsze prag­ nienia, które w nas żyją, a tu na ziemi nie mogą się spełnić! Czy nie znacie pięknej, głębokiej legendy o matce, która miała głuchonieme dziecko? Tak, matka miała głuchoniemego synka. Dziecko umarło i ani razu nie mogło wypowiedzieć słowa: mamo! Kobieta żyła długie lata; bardzo było jej smutno z powodu kalectwa dziecka... zestarzała się i umarła — i oto w bramie niebios czeka na nią synek i z radością woła: „Ma­ musiu, matulu kochana moja!“

87 Życie ludzkie na ziemi nie osiągnie nigdy pełni, dusza nigdy nie może tu rozwinąć wszystkich swoich sił, — dlatego musi być drugie życie, życie pełne, doskonałe. Wzruszające jest wyznanie Michała Anioła, który po 90 latach swego genialnego życia, na dwa dni przed śmiercią powiedział: „Tylko dwóch rzeczy żałuję: że nie pracowałem bardziej nad zbawieniem swojej duszy i że muszę umrzeć, kiedy dopiero pierwsze kroki stawiam w dziedzinie sztuki“. Albo posłuchajcie słów Wiktora Hugo: ,,Im bardziej zbli­ żam się ku końcowi mojego życia, coraz wyraźniej słyszę nie­ śmiertelną symfonię światów, która mnie woła. Co to za cu­ downa a zarazem prosta rzecz! Pół wieku jak piszę swoje myśli prozą i wierszem... Wszystkie próbowałem, ale czuję, że ani tysiącznej części nie powiedziałem tego, co żyje we mnie44. Człowiek czuje, z żywiołową siłą przeczuwa, że musi być jakieś miejsce, jakiś świat, w którym dusza w całej pełni roz­ winie wszystkie swoje możliwości. Kiedy nastanie pierwszy podmuch jesiennej chmury, jaskółki stają się niespokojne. Nie­ powstrzymany instynkt pędzi je na południe, gdzie znajdą ciepłe gniazdo i pożywienie, kiedy u nas mroźny śnieg po­ kryje ziemię i braknie muszek. Nawet jaskółka wychowana w klatce, która nigdy nie potrzebowała troszczyć się o pokarm, tak samo z początkiem jesieni staje się niespokojna; i jeśli ją wypuścimy, — odleci. Dokąd? Daleko na południe, którego nigdy nie widziała, o którym nigdy nie słyszała! Co ciągnie tam jaskółki? Ornitologia mówi, że instynkt. Słusznie. Natura dała im ten instynkt. A co byłoby, gdyby je zawiodła? Gdyby na południu zamiast ciepła spotkało je zimno, lód, śmierć? Czy instynkt miałby wtedy sens? Nie! Natura oszukałaby je, ale natura nie zna żartów, nie oszukuje, więc gdyby jaskółka myślała, powiedziałaby: „Jest inny świat, musi być, bo instynkt mi tak mówi!“ Jaskółka nie umie myśleć, ale ja myślę! I mó­ wię: „Jest drugi świat. Musi być, bo tak mówi mi rozum, wola i serce!44 Musi być, bo ludzie stworzenia myślące czują, że tu na świecie żyją jakby w cieniu, że tu wszystko dopiero w powi-

jakach, nie dokończone, że nas ciągle nęka jakieś niezadowo­ lenie, — więc musi być gdzieś miejsce, gdzie jest pełnia świa­ tła, gdzie życie, któreśmy tu zaczęli, osiągnie najdoskonalszą formę. Bracia! Wy, którzy w Zaduszki smucicie się beznadziejnie nad mogiłą ukochanych osób, posłuchajcie opowiadania o pew­ nym skrzypku. Był skrzypek, który postanowił nauczyć się najpiękniejszej pieśni, jaka tylko istnieje na świecie. Chodził do lasu słuchać śpiewu ptaków i po pewnym czasie potrafił naśladować tak, że ci, którzy słyszeli go grającego, myśleli, że są to trele sło­ wika, albo skowronka... Ale nasz skrzypek nie był zadowo­ lony. Przysłuchiwał się szumom wiatru, huczącym burzom, i do złudzenia potrafił naśladować muskający powiew wietrzyka albo ryk burzy..., ale i to go jeszcze nie zadowoliło. Wtenczas zaczął podsłuchiwać szczebiot potoków, kołyszące się fale, perlisty głos strumyków i naśladował je na swoim instrumencie muzycznym..., ale i to wydawało mu się jeszcze za słabe. Poszedł tedy między ludzi. Grał najczulsze melodie mło­ dych, wesołe tańce, smutne pieśni, grał hymny kościelne, — czasem zadrgało w nim serce na wylew uczucia z głębi du­ szy..., ale jeszcze wciąż nie znalazł najpiękniejszej pieśni, za którą całe życie tęsknił. W międzyczasie się postarzał, posiwiał i śmiertelnie zacho­ rował. Kiedy tak leżał na śmiertelnym łożu, nagle... skądś z daleka usłyszał cudowną melodię. Momentalnie poczuł, że to jest pieśń, której przez całe życie darmo szukał. Resztkami sił bierze skrzypce, ręce mu drżą, palce nie chcą słuchać, ale jednak odtwarza cudowną melodię... i z chwilą kiedy skoń­ czył, wszystkie struny pękły, a chory umiera. Znalazł najpiękniejszą melodię — u Boga w wieczności... Panie Boże, żebyśmy po długiej, wiernej służbie na ziemi wszyscy znaleźli najpiękniejszą melodię w życiu wiecznym i śpiewali ją przed Twoim tronem przez wszystkie wieki!

CO JEST POZA GROBEM?

Nie ma wątpliwości, że wszyscy umrzemy; spornym jest tylko to, co będzie potem. Każdy przyzna, że Bocklin, wielki malarz szwajcarski, malując swój słynny obraz pod tytułem: „Wyspa śmierci4' odsłonił w całej pełni smutek ludzki; ale oglądając to dzieło sztuki, niejako czujemy, że pomimo jego wielkich walorów artystycznych, jest niedokończone, czegoś mu brak. Uznajemy, że obraz jest wstrząsający. Z morza wyłania się dumnie stroma skała jak nieunikniony los. Sterczy na niej kilka cyprysów spowitych smutkiem. W skalnej ścianie otwie­ rają się czarne czeluście pieczar: siedziby śmierci. Po niebie snują się ołowiane chmury... Mała łódka dobija do brzegu: przywozi trumnę, na trumnie zawisła biała postać w głębokim smutku i pietyzmie... Ciemne czeluście jakby mówiły: Dziś ten przyszedł do nas... jutro przyjdzie kto inny..., a nakoniec przyjdziesz i ty... z całą pewnością przyjdziesz!... Rzeczywiście wstrząsający obraz, dzieło artystyczne, a jednak ma pewne braki. Brak mu czegoś. Co znajduje się poza otworem pieczar, co jest poza grobem — tego nie ma na obrazie. Nie chrześcijaństwo było pierwszym, które wysunęło myśl o życiu pozagrobowym; ono tylko potwierdziło nieomylną siłę słów Chrystusowych i podniosło do rzędu bezwzględnej pew­ ności nadzieję, pragnienie, instynktowne przeczucie, które zawsze żyło w człowieku, że jest dalszy ciąg życia ziemskiego, nowe życie pośmiertne. A) Każdy człowiek musi przejść przez bramę śmierci! a) Ezechiasz, król żydowski, leżał na łożu śmierci, kiedy

90 przyszedł do niego prorok Izajasz i zakomunikował mu słowa Pana: „Umrzesz!44 zagrzmiało słowo w ustach proroka, a król zadrżał boleśnie. Odwrócił się twarzą do ściany i zaczął się modlić: „Proszę, Panie, wspomnij, proszę, jako bym chodził przed Tobą w prawdzie i w sercu doskonałym, a czyniłem, co się przed Tobą podobało44 (IV Król. 20, 3). Tak się modlił przerażony król i wybuchnął gorzkim pła­ czem. „Umrzesz!44 — rozlegały się słowa proroka. O, kto by z nas nie wybuchnął płaczem, gdyby usłyszał taką niespodziankę? „Umrzeć? Nie! Ja nie chcę umrzeć! Ja chcę żyć!44 — czy nie tak mówiłby każdy z nas? b) Tak: człowiek chce żyć! Czego już nie robił człowiek w starożytności, żeby pokonać choroby! A kiedy pomimo wszystko śmierć go zwyciężyła, to stawiał piramidy nad zmarłym ciałem, marmurowe pomniki, posągi, obeliski, napisy, żeby choć jeszcze na chwilę przedłu­ żyć pamięć swojego życia, żeby jak najdłużej żyć, ale wszystko na nic! „Trzeba umrzeć, nim się dom wystawi44 — mówi arab­ skie przysłowie. Więc Arab nie dokończy budowy domu, bo musi umrzeć! Amerykańskie zakłady pogrzebowe na kongresie w Chicago postanowiły, że nie będzie się malować trumien na czarno, ale różnobarwnie, żeby zmniejszyć przygnębiający nastrój pogrze­ bowy, — a ludzie tak samo umierają jak 1 przedtem. Kiedyś mówiono, że wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, ale jedynie o śmierci można powiedzieć z całą słusznością, że jest punktem, w którym krzyżują się wszystkie drogi świata. Nic nie jest tak pewne, jak śmierć. „Todtsicher44 — mówi Niemiec o tym, co jest zupełnie pewne, absolutnie pewne. Posłuchajmy, jak wstrząsająco opisuje księga kaznodziejska nieubłaganą okropność zniszczenia: „Marność nad marnościami i wszystko marność! Co ma człowiek ze wszystkiej swej pracy, którą się .trudzi? Widziałem wszystko, co się dzieje pod słoń­ cem, a oto wszystko marność i utrapienie ducha44 (Ekl. 1, 2, 3; 1, 14). „I wszystkiego, czego żądały oczy moje, nie broniłem

91 im, anim odmawiał sercu memu, aby nie miało wszelakiej rozkoszy i cieszyć się tym, com był zgotował... a gdym się obrócił ku wszystkim dziełom, których dokonały ręce moje i ku robotom, nad którymi próżno się pociłem, obaczyłem we wszystkich marność i udręczenie myśli, że nic nie trwa pod słońcem“ (Ekl. 2, 10, 11). c) Ten sam Bocklin namalował inny pouczający obraz: „Cztery pory życia". Na pierwszym planie widać rozległe pole z bystrym potokiem; na brzegu bawi się małe dziecko. Na prawo, w środku stoi młoda kobieta ze świeżym bukietem w ręku, a na lewo konny rycerz jedzie śmiało w świat, zaś na ostatnim planie nad pieczarą na małym pagórku odpoczywa strudzony starzec zgarbiony, oparty na kiju i znużonym wzro­ kiem wpatruje się w tonącą dal; czeka na śmierć, która za plecami niepostrzeżenie zbliża się do niego. Z jaskini bezu­ stannie płynie źródło, symbol wiecznie płynącego potoku czasu* nad pieczarą napis: ,,Vita somnium breve" — ,,życie jest krót­ kim snem“. • O, tak: krótkim snem. Jak mówi Psalmista do Boga? „Ty­ siąc lat przed oczyma Twymi, -jako dzień wczorajszy, który przeminął" (Ps. 89, 4). Życie jest krótkim snem. Po każdym śnie następuje prze­ budzenie. Śmierć jest przebudzeniem ze snu ziemskiego da rzeczywistości życia pozagrobowego. B) Każdy człowiek musi przejść przez bramę śmierci, ba „postanowione jest ludziom raz umrzeć, a potem sąd" (Żyd. 9, 27), mówi Pismo święte. a) Gelert Kempis, brat Tomasza Kempis, wybudował sobie w spaniały pałac i pospraszał przyjaciół, żeby podziwiali jega dzieło. Wszyscy chwalili dom, tylko jeden miał pewne zastrze­ żenie. — Owszem, śliczny jest twój pałac, — mówił — ale jednak jeszcze poradziłbym ci coś. — Có takiego? — pyta gospodarz. — Każ zamurować jedne drzwi. — Które?

92 — Te, przez które kiedyś mieliby cię wynieść na cmen­ tarz. .. O, tak. Tylko że tych drzwi nie da się zamurować, bo śmierć jest natrętnym gościem, od którego nie można się uwolnić, o, nie, jest wprost członkiem rodziny, należy do domowników i nie przepuści ani młodemu, ani staremu. Są sanatoria, które chełpią się sławą, że człowiek się w nich wyleczy. Owszem, czasem chorzy mniej więcej powracają tam do zdrowia, ale nie ma na świecie sanatorium, ani uzdrowie­ nia, które by się mogło tym reklamować, że ,,tu człowiek nie um rze“. Nie ma! b) Każdego obleci strach, gdy znajdzie się na cmentarzu, albo w grobowcach starych katedr i widzi nieubłagany triumf śmierci! Ile tu przepychu, potęgi, dobrobytu, luksusu, pocho­ wano pod zimnymi głazami! Panujący, dla których w życiu mały był świat, teraz mu­ szą się zadowolnić tylko ciasną wnęką, która tak namacalnie głosi prawdę Pisma świętego: „Nie przynieśliśmy nic na ten świat; a bezwątpienia, że i wynieść nic nie zdołamy" (I Tym. 6, 7). cj Wobec śmierci nie ma protekcji, nie ma stronniczości, kogo, kiedy i gdzie zastanie, to tajemnica boża, której my ludzie nigdy nie zgłębimy. Dla tysięcy śmierć byłaby wybawieniem; śmierć tysięcy byłaby zbawieniem dla otoczenia — a oni żyją całe dziesiątki lat, a ci, których najbardziej potrzebowałaby rodzina, którzy by jeszcze tyle dobrego mogli zdziałać, przysłużyć się społe­ czeństwu — muszą odejść. Kto to zrozumie? Tylko ten, kto czyta słowa Pana w Piśmie świętym: „Myśli moje nie są my­ ślami waszymi, ani drogi wasze drogami moimi" (Iz. 55, 8). „Postanowione jest ludziom raz umrzeć, a potem sąd" (Żyd. 9, 27). Więc nic nie jest tak pewnym w życiu, jak to, że umrzemy. Nie jest pewne, że obudzimy się ze snu, że powrócimy, jeśliśmy wyjechali, że będziemy żąć to, cośmy posiali, że za­ chowamy to, cośmy zdobyli, nie jest pewne, że róże zakwitną,

93 że każde drzewko, kwiat, dziecko wyrosną, że góry stoją bez ruchu, że z ,,prawdy“ nie wyrośnie „podłość“, że z radości nie wyniknie smutek i żal..., że tego, do którego się dziś palimy, jutro nie przestaniemy kochać, że to, co dziś obiecujemy, jutro będziemy mogli uczynić. Nic tu nie ma pewnego. Nic, zupełnie nic, a mimo to budujemy, ufamy, mamy nadzieję, zganiamy, bawimy się, kochamy, obiecujemy..., ale o tym rzadko kiedy myślimy, że tylko jedno jest pewne: to, że umrzemy. d) A skoro tak, to — choćby nie wiem jak odstraszającym był ten fakt — daleko rozsądniej jest oswoić się z tą myślą i poważnie, po chrześcijańsku przygotować się na niesłychanie ważną chwilę. e) Dlatego podkreślam poważne, chrześcijańskie podejście do tej sprawy, bo zepsuty, podły świat pokpiwa sobie nawet ze śmierci ! W -Paryżu przed kilkoma laty bardzo były modne czaszki ludzkie z celuloidu i kości słoniowej, których paryżanki uży­ wały jako pudełka na drobiazgi; do tego stopnia rozpanoszył się ten cynizm, że nie było niemal eleganckiej damy, która by nie posługiwała się taką czaszką do przechowywania arse­ nału perfum, różu, pudru, szminek... Człowiek oburza się, słysząc o takim cynizmie! W składach galanteryjnych można było nabyć za pięć franków drewnianą czaszkę, której usta automatycznie się otwierały i służyły do przechowywania igieł, nici, guzików. Bardzo były modne lampy z kolorowego szkła, z bursztynu, agatu, przedstawiające trupią czaszkę; w lokalach dancingo­ wych nad ranem gaszono światła i każda para obwieszała się kilkoma takimi lampionami i w tym makabrycznym oświetle­ niu odbywały się do białego rana nowoczesne Bacchanalie... Mówią, że po dziś dzień w niektórych wielkich miastach są lokale pod nazwą „Cabaret du Neant“, — gdzie kelnerzy przebrani są za karawaniarzy, na stołach, na ścianach znaj­ dują się lichtarze z kości ludzkich, na malowidłach tańczą kościotrupy, a goście siedzą na trumnach i z trupich czaszek popijają wino... Człowiek niemieje, słysząc coś podobnego. Co za straszny

cynizm wobec najbardziej bolesnej chwili życia ludzkiego. Nie, to nie jest chrześcijańskie godzenie się ze śmiercią! f) Zupełnie inne jest chrześcijańskie podejście. Często za­ daje sobie pytanie: kiedy przyjdzie po mnie śmierć? Którego dnia? W jakich okolicznościach? Czy niespodzianie jak zło­ dziej? Czy napadnie mnie jak bandyta? Czy spotka mnie w domu, czy na rogu licy? Nie wiem! Więc muszę być zawsze przygotowany, mieć uporządkowaną duszę, bo w każdej chwili może przyjść! Codziennie umiera około 120.000 ludzi, co dzień odbywa się sto dwadzieścia tysięcy sądów. Wśród tych nieboszczyków są różni ludzie: hrabiowie, książęta, lordowie, markizy, zamia­ tacze ulic, kamieniarze, włóczęgi — wszyscy przechodzą ma­ sowo do życia pozagrobowego. Co pewien czas można spotkać króla, biskupa..., papieża... Ale już nie ma nic, co by ich wy­ różniało, nie mają na głowie korony, tiary papieskiej, nie noszą purpury, gronostajowych płaszczy, fraków, smokingów; jest tu tylko jeden ubiór, jedno jedyne salonowe ubranie: śnieżno biały płaszcz żywota ziemskiego spędzonego zgodnie z wolą bożą. Taki kostium musi mieć każdy, kto chce wejść do żywota wiecznego! Ten, kto ma tę „szatę godową“ (Mt. 22, 12), przed tym otwierają się bramy wieczności bez względu na to, kim był w życiu. Kto tego nie ma, — mogą nieść przed jego trumną nie wiem ile odznaczeń i orderów — nic mu nie pomoże, bo tam nic nie weźmiemy ze sobą... żadnych krzyżów, samo­ chodów, żadnego gruntu, żadnych papierów oszczędnościowych, nic... jedynie nasze wewnętrzne wartości. Nic nie weźmiemy ze sobą z tego, cośmy mieli, tylko to, jakimi byliśmy. Oto chrześcijańskie podejście do śmierci ! „Postanowione jest ludziom raz umrzeć, a potem sąd“ (Żyd. 9, 27). Kiedy konające ciało wykonuję ostatnie podrygi, kiedy serce po raz ostatni uderzyło, jakiś nieopisany ból, bezbrzeżny smutek nami zawłada. Tysiące pytań krzyżuje się w mózgu: Ciało twoje leży tu na pół martwe, ale co jest z twoją duszą? Jaką była ta chwila, kiedy dusza po wyjściu z ciała stanęła

95 przed wiecznym Sędzią? Jaki zapadł wyrok? Gdzie jesteś te­ raz? Może nieskończenie daleko od nas, a' może zupełnie blisko, tuż przy nas? Czy jeszcze nas poznajesz? Czy jeszcze przypo­ minasz nas sobie, swoich krewnych, przyjaciół? Czy może już zapomniałeś o wszystkim, o wszystkich, o całej ziemi? Jaka też może być chwila śmierci? Nikt tego nie wie, bo ten, kto już ją przeszedł, nie może nam odpowiedzieć. Jak wygląda chwila, kiedy instynkt życia jeszcze po raz ostatni kurczowo, rozpaczliwie czepia się życia, ale napróżno, bo przychodzi śmierć. Tak wszystko wygląda, jakbyśmy weszli byli do czarnego podziemia, gdzie wszystko niknie w ciemno­ ściach. Czy mieliście taki nieprzyjemny sen, kiedy wam się zdawało, że lecicie w czarną przepaść? Jakbyśmy mieli poła­ mane ręce... nogi, nie możemy się z miejsca ruszyć... chcieli­ byśmy wołać o ratunek, ale ani słowo nie przechodzi nam przez gardło... Lecimy w przepaść... Czy tak wygląda chwila śmierci? Kto to potrafi opowiedzieć? Czy byliście już kiedy na stole operacyjnym? Następuje narkoza- •. grunt zapada się pod nami. W głowie przeraźliwy szum, łoskot... za chwilę czujemy, że gdzieś gwałtownie spa­ damy; jakbyśmy lecieli w przepaść, bezdeń... a może tak wy­ gląda chwila śmierci? Kto to potrafi powiedzieć? Tylko' ten, kto to przeszedł, ale już więcej nie przemówi. W chwili śmierci odsłania się przed duszą „tamten świat“, ale jakie będzie pierwsze spojrzenie w bezkresnym królestwie wiecznego światła? Czy może takie, jak kiedy róża wpada do morza i ze wszystkich stron oblewają fale jej białe płatki — może ja się tak nasycę' światłem, upoję i stanę się świetlaną postacią na morzu światła? To jest ta „światłość wiekuista", którą posyłamy jako nasze ostatnie, najserdeczniejsze życzenie dla naszych zmar­ łych! Światłość, która jest życiem! Światłość, która uszczęśli­ wia! Światłość, która upiększa! Światłość, która jest samym wiecznie szczęśliwym, nieskończenie pięknym Bogiem! *

*

*

96 Na genueńskim Campo Santo, na jednym starym nagrobku czytamy krótki napis: ,,Occido cum sole44 — „zachodzę jak słońce4'. Co za wspaniała myśl. Nie lamentujcie beznadziejnie nad moją śmiercią! Czy kto opłakuje słońce wieczorem, zachód słońca? Przecież wiemy, że jutro wśród przepychu światła znowu wstanie! Ja tak samo tylko na chwilę położyłem się do grobu! Zajdę jak słońce i jak słońce na nowo wstanę. Teraz już rozumiemy, czego brak słynnemu obrazowi Bocklina pt. „Wyspa śmierci44; rozumiemy, dlaczego pomimo wy­ sokich walorów artystycznych działa przygnębiająco i niepo­ kojąco na widza. Dlatego, że zadumane cyprysy na tym obrazie nie wznoszą się na skrzydłach pocieszającej wiary. Dlatego, że czarne, ołowiane chmury nie są rozjaśnione promieniem żywota wiecznego. Dlatego, że czarne czeluście otworów pieczar beznadziejnie pochłaniają zmarłych i nie lśni nad nimi obietnica Chrystu­ sowa. Jaka obietnica? Ta, którą pierwszy raz powiedział Pan przy grobie Ła­ zarza, by pocieszyć jego siostrę Martę pogrążoną w głębokim smutku, a która od tego czasu jak błogosławione pocieszenie boże .rozbrzmiewa po całym świecie i wzmacnia, pokrzepia opłakujących swoich zmarłych i przerażone dusze zastanawia­ jące się nad śmiercią swoich zmarłych i przerażone dusze za­ stanawiające się nad śmiercią swoich ciał. „Jam jest zmar­ twychwstanie i żywot; kto we mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. A wszelki, który, żyje i wierzy we mnie, nie umrze na wieki44 (Jan 11, 25, 26). Occido cum sole! Zejdę jak słońce, ale też i wstanę jak słońce! Taką jest moja wiara! To jest moje święte przekonanie! To jest moje pocieszenie! To jest ideał mojego życia! Niech Bóg da, żeby kiedyś to było moją zasłużoną nagrodą!

WIECZÓR WIELKICH WSPOMNIEŃ. Dzisiejszy wieczór jest wieczorem wielkich wspomnień. Czy nie zastanawia nas, że. w ten wieczór spowity głuchymi mrokami nadchodzącej zimy, kiedy cała natura pogrążyła się w ciszy i w ciemności, tylko na cmentarzach, w królestwie zmarłych tętni życie i migocą światełka?... Wszędzie indziej straszy cisza i głucha śmierć. Wyczerpana natura dygoce z zimna, w wyblakłych, spłowiałych jesiennych barwach, świszczący w iatr usiłuje zerwać ostatnie liście z drze­ wa, ogrody są puste, nie ma kwiecia na polach, przydrożna tarnina tuli się zziębnięta do miedzy, cała okolica dusi się w ołowianej, gęstej mgle..., ale oto w Królestwie Zmarłych życie wre, każdy cmentarz to jedna wielka wyspa migocącego światła! Dziś powstało dziwne, święte życie w Królestwie Zmar­ łych ! Ludzie w żałobie przychodzą do grobów i ze skupieniem chylą czoła w modlitwie. Nawet ci, co się zwykle nie modlą. Tak, bo dziś jest wieczór poważny: wieczór wielkich wspom­ nień. Z rozmodloną miłością wspominamy zmarłych, naszych bliskich, którzy odeszli od nas na zawsze, a mimo to dalej pozostali naszymi. Zarazem zastanawiamy się sami nad sobą, którzy jeszcze żyjemy, ale kto wie jak długo jeszcze? A) Ten dzień jest wspomnieniem o tych, co byli. A ilu ich było! Miliony, setki milionów przed nami deptało tę zabło­ coną ziemię, — a gdzie są dziś? Niezmierzony łańcuch cierpień ludzkich zjawił się na ziemi, przebył swoje kilkudziesięcio­ letnie życie pełne ucisku i bólu, a potem wrócił do ziemi, — ale gdzie są ci zmarli? Co się z nimi stało? Domysły pełne trwogi doprowadziłyby nas do rozpaczy, 7

98 udusiłaby nas czarna chmura znikomości, gdyby nas nie oży­ wiła wiara. Ta niewzruszona wiara, która nawet spośród po­ nurych cmentarzysk z triumfalnym gestem zwycięstwa wska­ zuje inny świat, gdzie są wszyscy, którzy kiedykolwiek żyli na świecie. Że tak jest, naturalnie nie mamy na to matema­ tycznych dowodów, ale świadczy o tym nieprzerwane pow­ szechne przekonanie całej ludzkości, jej logika, rozum i serce, nie mówiąc już o stanowczej nauce wiary. Niezaprzeczalnym faktem dziejowym jest, że najsławniejsi mędrcy wszystkich czasów wierzyli w to, że grób nie pochłania duszy ludzkiej, że życie ludzkie po śmierci trwa w innej formie. Tak wierzyli: Pitagoras, Platon, Arystoteles, to wyznawał Plotyn, Cycero, Seneka, Goethe, Szekspir, Szyller, Dlatego naprawdę miłym, chrześcijańskim zwyczajem jest wspominanie zmarłych; dlatego ten wieczór został poświęcony tym, którzy odeszli od nas na zawsze. Ale ten wieczór jest jeszcze czymś więcej. B) Ten wieczór jest wspomnieniem tych, którzy byli na­ szymi. Tak; jest wspomnieniem tych, z którymi nas w życiu Opatrz­ ność złączyła bliżej, z którymi przebywaliśmy wśród radości i smutku tego życia, z którymi byliśmy złączeni na śmierć i życie, a jednak oni już poszli naprzód, a myśmy jeszcze tu zostali. Ten wieczór jest wspomnieniem o tych, z którymi sta­ waliśmy przed ołtarzem i ślubowali dozgonną wierność. Ten wieczór jest wspomnieniem tych, których darzyliśmy za życia najwspanialszym tytułem, na jaki tylko może się zdobyć język ludzki: „Matko!“, „Ojcze!". Ten wieczór jest wspomnieniem naszych dzieci, krewnych, przyjaciół, dobroczyńców, którzy już odeszli od nas, pomarli. Natarczywie nasuwa się pytanie: dlaczego? Dlaczego tak wcześnie odszedłeś od nas? „Tak wcześnie". Czy nie zastanawia nas, że właściwie każdy umiera „zawcześnie" ? Bo choćby człowiek nie wiem jak długo żył, pomimo to krótkim, niedostatecznym było to życie. Nie wystarcza, żebyśmy się uporali ze sobą. Człowiek tu na ziemi nigdy nie uporządkuje swych spraw i dlatego śmierć zawsze

99 przychodzi za wcześnie, choćby w nie wiem jak późnym na­ stąpiła wieku. Ale dlaczego musimy umrzeć? Dlaczego wszyscy. musimy odejść? Człowiek chce żyć, a musi umierać. Nie może się po­ godzić z myślą, żeby kilkudziesięcioletnia męczarnia tu na ziemi stanowiła całe istnienie człowieka — arcydzieła rąk bożych. Oto dzisiejszy wieczór daje nam wyczerpującą odpowiedź. . C) Ten wieczór jest wspomnieniem nie tylko o tych, którzy kiedyś byli naszymi bliskimi, ale o tych, którzy i dziś do nas należą — bo po dziś dzień żyją! Żyją, ale na drugim świecie, bo przecież człowiek to nie kilka kawałków kości i garść popiołu! Wprawdzie ciało w gro­ bie rozsypuje się w proch i popiół, ale dusza wolna od zniszcze­ nia żyje dalej. Żałobą okryty smutny bracie, twoja zmarła żona żyje, siostro, żyje twój zmarły mąż, żyją twoje zmarłe dzieci, żyją wasi zmarli rodzice — żyją, choć są dawno w ziemi! Brzmi to jak bajka! Czy to prawda? Od jak dawna czło­ wiek w to wierzy? Odkąd istnieje na świecie! Czy nie jest to rzecz dziwna, że oczy mówią co innego,— widzą tylko rozkład, słuch twierdzi co innego — odstrasza go głucha cisza, wszystkie zmysły mówią co innego, a człowiek wbrew swoim zmysłom, zawsze był przekonany, że grób nie jest ostatnim słowem, nie stanowi ostatecznej granicy jego istnienia. To żywiołowe wyczucie prawdy już dawno przed chrześcijaństwem wytworzyło Tartar pełen męki i cierpienia, beztroskie Pola Elizejskie, ciemny Hades i promienny Olimp. Jeśli zastanowimy się nad nieprzerwaną wiarą ludzkości, nie trudno jest zdecydować, kto ma rację: czy napis nad bramą dawnego cmentarza wolnomyślicieli berlińskich, czy ostatnie słowa chrześcijańskiego Creda? Napis nad bramą brzmiał: „Mach dir das Lehen hier recht schón. Kein Jenseits gibt’s kein Wiedersehn<(. A ostatnie słowa Składu Apostolskiego mówią: „Wierzę w żywot wieczny. Amen“. Które zdanie ma rację? Czy to jest prawdą, że człowiek jest tylko urojeniem, iluzją, tęczą, która

100 się odbija na ścianie chmur? Czy też to, że z głębi każdej mogiły tryska nadzieja żywota wiecznego? Ludzkość zawsze temu poglądowi przyznawała rację. Choć­ byśmy się nie wiem jak cofnęli w przeszłość, zawsze stwier­ dzimy, że człowiek pietyzmem otaczał miejsca spoczynku zmarłych. Egipt, przede wszystkim grobom zawdzięcza świa­ tową sławę. Na każdym kroku spotykamy tam groby, słynne piramidy, obeliski, to grobowce, podziemne korytarze to pom­ niki. Po cóż byłoby takie marnotrawstwo pracy i tyle kosztów dla królestwa zmarłych, gdyby wierzono, że nie ma życia po­ zagrobowego, że już nigdy nie zobaczymy się po śmierci. Chrześcijaństwo cudownym blaskiem opromieniło mroki dawnych poglądów. Nasza wiara mówi, że każdy człowiek oprócz życia posiada wielki dar boży: nieśmiertelną duszę. Tę duszę trawi niezaspokojone pragnienie absolutnej Prawdy, Piękna i Dobroci. Tu na ziemi niczego nie osiągnie, ale może osiągnąć po śmierci, kto swojej wolnej woli używał mądrze,, zgodnie z wolą bożą i żył według bożych przykazań. Czy rzeczywiście nie potrafimy całkowicie zaspokoić, na­ sycić naszych stęsknionych serc za szczęściem, radościami ziemskimi? Nie! Nie potrafimy! Jeśli masz 10.000 hektarów pola, albo parę milionów dolarów w banku, wspaniałe samo­ chody, wielopiętrowe kamienice, jeśli zimę spędzasz na Ri­ wierze, a lato w Szwajcarii, — wszystko jedno, tak samo przy­ znasz rację Carlylowi, który powiedział: „Podaruj dziś pucybutowi połowę świata, a jutro stanie do walki z posiadaczem drugiej połowy". To, co ludzkość przeczuwała już przed Chrystusem, stało się jawną, triumfującą prawdą w chrześcijaństwie, kiedy jego Chrystus, który pokonał śmierć rzucił w świat te wspaniałe słowa: „Jam jest zmartwychwstanie i żywot; kto we mnie wierzy, choćby umarł, żyć będzie. A wszelki, który żyje, a wierzy we mnie, nie umrze na wieki" (Jan 11, 25, 26). Co za pokrzepiające, ożywcze powiedzenie, ile w nim otu­ chy, nadziei! Żałoba spada tak samo na wierzącego jak i na niewierzącego. Ale niewierzącemu grób przypomina tylkoprzeszłość, a wierzącemu mówi o teraźniejszości i o przyszłości.

101

Śmierć dla wierzącego nie jest okrutną kostuchą, która tylko :sieje spustoszenie na ziemi i gasi raz na zawsze ogień życia, ale jest aniołem bożym, który migocące tu drobne światełka przenosi w krainę wiecznej światłości. Więc ci, o których dziś wspominamy, nie tylko byli, ale i dziś istnieją! Nie tylko żyli, ale i dziś żyją! Nie tylko byli naszymi, ale i dziś do nas należą! A jeśli i dziś żyją i dziś do nas należą, to wielkie napomnienie wynika stąd: Powin­ niśmy im pomagać, bo oni nie mogą sobie pomóc. Kto może powiedzieć, że jest bez grzechu, że nie-ma dłu­ gów u Boga, że nie ma co naprawiać? Nasi zmarli też mają długi u Boga, — więc im pomagajmy. Piękną rzeczą jest wieniec, kwiaty, palenie świec na grobach; pomniki, rzewny płacz za ojcem, za matką, dzieckiem, — ale to wszystko nic tym, co odeszli, nie pomoże. A co im może pomóc? Nasze dobre uczynki, pobożne życie, modlitwy ofia­ rowane w ich intencji, pomoc biednym, opuszczonym, siero­ tom. Jeśli dla nich umartwiam siebie, wyrzekam się czegoś, jeśli za nimi proszę u Boga, modlę się, okazuję im najlepiej pomoc. Oto jak wielką pamiątkę dziś obchodzimy! Życie pędzi naprzód, wymazuje z pamięci nawet najbardziej ukochane osoby. ,,Będziemy strzegli na wieki pamięć o tobie“, czytamy na klepsydrach. Na wieki? Za parę lat nikt nawet o nim nie wspomni! Jak dobrze, że chrześcijaństwo ustanowiło przynaj­ mniej Dzień Zaduszny, kiedy zmarli wychodzą z grobów; wychodzą nie żeby straszyć, ale prosić: o modlitwy, ofiary, dobre uczynki, o prawdziwą miłość. Modlitwa za zmarłych, dobre uczynki, miłosierdzie — czy nie jest to jedyny prawdziwy wszechświatowy solidaryzm? Indywidualizm się przeżył — słyszymy na każdym kroku — przyszłość należy do komunizmu, ale czy można sobie wyo­ brazić silniejszy komunizm, wspólnotę niż ta, którą mają w programie Zaduszki, kiedy ramiona miłości ofiarnej i goto­ wej wyrastają ponad zakazy, granice państwowe i królestwa ziemskie, wprost poza krańce świata. W końcu ten wieczór służy do poważnego zastanowienia się

102

nad sobą, dla nas, którzy jeszcze żyjemy, ale kto wie, jak długo. Dziś jeszcze jemy, pijemy, bawimy się, pracujemy, trudzimy się, — ale kto wie jak długo? Można tę myśl odpę­ dzać od siebie, uciekać przed nią, wypowiadać jej wojnę wszelkimi zdobyczami medycznymi, ale wszystko napróżno. Śmierć zerwie każdy łańcuch z taką łatwością, jak dziecko nić pajęczą. Z czego składa się materialna istota człowieka? Z paru litrów krwi, kilkadziesiąt kilo mięsa, odrobiny kości, paru metrów kwadratowych skóry — oto wszystko. Jeśli to wszystko się rozleci, odwracamy się z przerażeniem. A jednak jest wielu takich — ilu jeszcze! — którzy całe życie pilnują tylko ciała, chuchają, pielęgnują, służą, ubóstwiają i ani chwilki nie mają czasu dla drugiej części naszego ja: dla czystej, nieśmiertelnej duszy! Czego więc uczy nas wielki wieczór wspomnień? Mówi, że życie ziemskie nie jest óstateczną formą istnienia, że nie sta­ nowi zamkniętej całości, nie jest iskrą, która zakrzepła i zo­ stała zagrzebana w grobie, — ale że jest przejściem przez ciągłe zmiany tu na świecie do stanu trwałego, jaki nastąpi po śmierci. Ten trwały stan będzie niewysłowionym szczę­ ściem dla tego, kto napełniony Bogiem, trzymając się Go, przeszedł przez życie, a będzie nieopisanym cierpieniem dla tego, kto £ię odwrócił od Boga i z dala od Niego umarł. Ale czy nie jest to szkodliwe i niebezpieczne, jeśli wśród trosk i zajęć codziennych zaglądamy w szranki nieba, czyśćca i piekła? Czy żywa świadomość naszego przeznaczenia nie osłabia chęci do pracy, nie zatruwa radości życia? • Nie, wprost przeciwnie; potęguje je i uszlachetnia. Istnie­ nie ludzkie tylko w dobroczynnym świetle wiary w życie pozagrobowe stanie się naprawdę wielkim. Właśnie to prze­ konanie, że jest inny świat, nieprzemijający, trwały, wieczny, do którego tylko sumienie i uczciwe życie ziemskie daje nam prawo wstępu, jest najlepszą podporą i mocą, która wytwarza w nas sumienność, chęć do pracy, odwagę, heroizm. Komu brak wiary w istnienie pozagrobowe, ten marnieje, jego życie degeneruje się, spada do poziomu wegetacji. Im więcej kto

103

jest człowiekiem, — to znaczy istotą żyjącą życiem ducho­ wym, tym bardziej dręczy go wielkie zagadnienie, wielkie • pytanie, które już Sfinks zadał napotkanemu wędrowcowi: Skąd przychodzisz? Dokąd idziesz? jakie jest twoje przezna­ czenie? A właśnie na te pytania potrafi odpowiedzieć ten, komu groby nie zasłaniają horyzontu. Dusza ludzka, która w jednym momencie zdolna jest myślą ogarnąć przeszłość i teraźniejszość kosmosu, jest o wiele większa, żeby się mogła pomieścić w dwumetrowym grobie. Ciekawe, że człowiek w starożytności nie bał się tak myśli 0 śmierci, jak współczesny. Starożytni Rzymianie nie chowali swoich zmarłych na ustronnych cmentarzach, przeciwnie obok 1 wzdłuż najbardziej ruchliwych szos kładli ich na wieczny spoczynek. A starożytni chrześcijanie służbę bożą odprawiali w katakumbach: a później koło kościoła grzebano zmarłych, żeby spoczywali w cieniu domu Pańskiego. Myśl o znikomości przemawiała do nich z wielu przejawów przyrody. W ilu to obrazach, porównaniach przedstawiano śmierć, czy wtedy gdy wieczór zachodziło słońce purpurowym blaskiem, czy gdy o świcie gwiazdy zaczęły płowieć, lub kwiaty więdły od mroź­ nego powiewu jesiennego, albo wędrowne ptactwo przeciągłym wołaniem lot swój kierowało na południe, kiedy potok górski rozszczebiotany pędził dalej, kiedy zegar poważnie wybijał północ. Wszystko to, na każdym kroku przypominało im śmierć. Starali się pogodzić z myślą, że kiedyś i po nich przyjdzie śmierć, żeby się nie bać, nie rozpaczać na jej widok. Tak, oni wiedzieli co robić z tym krótkim życiem ziemskim. Życie dla nich nie było problemem, bo śmierć nie była za­ gadką. Zagadnienie śmierci jest właściwie zagadką życia. Dlatego świętym jest dzisiejszy wieczór, bo pomaga nam uporządko­ wać siebie, żyjącym rozjaśnia zagadnienie śmierci w blasku świec — symbolu wieczności — opromieniającym nasze ko­ chane mogiły uczy nas wierzyć, ufać, modlić się za tych, którzy żyli kiedyś, byli naszymi kochanymi istotami, o których świę­ cie wierzymy, że i dziś do nas należą!

\

*

\

KOMU ŚPIEWAJĄ ANIOŁOWIE W BETLEJEM?

W ciemną, cichą noc wszędzie po świecie zapalają się światła. Święta noc, pełna tajemnic, śpiewu anielskiego, blasku gwiazd, radości dziecięcej, wdzięcznych pastuszków i nieo­ pisanej, niewysłowionęj, pełnej czaru i powabu świętej ra­ dości. Z cichym szelestem padają białe płatki śniegu... w nie­ zwykłej poświacie krąży śniegiem otulona ziemia. Zbliża się północ... W inne noce o tej porze wszyscy śpią, ale w dzi­ siejszą noc z 24 na 25 grudnia rozjaśnione okna mrugają na ośnieżone ulice i pola; a wewnątrz rozradowani ludzie ocze­ kują Pasterki. Nawet potęga ciemności kruszy się w tę tajemniczą noc. Wszędzie światło, oświetlone okna domów, kościołów, radością lśnią oczy dziecięce. Kiedy wybije godzina dwunasta, odzy­ wa się dzwonek na Pasterkę. Z żywiołową radością wyrywa się z piersi ludzi, wypełniających po brzegi świątynie, śpiew: „Narodził się Jezus Chrystus, bądźmy weseli! Chwałę Mu na wysokościach nucą anieli!“ Już blisko 2000 lat brzmią pienia aniołów betlejemskich. Komu śpiewają? Co za dziecię się dzisiaj narodziło? Kto wytłumaczy tę niezrozumiałą i niewytłumaczoną zagadkę, że tej Dzieciny betlejemskiej po 2000 latach nie możemy zapom­ nieć. Nie mogą Jej zapomnieć ci, którzy Ją kochają, tak samo jak i ci, którzy Jej nienawidzą. Jeśli ona była tylko zwykłym człowiekiem, jednym z wielu milionów, miliardów, którzy żyli tu na ziemi, to tym bardziej ta zagadka staje się niezrozumiała, bo zwykle zapominamy o wszystkim, — ale tej Dzieciny nie

105 możemy zapomnieć. Rzucę kamień do wody. Powierzchnia wody plusnęła, wzruszyła się, kamień gdzieś wpadł, toczą się kręgi; jeśli był mały, powstaje ledwie kilka kręgów, jeśli duży, fale są większe, a woda porusza się dłuższy czas, ale po pewnym czasie wraca do poprzedniego stanu i bez względu na to, czy kamień był duży czy mały, — falowanie ustaje, woda się uspakaja, a kamień wielki czy mały, leży spokojnie na dnie. Każdy człowiek jest takim kamieniem wrzuconym do wody na olbrzymiej tafli morza historii. Gdziekolwiek żyjemy, jakie­ kolwiek mamy zajęcie, wiedzę, posiadłość, tryb życia, wyka­ zujemy więcej albo mniej kręgów na powierzchni wody. Choć­ bym nie wiem jak skromną zajmował placówkę w życiu, tak samo przyczyniam się do wspólnego dobra, do olbrzymiego wysiłku całej ludzkości; beze mnie historia nie byłaby tym, czym jest. Naturalnie większość ludzi to drobne kamyki na olbrzymiej tafli wody życia; pod ich wpływem woda ledwie się poruszy, ale są tak zwani wielcy ludzie, wielcy monar­ chowie, odkrywcy, mędrcy, artyści, — którzy wywołują kilku­ metrowe fale koło siebie, pod wpływem których powierzchnia wody życia długi czas faluje i zatacza olbrzymie, daleko się­ gające kręgi... Ale wszystko jedno czy jesteśmy wielcy czy mali... ten sam los czeka nas wszystkich z chwilą, kiedy ka­ mień stoczył się na dno, wygładza się powierzchnia wody, fale ustają... ,,Przyjdzie czas, że wszystko zapomnisz, bo czas wszystko zaciera w pamięci44. Napróżno, taki jest los wszystkich ludzi! Ten sam los spotka dobrego i złego. Byli potężni panujący, którym olbrzy­ mie tłumy oddawały cześć i hołd, a kto ich dzisiaj wspomina? Byli ludzie złotego serca, pełni współczucia dla bliźnich, na ich pogrzebie mówiono, że „pamięć o ich wspaniałomyślności i do­ broci nigdy nie zaginie44, a dziś nawet nie wiemy, jak się na­ zywali. I byli okrutnicy, krwiożerczy tyrani, którzy tysiące ludzi zmarnowali, wymordowali, może w ciągu 50 lat, a może przez cały wiek z przerażeniem o nich mówiono, — a dziś? Wszystko jedno1 Utonęli w morzu niepamięci, pochłonął ich grób, poszli w zapomnienie. Ale po co przytaczać takie

106

dawne przykłady? W wielu domach spotyka się podobizny,, fotografie, portrety przodków. Wypłowiałe portrety czy foto­ grafie pradziadów, dziadków, dalszych krewnych po pewnym czasie, nie rzadko wędrują do lamusu lub na strych. Dlaczego?Bo wszystko zapominamy. O tak, wszystko idzie w niepamięć... i tu właśnie moi kochani przychodzi jedno wielkie zagadnie­ nie. Jest jeden wyjątek, który się wyłamał spod bezwzględnego prawa zapomnienia obowiązującego całą ludzkość; tym jedy­ nym wyjątkiem jest Dziecię betlejemskie. Jezusa Chrystusa nigdy nie zapomnimy. Chrystusa i dziś stałą miłością kochają lub nienawidzą z taką złością, że nie można jej zrozumieć. O czym nam mówi Boże Narodzenie? O tym, że się Chry­ stus narodził. Ale czy nie zastanawia nas, że ani przed Nim, ani po Nim żadne dziecię nie spowodowało takiego zainteresowania jak On? A przecież od tego czasu urodziło się sporo milionów dzieci! Dzieci książąt, królów, cesarzy. Czy one kogo dziś obchodzą? Czy się kto nimi zajmuje? Tak, bo choćby to było dziecko najpotężniejszego monarchy — czymże jest ono wobec całej ludzkości, wobec wszystkich wieków i czasów? Jedynie narodziny Chrystusa i dziś jeszcze obchodzimy! Obchodzimy nawet po Jego śmierci! Owszem, rokrocznie obchodzimy urodziny naszych kochanych, bliskich osób, — ale tylko za ich życia. Kto obchodzi urodziny osoby zmarłej? Ale swojego czasu urodziło się dziecię, — daleko w zapadłej mie­ ścinie, w opuszczonej stajence, — nawet niedługo żyło na świecie, zaledwie 33 lata, a jednak taki wpływ miało na dzieje świata, że po dziś dzień obchodzą Jego urodziny, nawet nie chrześcijanie, i to z całego serca, z całej duszy. Co to za dziecko? Czy to syn prawdziwego człowieka? Tak, nie ulega najmniejsze wątpliwości. Ale musiał być jeszcze czymś więcej! Obchodzimy nie tylko pamiątkę Chrystusa, — On i dziś żyje wśród nas. Nie zapomnieliśmy Go; tu jest i żyje z 'nami; co­ dziennie w modlitwie milionów ust rozbrzmiewa Jego Imię. Nie zapomnieliśmy Jego słów. Każde najmniejsze powiedzenie żyje wśród nas, jakby w tej chwili zostało wymówione. Nie wiem, gdzie się urodził mój pradziadek, nie mam pojęcia, co

107

robił mój ojciec, mając 80 lat, nie wiem, jakie były ostatnie słowa mojej prababki, nie mam pojęcia . . . , a przecież to wszystko działo się zaledwie kilkadziesiąt lat wstecz, ale gdzie się urodził Chrystus przed 2000 laty, co robił w świątyni jero­ zolimskiej mając 12 lat, jakie były Jego ostatnie słowa na krzyżu, to i dziś wiemy, wie o tym każdy uczeń szkoły pow­ szechnej. Sto milionów serc bije szybciej, wymawiając Jego Imię; cierpienia setek milionów ludzi są lżejsze, kiedy spoglą­ dają na Jego krzyż; setki milionów czerpie z Niego siłę i moc do cichego, sumiennego spełniania obowiązków. Zawsze byli i są gotowi dla Niego wyrzec się najświetniejszej kariery. — Proszę Siostry — powiedział ktoś do zakonnicy pielę­ gnującej chorych, widząc z jaką anielską cierpliwością chodziła koło pewnego nieznośnego chorego, — ja bym ani za 100 do­ larów dziennie nim się nie opiekował. — A ja ani za pięćset dolarów — odpowiedziała Siostra i dodała szeptem — robię to tylko dla Chrystusa. Otóż tego nie rozumiem, że jeśli Chrystus był tylko czło­ wiekiem, który żył, działał i umarł, żeby Go po 2000 latach tak kochano. Jeśli Chrystus* i dziś, blisko 2000 lat po śmierci żyje faktycznie w setkach milionów serc, tego faktu żaden człowiek nie może pojąć, nie może rozwiązać tego zagadnienia, że Chrystus wprawdzie zmarł, ale będąc również Bogiem, rze­ czywiście żyje dalej wśród nas. Ta myśl wywarła wielki wpływ na wygnanego Napoleona, który na wyspie św. Heleny po­ wiedział do generała.Bertranda: ,,To jest to,, co najbardziej podziwiam, co jest dla mnie absolutnym dowodem bóstwa Jezusa Chrystusa, Ja też potrafię zapalać tłumy, które idą dla mnie na śmierć. Ale żeby zapalić w nich ten żar, musiałem być wśród nich, musiałem działać na nich swoim wzrokiem, gło­ sem, słowami. Posiadam tajemnicę magicznej siły, która po­ rywa ludzi, ale nie potrafię jej przekazać komu innemu: swoim dowódcom, generałom, nie znam tajemnicy, że w sercach ludzkich zachować pamięć o sobie i miłość, żeby bez udziału materii dokonać tego cudu. W podobnym położeniu był Cezar i Aleksander Wielki. Nas też zapomną i nazwiska wszystkich wielkich zdobywców zostaną tylko tematem szkolnym dla

108 ^uczącej się młodzieży. O, co za przepaść dzieli moją nędzę od królestwa Chrystusowego, którego na .całym świecie tak kochają, uwielbiają i głoszą! Czy Chrystus kiedykolwiek umrze? Czy Jego zejście ze świata nie powinniśmy raczej nazwać dal­ szym ciągiem żywota wiecznego? Tak, śmierć Chrystusa jest życiem wiecznym. To nie jest śmierć człowieka, tylko „Bóg ta k umiera"£. Jeśli Chrystus był tylko człowiekiem, to nie można pojąć, dlaczego ludzie tak Go kochają. Ale idźmy dalej... tak samo nie można zrozumieć, dlaczego Go tak nienawidzą! Chrystusa i dziś nienawidzą... W ciągu 2000 lat zawsze miał wrogów i ma ich dzisiaj. Dziś też są tacy, którzy z szatańską nienawiścią chcieliby wymazać Jego Imię z ludzkiej pamięci, którzy z piekielnym podstępem i ze wszyst­ kich sił nastawają na Niego. A.tego tak samo nie zrozumiem, jeśli Chrystus był tylko człowiekiem. Zrozumiałbym jeszcze, gdyby całe wieki niena­ widzono i pieniono się przeciw jakiemu krwiożerczemu tyra­ nowi, który był plagą i przekleństwem dla ludzkości, ale wła­ śnie nie okrutnych Faraonów, nie zbroczonych krwią ludzką Neronów nienawidzą, — ale Jezusa Nazareńskiego. I tego wła­ śnie nie pojmuję. Wiadomo, że Jego postać w historii jest naj­ bardziej zasługująca na szacunek- Czy szkodził komukolwiek na świecie? Czy jest coś złego, czegoby^ się ludzkość od Niego była nauczyła? Czy nie On nauczył nas wielkiego przykazania miłości? Czy nie od Niego słyszeliśmy^ opowieść o miłosier­ nym Samarytaninie? Jakże można tego Chrystusa nienawidzieć? Niezwykły fakt historyczny poucza nas, że Chrystus był nie tylko człowiekiem, że musiał być czymś więcej: blisko 2000 lat temu, jak Go zamordowali, a mimo to po dziś dzień wT setkach milionów serc żyje Jego błogosławiona pamięć, moc Jego świętej postaci. Chrystus dawno zmarł, a Jego wro­ gowie ciągle się Go boją i dalej skazują na stracenie. Bierzmy rzecz“ zupełnie po ludzku: czy można zrozumieć tę nienawiść, czy można pojąć blisko 2000-letnie życie chrze­ ścijaństwa, Jego trudy, boje, cierpienia, zwycięstwa, jeśli nic nie stoi za Nim, oprócz człowieka, który skonał na krzyżu?

109 „Consummatum est!“, — spełniło się — brzmiały ostatnie słowa konającego Chrystusa. Jeśli był tylko człowiekiem, to te słowa potwierdziły tylko ostateczny zawód i bankructwo, wtenczas oznaczy, nie że spełniło się wielkie dzieło odkupienia, ale że: wszystko skończone! „Consummatum est!“ Wszystko skończone -—• uspakajała się tłuszcza wracająca z Kalwarii, która przed chwilą tak się prze­ straszyła trzęsienia ziemi i zaciemnienia słońca. E, nie ma się czego bać! Teraz to już naprawdę koniec wszystkiemu! „Consummatum est!“ „Nareszcie koniec!" — z pewnością wołał Piłat, który nie mógł się uspokoić po wydaniu wyroku; tak samo wołał Herod, który bał się rewolty pod wpływem nauki Chrystusowej. „Consummatum est!“ „Nareszcie koniec!" — wołali z wielką ulgą wrogowie Chrystusa. Przysporzył nam nie mało kłopotów, niejedne noc nieprzespaną, — ale teraz już możemy spać spo­ kojnie! „Consummatum est!" — to taki koniec? lamentowali za­ wiedzeni w nadziejach apostołowie. Jeśli Chrystus z tak zupełnym niepowodzeniem, bankruc­ twem zakończył Swoje życie, to proszę mi wytłumaczyć jak to możliwe, że w ciągu 2000 lat, pomimo tylu zmian, pojęć, sposobów życia, ustrojów społecznych, nie mogliśmy o Nim zapomnieć, — co więcej, że ten Chrystus jeszcze i dziś zajmuje naczelne stanowisko w dziejach całej ludzkości. Jest na na­ czelnym miejscu tak, że i dziś raz po raz z bezgraniczną nie­ nawiścią napadają na Niego, żeby Go wreszcie zgładzić!... Ale po co Go ponownie zabijać, jeśli z Nim skończyli w Wielki Piątek? Co za sens nieboszczyka raz po raz zabijać?... Znamy tę bezgraniczną nienawiść, z którą faryzeusze 1900 lat temu napadali na Chrystusa, ale niestety i dziś w wielu ludziach taka sama złość płonie przeciwko Niemu! Ale z dru­ giej strony znamy gorącą, ofiarną miłość, z jaką odnosili się do Chrystusa współcześni Mu wyznawcy, i taka sama gorąca miłość płonie w milionach serc ludzkich. Gdzie jest w dzie­ jach świata drugie podobne wydarzenie, żeby miłość i niena-

/ 110

wiść względem jakiejś osoby 2000 lat walczyły z prawem na­ tury, z czasem, z zapomnieniem, które powoli wszystko zaciera! Tak, ale proszę niezapominać, że Chrystus zmarł dla wiel­ kiej idei. Słusznie, ale ilu ludzi, tysiące, miliony umarło bo­ haterską śmiercią zaledwie parę lat temu, tak samo dla za­ szczytnej idei, a już dziś pokrywa iclą piasek niepamięci, a o wielu nie wiemy nawet gdzie spoczywają ich prochy. Jeśli Chrystus był tylko człowiekiem, to niechybnie ten sam los Go czeka! Jeśli Chrystus był tylko człowiekiem, kto potrafi wytłu­ maczyć to niezmierzone morze moralnych i kulturalnych sił, tę bezgraniczną siłę Jego uroku, która od 2000 lat bez prze­ stanku płynie z pamięci Tego, jak złoczyńca zabitego czło­ wieka?! Niech wytłumaczą tę tajemnicę ci, którzy Chrystusa uważają tylko za człowieka.Ilu sławnych ludzi zna historia, którzy dla swych tyrańskich planów wylali morze krwi i których przekleństwo setki tysięcy ust odprowadziło do grobu, — a dziś kto się gniewa na nich?! A ile tysięcy, płakało nad grobem niejednego czło­ wieka wielkiego serca, — a dziś kto za nimi płacze? Może wystarczy przypomnieć Napoleona. Długie lata w kra­ jach podbitych przez niego imię jego było krwawym widmem. A dziś, — zaledwie 100 lat po jego śmierci? Trzecia, czwarta generacja tych samych ludzi podziwia go jako bohatera i od­ bywa wycieczkę do jego grobu w Dóme des Invalides. A jak potrafił ten człowiek swoim generałom sugerować odwagę na życie i śmierć — za życia... A dziś zaledwie w 100 lat po śmierci? Czy jest jaki człowiek, który by się poświęcał w imię ofiarności dla Napoleona? O, tak; czas jest nieubłaganym ty­ ranem, który zaciera każdy ślad, jaki zostawił po sobie czło­ wiek, choćby nawet najsławniejszy — na powierzchni oceanu życia i historii. Ale jeśli Chrystus potrafił zatoczyć takie kręgi i wywołać takie fale, że po dziś dzień istnieją i nigdy nie ustaną, czy potrzeba lepszego dowodu, że był czymś więcej niż człowiekiem, był Bogiem-człowiekiem* nieśmiertelnym królem wieczności. Dlatego w tę świętą noc setki milionów kolan zgina się

111

przed Chrystusem, jak to robiły 1900 lat temu najlepsze jed­ nostki rodzaju ludzkiego; dlatego z nimi razem wołamy: Panie, muszę wierzyć, muszę uznać, że Ty nie możesz być jednym z nas zwykłym śmiertelnikiem. Ty musisz być kimś więcej, Jesteś Bogiem! Twojej nauki nie- doścignie człowiek! Twojej mądrości nie dorównają żadne systemy filozoficzne! Imienia Twego nie potrafią zaćmić żadne kataklizmy dziejowe, Twojej pamięci nie pokrywa kurz osiadający na półkach bibliotecz* nych, bo ona żyje w setkach milionów dusz. Nie zimne m ar­ mury strzegą Twojej podobizny, jak zwykle najsławniejszych ludzi, — ale Ty jesteś i żyjesz w setkach milionów gorących serc ludzkich. O, ukrzyżowany, zamordowany., pogrzebany, wypędzony od nas, a mimo to żyjący wśród nas żywo Chryste wierzymy, że nie mogłeś być tylko człowiekiem, wierzymy, że jesteś Synem Boga żywego! Amen.

O

CI, KTÓRZY NIE MAJĄ BOŻEGO NARODZENIA...

Zeszłego roku, w świętą noc Bożego Narodzenia po raz: pierwszy rozeszły się słowa boże po świecie z tej ambony na falach radiowych. Ponad lasami, górami, polami, wodami unosił się głos, wszędzie tam, gdzie tysiące, dziesiątki tysięcy rozradowanych dusz witały Dzieciątko Jezus, które zstąpiło do nas w Betlejem... W tym samym czasie był tu w Budapeszcie smutny dom. Zimny pokój zamieszkały przez biedaka, który kiedyś miał lepsze czasy, a teraz złamany na duszy przygotował się do rozstania z życiem. On, biedny nie miał Bożego Narodzenia! Stracił wszystko: majątek, możność egzystencji, nadzieję? wiarę, — postanowił przerwać pasmo swego nędznego życia. W chwili, kiedy jeszcze raz rozmieszał truciznę w szklance, którą postanowił wypić i chciał odkręcić kurek gazowy, żeby tym skuteczniej załatwić się ze sobą, — właśnie w tej chwili pokój napełnił się radosnymi dźwiękami radiowymi, bo za­ pomniał zamknąć aparat; w kościele rozpoczęła się Pasterka i popłynęły melodie skocznej kolędy „Przybieżeli do Betlejem Pasterze-..“, przerywając martwą ciszę pokoju... potem na­ stąpiło kazanie, przywitanie Dzieciątka Jezus... po chwili nasz zniechęcony człowiek odrzucił od siebie szklankę z trucizną i kurczowo chwycił się wyciągniętej, miłosiernej rączki Dzie­ ciątka Betlejemskiego. Tajemnica świętej nocy betlejemskiej uratowała życie tej złamanej duszy. Ale ile podobnych, zmartwiałych dusz jest jeszcze na świecie? Ilu jest ludzi, którzy dziś tak samo nie mają Bożego Narodzenia, jak nie miał zeszłego roku nasz smutny przyjaciel! Ilu ludzi jest dziś, którzy nie potrafią obchodzić uroczystości Bożego Narodzenia!

113 Sądzę, że nikt nie weźmie mi za złe, jeśli w ten wieczór będę mówił nie do tych, którzy mają Boże Narodzenie. Będę mówił nie do tych, których rozpala miłość Dzieciątka Jezus, którzy z rozradowaną duszą obchodzą narodzenie Chrystusa, ale do tych, którzy dziś nie potrafią obchodzić Bożego Naro­ dzenia. Nie potrafią, bo 1) mają zimny pokój, 2) zimną duszę. Ci, którzy mają zimny pokój. A) Ciemna noc nieludzkiej nędzy zalega ziemię; nędzy, która pożera nie tylko zdrowie człowieka, ale i jego wiarę, która powoduje nie tylko męczarnie fizyczne, ale i załamanie duchowe. Co głosi radosna pieśń aniołów mieszkańcom nędz­ nych lepianek? Głosi, że ubogie jasełka betlejemskie rozwiązały dręczącą zagadkę ubóstwa, bo dopiero od czasów w niedostatku żyjącej świętej rodziny, potrafimy śmiało spojrzeć w oczy ubóstwu. Od tej chwili zmieniła się dotychczasowa ocena życia. Dorośli klęczą u stóp Dzieciątka, — czy słyszeliście coś podobnego? Królowie klęczą przy kołysce Dzieciątka — czy świat słyszał coś podobnego? Więc aniołowie głoszą: ludzie, zrozumcie, że w tę świętą noc świat się zmienił i jego ocena, że powstały nowe pojęcia watrości! Oby z was, bracia, którzy mieszkacie ;w zimnych mieszkaniach i którzy macie duszę oziębłą, jak najwięcej usłyszało pieśń anioła zwiastującego Narodzenie Dzieciątka! Obyście zrozumieli, że Dzieciątko betlejemskie was wita przede wszystkim! Prawda, cierpicie, znosicie niedostatki, ale powiedzcie, czy wasze dzieci bardziej marzną, niż marzł mały Jezus? Czy mają twardsze posłanie niż żłóbek Jezusowy? Czy mają zimniejszy pokój, niż stajnia betlejemska? B) „Welt ging verloren — Christ ist geboren“ — mówi kolęda niemiecka. Świat szedł na zatracenie, ale uratowało go narodzenie Chrystusa. Tylko ten, kto tak patrzy na dzieło zbawienia, może zrozumieć niezrównaną radość Bożego Na­ rodzenia. Nie mamy podobnego, tak cudnego, poetycznego, tak bliskiego duszy święta, jak Boże Narodzenie. Dlaczego? Może dzięki radosnym oczętom dziecięcym, ślicz­ nie ubranemu drzewku, tradycyjnej wieczerzy wigilijnej, po­ darunkom gwiazdkowym? 8

114 Nie! To wszystko są tylko rzeczy związane z tym świętem, ale nie z jego istotą, bo istotą są słowa anioła do pasterzy: „Nie bójcie się...“ Istotą jest radość, którą wyraża tych kilka słów: przez Chrystusa jesteśmy zbawieni! Ale jeśli Dziecię betlejemskie zbawiło nas, to jaka jeszcze nas czeka praca? Nic innego, jak tylko pić spragnioną duszą ze źródeł, które wszystkim ludziom otworzył Chrystus. Nic innego, tylko nie przeszkadzać łasce, którą wylewa na nas Chrystus. Nic innego, jak zaprzęgnąć siebie do pracy nad zbawieniem, pracować z Chrystusem, a przez to zaskarbić sobie owoce odkupienia, żeby się stały moim wewnętrznym skarbem. Tak. Chrystus dokonał wielkiego dzieła, dokonał zbawienia, ale ja też powinienem współdziałać z Nim, być w całości Mu oddanym. Powinienem współdziałać z łaską; to znaczy całkowicie poddać się jej dzia­ łaniu. Chrystus dokonał wielkiego dzieła zbawienia, ale my musimy współdziałać w naszym zbawieniu; ale pamiętajmy, że nasza praca w tej sprawie nie jest większa niż dziecka, które ojciec podnosi pod choinkę i zachęca: „Zerwij sobie cukierek! O, tak, widzisz, dobrze, sam sobie zerwałeś!" Po­ dobnie podnosi nas łaska Chrystusowa, żebyśmy osiągnęli rze­ czy wysokie — nie z choinki — ale z drzewa krzyża, owoce żywota wiecznego, które wyrosły z krwi Chrystusa. Bracia, którzy mieszkacie w zimnych mieszkaniach, posłu-, chajcie z radosną duszą śpiewu aniołów! Ten śpiew był praw­ dziwą rozgłośnią radiową, która przemówiła do całego świata! Cały świat jest wezwany do stajenki betlejemskiej, bo do małego serduszka Jezusowego cały świat się zmieści. Posłuchajcie pieśni aniołów. Macie zimne mieszkanie, ale wasza dusza niech nie będzie zimną! Pusty jest wasz pokój, ale wasza dusza niech nie będzie pusta! Ciemny jest wasz pokój, ale dusza wasza niech taką nie będzie! „Narodził się Jezus Chrystus, bądźmy weseli!" Weselcie się, którzy marznie­ cie, cierpicie niedostatek, którzy się smucicie. „Chwałę Mu na wysokości nucą anieli: gloria, gloria in excelsis Deo!“ Ci, którzy mają zimną duszą. A) Ale dusza nie tylko w wielkiej nędzy może zmarznąć; dobrobyt jeszcze łatwiej ją dobije. Wielki niedostatek łatwo

może zwichnąć naszą wiarę, ale tym szybciej dokona tego życie pełne dostatków. Są ludzie, którzy nie potrafią obchodzić Bożego Narodzenia, bo mają zimne mieszkania, ale o wiele więcej dlatego nie obchodzi ich przyjście Chrystusa, bo mają zimną duszę. O,, bo wspaniale ubrane drzewko i bogate podarunki, to jeszcze nie Boże Narodzenie! O, a ile jest rodzin, gdzie jedynie te rzeczy stanowią Boże Narodzenie! Gdzie światło choinki zaciemnia gwiazdę betlejemską! Gdzie płyty gramofonowe zagłuszają śpiew aniołów! O, wy nędzni bogacze, którzy tak rozcieńczacie, deprawu­ jecie, zniekształcacie tę świętą uroczystość! Nie macie Bożego Narodzenia! Czymże jest dla was to święto? Jest. ona dla was sposobnością otrzymania dużego podarunku: kosza pełnego winogron, daktyli, mandarynek, sardynek, butelek wina i wó- * dek, — który jeden drugiemu posyłacie, — oto wasze Boże Narodzenie! Dla takich Boże Narodzenie, to tylko zachęta tancmistrza, który mówi: „Jeśli państwo będziecie wytrwale ćwiczyć tango i rumbę, to napewno spędzicie wesoło święta“. Czy rzeczywi­ ście wtenczas będziesz mieć wesołe święta? Słyszałem o bogatej rodzinie, która przed świętami Bożego Narodzenia zwykle wyjeżdżała do Szwajcarii do Saint Moriz. Pan domu, pani i dzieci. Tam spędzali święta. Dobrze opalone mieszkanie, balkon z widokiem na śniegiem pokryte góry... wspaniałe menu... pierwszorzędna orkiestra przy obiedzie... O, jak żałuję tych nędznych bogaczy! W ten sposób obchodzą święta Bożego Narodzenia! Bez śpiewu aniołów, bez pastu­ szków, bez nabożeństwa, bez żadnej myśli religijnej1 Wy nędzni bogacze i wy posłuchajcie śpiewu aniołów! Wy, którzy nie marzniecie, ale wasza dusza jest zdrętwiała. Wy, którzy nie łakniecie, ale dusza wasza głoduje! Wy, którzy ma­ cie bogato urządzone mieszkania, ale pustą duszę! Nauczcie się obchodzić Boże Narodzenie: B) Czy nigdy nie słyszeliście, co jest istotą Bożego Naro­ dzenia? Święta nauka, że jesteśmy odkupieni! Alę czy widać to po nas? Czy nasze życie jest potwierdzeniem słów św. Pawła.

116 „Z Chrystusem przybity jestem do krzyża. I żyję już nie ja* ale żyje we mnie Chrystus44 (Gal. 2, 19, 20). Czy Chrystus jest moim ideałem? Czy Chrystus jest moim ideałem moralnym? Czy wzoruję się na Chrystusie w pracy, w cierpieniach, rozrywkach? W cierpliwości, w zamierzeniach; zawsze we wszystkim? Czy się Go pytam: Panie, jakbyś po­ stąpił w tym wypadku? Bo tylko ten jest „odkupionym4*, kto w całym swoim życiu ziemskim wzoruje się na Chrystusie, kto wszystkie swoje czyny wykonuje z pobudek miłości dla Boga. Jestem zbawiony! O, jak często powinniśmy to powtarzać wśród współczesnych kataklizmów świata! Czy patrzę szeroko po świecie, czy obserwuję małe otoczenie, z mnóstwa cierpień zewsząd woła do mnie jękiem Psalmista: „Circumdederunt me gemitus mortis, dolores inferni circumdederunt me“ (Ps* 17, 5. 6). Zewsząd ścigają mnie okropności śmierci i ból, — a jednak wierzę i wyznaję, że jestem odkupiony! O, jak wiel­ kim ciężarem przygniatają mnie namiętności zepsutej ludzkiej natury, a mimo to wierzę, wyznaję, że jestem odkupiony! O, jak często potykam się, upadam nawet, a mimo to wierzę i wyznaję, że jestem odkupiony! Świadomość życia Chrystusowego, triumfalne poczucie i przeżywanie świadomości odkupienia — oto prawdziwe, wła­ ściwe obchodzenie BożegG Narodzenia, to jest większe, bardziej skuteczne lekarstwo dla narodu i dla całego wszechświata — niżbyśmy to przypuszczali. To byłoby ostateczne, radykalne i najpewniejsze lekarstwo dla ludzkości miotanej bezradnie na falach rozmaitych prze­ sileń. Czego nie próbowaliśmy w ciągu ostatnich dziesiątków lat, ile było konferencyj, rozporządzeń, ustaw, planów — a nic nam nie pomogło! A to dlatego, że było to tylko leczenie objawów, a nie leczenie przyczyn. A wiemy, że współczesna medycyna nie zaęlawalnia się leczeniem symptomatów. Jeśli kogo często boli głowa, nie zadawalnia się podawaniem chwilowo uśmierzających pigułek, ale szuka przyczyny niedomagania i stara się ją usunąć. Stara się leczyć nie objawy chorobowe

117

poszczególnych organów, ale cały organizm wzmocnić, bo wy­ chodzi z założenia, że jeśli zdrowy organizm, to znikną poszcze­ gólne niedomagania. Musimy przyznać, że dotychczas daremnie próbowaliśmy usunąć objawy chorobowe społeczeństwa ludzkiego, bo scho­ rzałe jest całe społeczeństwo, niedomagają wszystkie narody, cała ludzkość. Potrzebujemy ładu Chrystusowego, gruntowniejszego życia chrześcijańskiego, większej świadomości ludu odkupionego, potrzebujemy jak najwięcej jednostek na wzór Chrystusowy, które by życiem dawały świadectwo swemu posłannictwu bożemu! Powinniśmy przepoić świat, dusze ludz­ kie ideałami Chrystusowymi, ale żeby się to mogło udać, po­ winniśmy przede wszystkim swoje własne życie ułożyć ściśle według woli bożej. „Welt ging verloren — Christ ist geboren“ — świat chylił się do zguby, ale urodził się Chrystus, Zbawiciel, żeby go ratować, — oto nauka odkupienia; powinniśmy naszym ży­ ciem zgodnym z wolą Chrystusową śpiewać triumfalną pieśń tej wzniosłej, boskiej nauki ! Bracia! Gdziekolwiek dotarły moje słowa, czy do zimnych, nieopalonych mieszkań, czy do zziębniętych dusz, proszę wszystkich: otwórzmy swoje serca i nauczmy się na nowo, naprawdę obchodzić uroczystość Bożego Narodzenia. Zwyczaje powstają i nikną, instytucje rodzą się i mijają, ale Chrystus nigdy się nie przeżyje, więc nauczmy się na nowo obchodzić święta Bożego Narodzenia, bo Dzieciątko betlejemskie nigdy nie wyjdzie z mody. Rodzą się wielcy ludzie, geniusze przychodzą na świat i mijają, ale drugi Chry­ stus jeszcze się nie narodził i nigdy się już nie narodzi. Pę­ dzimy, lecimy w zawrotnym tempie postępu, ale nie ma radia, nie ma samolotu, który by nas podniósł choć o jeden stopień na wyżyny szlachetności i dobroci, nie ma aparatu, który by w nas choćby o włos wzmocnił poczucie braterstwa ogólno­ ludzkiego. Tego może dokonać tylko Dziecię betlejemskie, je­ dynie Ono może nas podnieść na szczyty ideałów ludzkich, do braterstwa. Przyjdź mały Jezusku, patrz, jak spragnioną mamy duszę,

118 jak wygłodniała, zziębnięta jest nasza dusza! Przyjdź znowu mały Jezusku, przyjdź tu do nas, do Budapesztu, nie tylko do opalonych mieszkań, pod piękne, wesołe, bogate choinki, ale przyjdź również do nędznych lepianek, do zimnych, nieopalanych nor, gdzie mieszka bieda i niedostatek. Przyjdź Chryste i na nowo narodź się w gorących sercach, które Cię zawsze kochały, które zawsze były Ci wierne, oddane, ale nie zapominaj i o tych, które zmarły, które są przygniecione nędzą życia, albo które padły ofiarą lekkomyślnej rozpusty. Przejdź się Jezusku w tę świętą, błogosławioną noc po śniegiem za­ wianej, zmarzniętej ziemi, idź do szpitali, do więzień, do ludzi nienawidzących się wzajemnie, idź do pustych gniazd rozwie­ dzionych małżonków. Do sierot, wdów, do chorych... Bo mnóstwo jest nędzy na świecie i tylko trzymając się Twoich małych rączek możemy znieść trudy życia. Patrz, wszyscy na oścież otwieramy zbutwiałe drzwi naszej duszy, żeby je napełniło ożywcze powietrze pagórków betle­ jemskich! *Patrz, wypatrujemy swoje chore od ciemności oczy, niechże nam zabłyśnie światło gwiazdy betlejemskiej. Patrz, klękamy przed Twoimi jasełkami i błagamy Cię, kochany Je­ zusku, Dzieciątko betlejemskie, kochaj nas dalej i prowadź po swojej drodze ku szczęściu swoje tak bardzo kochające Cię i tak twardo doświadczane rodzeństwo. To będzie prawdziwe Boże Narodzenie, w ten sposób bę­ dziemy mieli wszyscy znowu Boże Narodzenie. Może ubóstwo nie pozwoli nam nawet na zakupienie skrom­ nego drzewka, ale mimo to będziemy mieć wesołe święta, bo w duszy naszej żyje Dzieciątko Jezus. Może bogato ubrana choinka zdobi nasze mieszkanie, ale nie ona tworzy święta pełne łaski bożej, tylko miłość duszy do narodzonego Dzieciątka. Zagrzejcie nieopalone pokoje, uwa­ żajcie bogate mieszkania, co mówi śliczna kolenda: O gwiazdo betlejem ska, Z aśw ieć na m ym niebie, Ja cię szukam w śród nocy, Ja tęsknię bez ciebie.

P row adź m nie do stajenki, G dzie C hrystus złożony, Bóg człow iek z Panny Ś w iętej Dla nas narodzony.

W tym sensie życzę wam wszystkim wesołych, szczęśli­ wych, pełnych błogosławieństw świąt Bożego Narodzenia!

CICHA NOC, ŚWIĘTA NOC...

,,Cicha noc, święta noc...“ błogosławiona i pełna tajemnic noc Bożego Narodzenia! Blisko 2000 lat temu, jak zabłysła jasna gwiazda nad polami betlejemskimi i od tego czasu jej światło napełnia olśniewającym blaskiem tę świętą noc. Blisko 2000 lat, jak głos aniołów rozbrzmiał nad światem: ,,Chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi pokój ludziom dobrej woli...“ I w dzisiejszą noc, kiedy głosy dzwonów wzywają na Pasterkę i uniosą się po świecie na falach radiowych, dusza ludzka wy­ krzykuje z radości na tę tysiącletnią melodię, na kołysankę Boskiego Dzieciątka! Osobliwą będzie dzisiejsza audycja radiowa! Nasza stara ziemia tak samo obraca się koło swej osi, jak obracała się tysiące lat temu bez przerwy. Nas ludzi tak samo przytłacza nieznośny ciężar życia jak w innych dniach. A jednak! Kiedy dziś w nocy stacje nadawcze napełnią srebrnymi dźwiękami dzwonów na Pasterkę atmosferę starej ziemi od Północy na Południe, od Wschodu na Zachód, niemożliwe, by te uroczyste dźwięki dzwonów nie podniosły na duchu strudzonego czło­ wieka! Bo święta jest ta noc, błogosławiona jest święta noc wigi­ lijna! Jest zima, na polu mróz i ciemna noc spowiła ziemię, ale nad Betlejem lśni promienna gwiazda, która 2000 lat rozprasza ciemności nocy. W stajence betlejemskiej rodzi się Dzieciątko, Bóg w ciele ludzkim zstępuje na ziemię i już blisko 2000 lat rozgrzewa dusze ludzkie. Jest święta noc Bożego Narodzenia, ale czy wszyscy wiedzą,

120

co to jest Boże Narodzenie? Czy Boże Narodzenie to bajecznie kolorowa choinka, ujadanie wilków, głos dzwonów" u sanek, śnieżna zima? Czy uroczysta cisza, życzenia świąteczne, sen­ tymentalne nastroje stanowią Boże Narodzenie? O, nie, to wszystko razem wzięte jeszcze nie jest świętem, to tylko jego zewnętrzna szata! Tylko ten potrafi naprawdę obchodzić święta Bożego Na­ rodzenia, kto wie,^ co znaczy dla świata przyjście Dzieciątka. Kiedy wsłuchujemy się w głos dzwonów, wzywających na Pasterkę, staramy się wniknąć w błogosławioną tajemnicę tej niezrównanej nocy. Odczuć tę wielką potrójną myśl: I. Jakim był świat przed Chrystusem? II. Jakim stał się dzięki Chry­ stusowi? III. Czym stałby się bez Chrystusa? I.

Jakim był świat przed Chrystusem? Ludzkość wałęsała się po świecie jak podróżny, który za­ błądził w obcych stronach. A) Nie znaliśmy właściwego celu życia ludzkiego ani jego zadania. Przerażające bałwochwalstwo i ciemnota panowały nad narodami. My, którzy wyrośliśmy w świetle gwiazdy be­ tlejemskiej, nawet wyobrazić sobie nie możemy, jak to możliwe, że ludzie uczeni, rasy kulturalne, oddawali cześć bożkom z żelaza czy marmuru, że narody o wielkiej cywilizacji odda­ wały cześć boską: kotom, bocianom, bykom czy krowom. Staro­ żytni Grecy i Rzymianie czcili ogień, dusze przodków i posąg swojego cesarza; bardzo kulturalni Egipcjanie czcili kota i byka Apisa; Hindusi — krowy. Jak przeraźliwym było to zaślepienie ludzkości, dowodzi fakt, że sam Bóg musiał przyjść na ziemię, gdy ludzkość nie mogła trafić na właściwą drogę, nie mogła dojść do Niego. A) A jeszcze powiększał tragizm sytuacji fakt, że najzna­ komitsze jednostki odczuwały przerażającą pustkę. Platon podobno powiedział: „Nie wiem, skąd przychodzę, nie wiem, czym jestem, nie wiem, dokąd idę; ty nieznana istoto, zmiłuj

121

się nade mną“. Jaki ból kryje się w tych słowach! Wielcy filozofowie (Arystoteles, Plato), klasyczni poeci (Sofokles, Ho­ racy, Vergil) wołają z rozpaczą: oby przyszedł ktoś, kto by nas wyratował! Świat bezwiednie tęsknił za przyjściem Boga. Matka pewnego namiestnika japońskiego na Korei mówiła: „Miałam zwyczaj wychodzić sama w gwiezdną noc na pola i wołać Kogoś, kto daleko mieszka, hen między gwiazdami; wołać do Kogoś, kto jest dość wielki i dobry, żeby wysłuchał błagania biednej matki; nic nie wiedziałam o Nim, kim jest; w swoim smutku czułam tyle tylko, że ktoś musi być, gdzieś, kto może pomóc“. Bracia, czy nie słyszycie w tych słowach tragicznego wo­ łania duszy ludzkiej do Chrystusa? Widząc taką wielką tę­ sknotę, zaczynamy odczuwać, co znaczy Narodzenie Chrystusa dla świata. Zaczynamy rozumieć, skąd ten zapał, którym pro­ rok Izajasz pozdrawia swoją wizjonerską duszą Zbawiciela, który dopiero daleko, bardzo daleko po nim miał przyjść na świat: „Maluczki narodził się nam i Syn jest nam dany; i stało się panowanie na ramieniu Jego i nazwą imię Jego: ,,Prze­ dziwny, Radny, Bóg, Mocny, Ojciec przyszłego wieku, Książę pokoju“. Rozmnożone będzie panowanie Jego, a pokoju nie będzie końca; na stolicy Dawidowej i na królestwie jego sie­ dzieć będzie, aby je utwierdził i umocnił w sądzie i w spra­ wiedliwości odtąd i aż na wieki“ (Iz. 9, 6, 7). II. Ale do zrozumienia radości Bożego Narodzenia powinniśmy wiedzieć, czym stał się świat dzięki Chrystusoici? a) Zbyteczne rozwodzić się nad tym, czym stał się czło­ wiek dzięki wiedzy, cywilizacji, sztuce i kulturze. Zbyteczne przytaczać powszechnie znane fakty, wyliczać błogosławień­ stwa kulturalne, wypływające z nocy betlejemskiej. Gdybym się powoływał np. na szkoły, stawiane wszędzie przy świąty­ niach chrześcijańskich w czasach, kiedy szkolnictwem i cywi­ lizacją prócz chrześcijaństwa nikt się nie trudnił, gdybym się powoływał na średniowiecznych braciszków klasztornych ko­ piujących książki, na klasztory nauczające rolnictwa i rze­

122

miosła.^ Można by pisać tomy o wpływie chrześcijaństwa na malarstwo, rzeźbę, budownictwo, muzykę... ale w tej chwili nie mam zamiaru mówić o wpływie na naukę, sztukę i życie gospodarcze... b) Ale muszę wspomnieć, ba, nawet podkreślić wpływ'Dzięciątka betlejemskiego na moralność człowieka. Dzięki Chrystusowi życie moralne człowieka zmieniło się z gruntu. My już ledwie potrafimy sobie wyobrazić, bo urodziliśmy się i wychowali już w atmosferze chrześcijańskiej, ale w miarę możności starajmy się wyobrazić sobie: Co, jak to było przed­ tem? Owszem i przedtem było sporo uczciwości i szlachetno­ ści w człowieku — i te cechy Chrystus jeszcze bardziej spotęgował, ale początek wielu cnót zasiało chrześcijaństwo: ziarna moralnej czystości (przedtem niemoralnością czczono boż­ ków), ziarno życia rodzinnego (u Rzymian żony rozwodziły się, żeby ponownie mogły wyjść za mąż), chrześcijaństwo postawiła wzór uszanowania kobiety (Matkę Boga na ołtarze), zasiało ziarno wysokiej cnoty mężnego znoszenia doświadczeń i nie­ powodzeń (przedtem zbuntowane pięście niewolników groziły niebiosom). Od czasów Chrystusa wiemy, jaki jest sens cier­ pienia, (przedtem ślepa rozpacz miotała nami). Od czasów Chrystusa wiemy, jak cenić i szanować pracę (przedtem cia­ łami niewolników karmiono ryby). A nadto wszystko dopiero od czasów Chrystusa znamy powszechne prawo miłości bliź­ niego obejmujące całą ludzkość i to, że odrobina miłości więcej warta, niż cała sterta prawdy. Ale od czasów Chrystusa wzmocniły się najważniejsze pod­ stawy życia państwowego: uczciwość, moralność, obowiązko­ wość; tych cnót żadna władza państwowa nie potrafi wypro­ dukować; państwo jedynie karze przestępstwo. Dlatego chrze­ ścijaństwo stało się najsilniejszym czynnikiem bytu narodo­ wego. Od czasów Chrystusa potrafimy ocenić wartość duszy; du­ sza ostatniego dziecka z ulicy więcej warta niż cały m aterialny świat. Opuszczonego, kaleki nie wolno wyrzucić na ulicę. Dla­ tego niech nie pałają wzajemną nienawiścią klasy społeczne*

125

narody i rasy, bo wszyscy jesteśmy braćmi. Oto: czym jest święta noc dla świata. O, ta noc nie jest ciemna: od dwóch tysięcy lat promienieje światłem i daje odpowiedź na naj­ bardziej dręczące pytania, daje ukojenie i spokój. Owoc, który widzimy na przestrzeni 2000 lat, tu wyrósł: ofiarność, szla­ chetność, idealne pojmowanie życia, — wszystko tu zakwitło..Chrystus stał się człowiekiem, żebyśmy się upodobnili do Niego. On, Bóg, stał się człowiekiem, żeby człowiek stał się bożym! Chrystus jest słońcem ludzkości, bez Niego człowiek nie może być szczęśliwy. Ale czy to prawda? Czy to nie jest przesadą? To jest nasze trzecie pytanie: czym byłby świat bez Chrystusa? Na to daje nam poglądową odpowiedź Jórgensen, który napisał bardzo pouczającą przypowieść o zbuntowanych drzewach. Pewnego razu rozłożysty, wyniosły g^ab przemówił w te słowa: „Bracia i siostry moje! Od niepamiętnych czasów czcigodny rodzaj roślin zajmował całą ziemię. Do nas ona należy, wszystko, co oprócz nas żyje, przyszło po nas, a myśmy je sobie zdobyli podbojem. Zwie­ rzęta, ludzie, wszystko od nas zależy. Bez nas nie ma życia. Wszak to my karmimy krowy, które mlekiem i mięsem swym posilają ludzi; my służymy za pokarm i owcy, odziewającej człowieka i koniowi, co dla niego pracuje; ptaki żyją z naszych nasion, owady ze soków i miodu naszych kwiatów. My je­ steśmy osią ‘wszystkiego, co żyje. Nie przesadzam więc, gdy twierdzę, że rządzim światem i że wszystko się koło nas obraca. A czymże jest sama ziemia, jeżeli nie podłożem, utworzonym z liści naszych, gałęzi naszych i pni, co się pokładły na spo­ czynek wieczny? Jest jednak na świecie potęga, która od nas nie jest zawisłą, a od której my zależymy. Mam na myśli słońce! Tak jest, ta kula ognista, która jest na to, by darzyć świa­ tłem i ciepłem, a od której, jak utrzymują, nasze istnienie zależy. Bracia i siostry moje! Nie bez celu użyłem słów: jak utrzy­ mują. Bo ja innego jestem zdania. Co do mnie, to sądzę, że

124 tak powszechne mniemanie, iż słońce jest koniecznym błogo­ sławieństwem dla roślin, jest przestarzałym, oklepanym ko­ munałem, a do tego niegodnym rośliny uświadomionej, nowo­ czesnej, idącej z duchem czasu“. Tu przystanął. Stare dęby i lipy sąsiedniego lasu zaszumiały niezadowo­ lone, twierdząc, że nie wolno bezkarnie zmieniać świętego po­ rządku wszechrzeczy, ale łan zbożowy przytakiwał z zapałem. Więc dalej prawił grab: „Wiem doskonale, że na świecie naszym znajduje się stron­ nictwo ultrakonserwatystów, że ich dążeniem jest utrzymanie stanu rzeczy niezmiennego i wyszłego z mody. Ale buduję na zdrowym poglądzie młodego pokolenia i sądzę, że ono przy­ najmniej nie zechce hołdować przegniłym zapatrywaniom i opierać swego zdania na szalonym przypuszczeniu. Wszak my, rośliny, mamy wystarczyć sobie samym. My nie chcemy „giąć mężnego karku pod żadne jarzmo, choćby i jarzmo słońca. Precz z tym poddaństwem, tą niewolniczością! Nowe, piękniej­ sze, mędrsze powstanie pokolenie, jak Fenix z własnych popio­ łów, które zadziwi światy. Twój czas już upłynął, władza twa -chyli się do upadku, tyś się przeżyła stara kulo, co świecisz urągliwie z góry!“ Tu rozległy się potakiwania, hałaśliwe okrzyki i oklaski. W chórze roznamiętnionych kłosów i burzanów, żywopłotów i krzaków, nikt nie dosłyszał protestu starodrzewia. Gdy nastało milczenie, kończył grab swą mowę: „Odtąd hasłem naszym to, co ludzie nazywają: strejk. W dzień wstrzymujemy się od wszelkiej służby, pracy i czyn­ ności, prócz tego tylko, co konieczne jest do utrzymania się przy życiu. Natomiast w nocy żyjemy w tempie zdwojonym, szeroko i bujnie. Uwolnieni od jarzma, oddamy się tej nocy, z której wszystko wyszło i do której w nas i przez nas wrócić powinno. Wtedy róść będziem, kwitnąć piękniej jeszcze, niż dotąd w dzień; dla uczczenia nocy będziemy otwierać nasze skarby w woniach; a nocą dojrzewające owoce i nasiona staną się

125 podłożem nowych, mocnych owoców naszego roślinnego ro­ dzaju. To będzie jedynie godne nas życie!“ Skończył. Poszept potwierdzający rozległ się naokół, ale coś mi się zdaje, że jakiś mniej porywczy, mniej żywy, niż pierwszym razem. *

*

*

Ludzie dziwne widzieli w tym roku zjawiska. Za dnia, kiedy słońce przygrzewało i śmiało się do świata, kwiaty były zamknięte jakby chore lub śpiące. Nigdzie śladu corocznego bogactwa barw, różnorodności woni. Ogrodnicy łamali ręce, botanicy zachodzili w głowy. Ale, że nikomu nie przyszło na myśl, badać świat roślinny po nocach, nie mogli tedy widzieć, jak przy małym świetle księżyca i migających gwiazd otwie­ rały się kielichy kwiatów, odwijały się liście. Niestety, wnet smutne pokazały się dla strejkujących skutki. Zboża, których kłosy nie mogły żółknieć od słońca, zwijały się i gięły niedojrzałe, aż całkiem przypadły do ziemi. Owady nie zapylały kwiatów, soki i miody nie tworzyły się w obu­ mierającym królestwie. W krótkim czasie zaczęły pożółkłe liście pokrywać ziemię i z lata zrobił się istny listopad. Szemrać poczęto coraz natarczywiej na graba, który wszyst­ kie rośliny omamił i oszukał. Ale on stał wspaniały w złocistej swej szacie i wołał od czasu do czasu: „Jakeście małego ducha, bracia i siostry moje! Czyż nie jesteście stokroć piękniejsze, ozdobniejsze, bogatsze? A co najważniejsze, czy nie jesteście teraz bardziej same sobą, niż ongiś pod tyranią tego tam słońca? Wtedy wszystkieście kwitły, jak w uniformach jakich, w strojach istnych więźniów. A jakeście były mieszczańskie, że nie powiem schłopiałe! A teraz o ileście delikatniejsze, wytworniejsze, istne arystokratki z ciała i ducha!“ I znów uwierzyły mu, odurzone, schorowane rośliny. I do ostatniego listka, który opadał, do ostatniej gałązki, która konała, do zaginięcia ostatniej kropli życiodajnego soku powta­ rzały coraz ciszej, coraz słabiej: . „My wytworne, my arystokratki ducha!...“ W dziennikach, których rośliny nie czytają, rozpisywali się ludzie o jakiejś niebywałej, strasznej zarazie wśród roślin,

126

0 złych zbiorach i żniwach, które może długotrwałą klęską groziły. Ale dobrze myślący ludzie przekonali wszystkich, że to szał uleczalny, chorobliwy, przejściowy jeno stan, że nastaną wnet lepsze czasy. Tak się też i stało. Gdy wtóra nadeszła wiosna, wszędzie obudziło się zwykłe, normalne życie roślinnego świata. Młode i świeże łany zbóż zieleniały u stóp samotnego, obumarłego graba* który nie mógł już słyszeć radosnego, spokojnego hymnu do słońca, widzieć kwiatów stubarwnych i wonnych, drzew pełnych krasy, owo­ ców pełnych siły .twórczej, zjednoczonych z tym, co kochały 1 czciły niewolniczo, ale ufnie i po dziecięcemu: z miłosiernym, dobrotliwym i błogosławiącym Słońcem. Bracia! Opowiadanie o zbuntowanych drzewach — nie­ stety — nie jest tylko bajką: to samo zastosował zbuntowany człowiek przeciwko Chrystusowi. Czy chcecie wiedzieć, czym stanie się świat bez gwiazdy betlejemskiej? Przypatrzcie się przeraźliwemu zwyrodnieniu dzisiejszego życia społecznego. Czy chcecie wiedzieć, czym sta­ nie się człowiek bez Chrystusa? Czytajcie okropności na ła­ mach pism, przypatrzcie się cuchnącym wrzodom podłości, których się już dalej nie da ukrywać, bo z każdym dniem coraz bardziej podkopują organizm ludzki. Czy chcecie wiedzieć, czym się stanie ludzkość bez Chry­ stusa? Przypatrzcie się myszołapce, paszczom, ślepym ulicom, do których wpadła zbuntowana ludzkość odwrócona od Chry­ stusa, skąd nie może się wydobyć. Żadna konferencja poko­ jowa, ani popularność, ani ankiety, ani mowy międzynarodowe, ani technika, żadna siła na świecie nic tu nie pomoże. Drzewa odwróciły się od słońca, dlatego straszą uschłymi gałęziami! W Piśmie świętym jest bardzo pouczająca scena: aposto­ łowie całą noc łowią ryby. Trudzą się, męczą, ale wszystko daremnie; nic nie złowili... Nie udaje się połów, bo Pan nie jest z nimi! O, jak bardzo odnosi się ta scena Pisma świętego do naszego życia! Bez Chrystusa życie jest czarną nocą, bez­ nadziejną wichurą, wysiłkiem bezowocnym; z Chrystusem idzie szczęście i błogi spokój. Przed pewną cukiernią odegrała się dziwna scena. Rożka-

127

pryszone. dziecko upierało się wobec matki, domagało się, żeby kupiła duży blok czekolady z wystawy (była to reklama drzewna, pomalowana na kolor czekoladowy). ,,Ależ to nie jest do jedzenia, synku“ — uspakajała matka malca. Kup mi, hup mi, wołało i krzyczało dziecko... Matka, żeby zażegnać awanturę, w końcu kupiła reklamę i dała ją dziecku... Chło­ pak z niepohamowaną chciwością chwycił blok i ugryzł, a w tej chwili wypadły mu dwa ząbki... Podobnej czekolady ugryzła ludzkość, kiedy poza Chrystusem szukała zbawienia. Taką czekoladę gryzie każdy, kto na głos pokusy zawraca z drogi uczciwości. O, jak często pokusa zdradziecko szepce do ucha: ,,Prawo boże staje na przeszkodzie twemu szczęściu! Nie wolno ci tego robić? To nonsens, tego nigdy nie można zachować, bo to jest sprzeczne z naturą, z życiem... To nie jest grzechem..., to zupełnie ludzka rzecz... tak robią wszyscy...“ Ale biada temu, kto wierzy uwodzicielowi! O, gdyby zda­ wał sobie sprawę, co znaczy odwrócić się od Słońca! Taki czło­ wiek może się po uszy zanurzyć w rozkoszach, albo zupełnie oddać się pracy, do pewnego czasu może zadusić w sobie głos sumienia, ale to nie jest rozwiązanie sprawy. To nie jest trwałe! Przyjdzie czas, że ozwie się głos sumienia, jęk zgnębionej duszy. Kiedy to naśtąpi? Może poczas cichego spaceru w samotności leśnej, kiedy nas owieje dziwny spokój... albo w czasie cięż­ kiej choroby..., albo kiedy wrócisz do zimnego, pustego mie­ szkania z nad świeżej mogiły swojej ukochanej osoby: wten­ czas coś załka, zapłacze w tobie rzewnie, płaczliwie, jak głos skazańca w średniowiecznych lochach: ,,Bracie, patrz .co się stało z twoją duszą!“ Nie bądź jej okrutnikiem! Pozwól jej wyjść na światło, pójść do Chrystusa! Teraz już wiesz, że sącząc miód zakazanych rozkoszy, piłeś gorycz piekielnej tru ­ cizny! Zabrałeś czyjąś własność — czy jesteś spokojny? Zdeptałeś cudzą cześć — czy jesteś spokojny? Zerwałeś z Bogiem — jakże dasz sobie radę z trudnościami życia, jeśli zerwałeś z Chrystusem? Stałeś się opuszczoną sie­ rotą, wdową, wzgardzonym od ludzi, jesteś jak osamotniony

128

kamień, rzucony na skraj drogi — jakże możesz żyć, jeśli zer­ wałeś z Chrystusem? Kiedy kusi cię grzech, wabi pokusa — jakże się ostoisz, jeśli Chrystus nie jest tobą? Jakże możesz żyć bez Słońca? Bracia! Za chwilę zabrzmią dzwony zwołujące na Pasterkę. Oby każdy zrozumiał ich głos. Oto Boże Narodzenie. Radujmy się radością naszych dzieci, cieszmy się z drzewka zdobiącego nasze mieszkanie, ale nie zapominajmy o prawdziwej radości: tylko wtenczas będziemy mieli szczęśliwe święta, kiedy i w na­ szej duszy narodzi się Pan, kiedy zapłonie w nas radość na­ śladowania Chrystusa: kiedy nasza dusza znów zwróci się do Słońca, Dusza wielkiego pisarza włoskiego Papiniego przed kilkoma laty wróciła z powrotem do Słońca. Wszędzie nienawiść, kradzieże, samolubstwo, zgnilizna i krew — pisze Papini. Wszędzie bałwochwalstwo, ludy kła­ niają się bałwanom, gwałtom, mamonie i rozpuście. Wszędzie śmierć, nicość, walka, rozpacz... Panie, gdybyś był tylko Bogiem sprawiedliwości, nie wy­ słuchałbyś nas, bo ludzie co tylko wiedzieli złego, odwrócili przeciwko Tobie! Judasz już miliony razy zaprzedał Cię i ca­ łował, sprzedał Cię nawet taniej niż za trzydzieści srebrników i nie raz fałszywie całował. Ilu to faryzeuszów wołało w ciągu 2000 lat: Nie potrzebujemy Chrystusa, precz z Nim! Ile razy zbito do krwi Twoje plecy dla pieniądza, awansu, kariery, odznaczeń! Ile razy przybiliśmy Cię do krzyża naszymi złymi pragnieniami, myślami, uczynkami! O, ile razy ukrzyżowaliśmy Cię nasz miłosierny Boże! Dzieciątko betlejemskie! Wyrzuciliśmy Cię spośród siebie, boś było za czyste dla nas. Mały Jezusku! Odwróciliśmy się od Ciebie, bo za świętym byłeś dla nas, Jezusku! Osądziliśmy Ciebie i ukrzyżowali, bo potępiłeś nasze grzeszne życie! Ale teraz... Teraz, kiedyśmy się dostali na śmietnisko, teraz widzimy i czujemy, jak dręczy nas pragnienie za Tobą, tylko za Tobą! Chryste! Nic nam nie jest, tylko to, że brak nam Ciebie! Głodny sądzi, że brakło mu chleba — Nie! Ciebie mu braki

129 Spragniony myśli, że brak mu napoju — Nie on pragnie Ciebie. Chory sądzi, że brak mu zdrowia — Nie, Ciebie mu brak. Ten, kto szuka piękna na świecie, nawet nie wie, że Ciebie szuka: Piękno wieczne. Ten, kto dąży do prawdy, Ciebie pragnie: Prawdy wiecznej. Ten, kto pragnie pokoju, Ciebie pragnie, bo tylko w Tobie spocznie niespokojne serce. Niebo i ziemia, dobrobyt i niedola, radość i cierpienie, czło­ wiek płaczący i rozradowany do Ciebie woła: Chryste nasz? Panie, patrz, jak cudownym Betlejem jest nasza dusza. Jak czeka na Ciebie! Przyjdź, Panie Jezu, przyjdź! Tak błaga Papini, człowiek nawrócony do Słońca. Bracia! Tak sobie ułożyłem, że na końcu •mojego przemó­ wienia wszystkim będę życzył Wesołych Świąt. Ale nie. Tylko proszę o jedno: kiedy zaświecicie choinkę, na chwilę pozwólcie się modlić waszej duszy do Dzieciątka betlejemskiego i mówcie po cichu, ale gorąco: Chryste, obecnie z powrotem zwracamy duszę do porzuconego Słońca, daj, niech Twoje spragnione* sponiewierane rodzeństwo ma wesołe, pokrzepiające, szczęśliwe Święta. Z bolesnym westchnieniem zwracamy ku Tobie swoją zbolałą głowę i wołamy: Przyjdź... Panie... Jezu...

9

CZY BOŻE NARODZENIE JEST JESZCZE NA CZASIE?

Czy Boże Narodzenie jest jeszcze aktualne? Są tacy, którzy na pytanie zdziwieni odpowiadają nowym pytaniem: jakże można o coś podobnego pytać! Czy Chrystus jest jeszcze aktu­ alny? Proszę przejść przez Rynek krakowski na tydzień przed świętami; stoi tam istny las choinek, tysiące drzewek! I pro­ szę się zapytać kupcó\v, którzy swój całoroczny niedobór po­ krywają dochodami przedświątecznymi! Czy Boże Narodzenie jest jeszcze aktualne? Przypatrzcie się zdenerwowanej dziatwie i przygotowaniom przedświątecznym! Zbacza na jeden dzień z normalnej kolei cały świat... Jakże można stawiać podobne pytanie? Wszystko tó dobrze wiem, ‘a jednak pytam, bo nie mogę się uspokoić z powodu ostatniego zdania: „Patrz, jak na jeden dzień zbacza świat z normalnej kolei44. Rzeczywiście. Boże Narodzenie posiada tajemniczą moc. Nie ma drugiego takiego święta, które by potrafiło tak olbrzy­ mie masy zelektryzować. Ale czy poza tym uczuciowym ru ­ chem kryje się jakaś wartościowa treść? Taka głęboka treść, która by odpowiadała wspaniałej tajemnicy świętej nocy? Owszem, zewnętrzna strona tych świąt jest śliczna, ale czy te ramy nie zabijają obrazu, istoty, właściwej treści? „Cicha noc, święta noc! Gwiazda lśni, świat już śpi44. Ale dzisiejszej nocy ludzkość nie śpi. W dzisiejszą tajemniczą noc z 24 na 25 grudnia oświetlone okna mrugają w rozśnieżoną noc, a tam wewnątrz za oknami rozradowani ludzie czuwają i czekają na Pasterkę. W tę tajemniczą noc kruszy się nawet siła ciemności: gdzie się tylko obróci nasza stara ziemia, wszędzie jasno, oświetlone okna mieszkań, kościołów, wszędzie rozpromienione oczy ludz-

131 kie. A kiedy punktualnie o godz. 12 w nocy zabrzmi dzwonek na Mszę świętą, dziwne zdenerwowanie unosi się nad tłumem wypełniającym kościół po brzegi i jak wezbrane wody, które zerwały tamę, tak wybucha pieśń radości: „Bóg się rodzi, moc truchleje, Pan niebiosów obnażony. Ogień krzepnie, blask ciemnieje, ma granice Nieskończony!“ I tak powtarza się to już od wielu set lat. W jedną ciemną, zimową mroźną noc kąpie się w blasku i w cieple nasz stary glob... i budzi się w nas pytanie : skąd ta tajemnicza moc, skąd ta radość ? Odpowiedź może być tylko jedna: z wiary chrześcijańskiej; z tej niezachwianej, świętej wiary, że Dzie­ cina betlejemska nie jest takim dzieckiem jak miliardy innych, które przyszły na świat, albo które się urodzą. To dziecko jest Bogiem. To niemowlę w pieluszkach — jest niezmierzonym Bogiem! Nieznanym - noworodkiem malutkiej stajenki betle­ jemskiej jest — sam najwspanialszy Bóg! Bardziej zawrotnego zdania nigdy nie wypowiedziały usta człowiecze. Jest to nie tylko zawrotne zdanie, ale i — bez­ czelne. Jeśli-., jeśli nie jest prawdą. Ale jeśli jest prawdą? Dlaczego nie mogłoby być prawdą? Dlaczego buntuje się tak przeciwko niemu myśl ludzka? Dlatego, że my, ludzie sami od siebie nigdybyśmy na to nie byli przyszli. My zupełnie inaczej przedstawialibyśmy sobie przyjście Boga na świat. I to jak jeszcze inaczej! Ale skoro On nie myśli naszymi kategoriami, to jakim prawem ośm ielam / się zakreślać Mu, co ma zrobić, a czego nie! Bóg chciał zbawić nie tylko bogatych, uczonych i silnych, ale i ubogich, prostych i słabych. Dlatego przyszedł do nas w po­ staci ubogiego, słabego, niedołężnego Dzieciątka. Rzeczywiście ubóstwo i prostota Dzieciątka betlejemskiego nie zbija nas z tropu. Krępowałoby nas, gdyby Chrystus był się urodził w pałacu królewskim, w purpurze, w bogactwie, bo blask prze­ pychu zepchnąłby w oczach ludzkich na dalszy plan majestat boży. A stajenka betlejemska? Rzeczywiście: jeśli Bóg chciał przyjść między nas, to tylko w ten sposób mógł przyjść. Ale — niestety — nie wszyscy tak patrzą na Chrystusa. Wielu spośród ludzi są duchownymi ślepcami; patrzą na Chrystusa, a nie

132 widzą Go, nie widzą w Nim Boga, który przyszedł między nas. Postawmy wielkie pytanie: jak powinniśmy pojmować Chrystusa? Kto potrafi cudowną tajemnicę Bożego Narodze­ nia w godny sposób uczcić? Kto może z całego serca, pełnym prawem śpiewać starą piękną kolędę: „Narodził się Jezus Chry­ stus bądźmy weseli!“ Sam Pan daje nam odpowiedź na to pytanie: „Zaprawdę powiadam wam: jeśli się nie nawrócicie i nie staniecie się, jako dziatki, nie wnijdziecie do Królestwa niebieskiego^ (Mt. 18, 3). Więc tylko ten, kto potrafi stać sią ponownie dzieckiem, potrafi właściwie pojmować Chrystusa i Jego naukę. Zastanawiam się nad dziwnym żądaniem Pana: Co przez to rozumiał? Mamy się stać dziećmi my, ludzie dorośli? Jak to rozumiał? Z pewnością tak, że powinniśmy dziecięcymi oczyma patrzeć na świat, a raczej jeszcze, żebyśmy Go kochali dziecięcą miłością. Powinniśmy dziecięcym wzrokiem patrzeć na świat! Dla małego dziecka zabawką jest cały świat; cokolwiek weźmie w rączki, kawałek drewna, czy lalkę, piasek czy ło­ patkę, — wszystkim się bawi, — a — Chrystus mówi nam, że od dzieci powinniśmy się uczyć tej wielkiej mądrości! Jakiej? Tej, że wydarzenia codziennego życia, troski o chleb, walki, otoczenie, w którym żyją, całe życie, wszystko, wszystko jest tylko zabawką: poszczególną sceną na wielkiej widowni bożej. Może na pierwszy rzut oka dziwnie brzmi to powiedzenie, ale tak jest rzeczywiście: życie jest wielką zabawką. Po pierwsze: w dzieciństwie jest beztroskimi jasełkami, w wieku dorosłym grą pasyjną, a na koniec — ach! — to najważniejsze... wspa­ niałą, niebiańską sztuką odbywającą się wiecznie w obecności Bożej. A każdy przyzna, że nie od nas zależy, jaka nam przypadnie rola i dlatego nie według tego ocenia się nasz występ, jaką gramy rolę, ale według tego, jak odgrywamy przydzieloną nam rolę. Bóg, wielki reżyser dziejów świata, tysiące ról rozdziela między ludźmi: jeden będzie premierem, inni hrabiami, trzeci obdartym cyganiątkiem, — ale to wszystko nie jest ważne, tylko ważne jest, jak odegram przydzieloną mi rolę. Czy na­ leżycie spełniłem wszystkie wymagania, jakie mi postawiono*

133

czy żyłem według przykazań bożych, które mi Bóg jako czło­ wiekowi nadał? Czy spełniłem to, co mi było powierzone, czy też wyłamy­ wałem się spod nakazów bożych? Czy zadawalniałem się tym miejscem, na którym jestem postawiony, czy starałem się spełnić rolę wyznaczoną mi przez Opatrzność bożą, czy też zazdrościłem szczęścia innym, a ustawicznie narzekałem na swój los, czy nie byłem jak za dawnych czasów pewien bra­ ciszek w klasztorze w Heisterbach? Stare, pożółkłe pismo przechowało nam pouczającą historię o pewnym braciszku. Dawne opowiadanie mówi., ż£ dawno,, bardzo dawno, żył w klasztorze pewien zakonnik, który czuł się szczęśliwym i zadowolonym w swoim otoczeniu, dopóki pewnego dnia nie zobaczył pięknego, nieznanego ptaka, który przeleciał do ogrodu klasztornego i swoim ślicznym śpiewem zupełnie zamącił jego spokój. ,,Muszę chwycić tego ptaka!“ — zabłysła mu myśl. Ale ptak jak ptak, kiedy go mnich chciał złapać, odleciał z ogrodu, a zakonnik pobiegł za nim. Ptak uleciał do lasu, brat za nim. Pędził go z drzewa na drzewo i coraz dalej zapuszczał się w las. Wiele razy zdawało mu się, że już go ma, a tu nic, bo w ostatniej chwili ptak znów się zrywał... aż w końcu zu­ pełnie znikł mu z oczu. Cóż innego mógł zrobić biedny człowiek jak nie wrócić z po­ wrotem do klasztoru? Kiedy po długiej wędrówce śmiertelnie znużony zapukał
134 przeciwna strona chodnika jest wygodniejsza, że przeciwny brzeg rzeki jest ładniejszy, — ale to tylko pozór, to złudzeniel Więc powinniśmy się nauczyć wielkiej mądrości: żebyśmy z dziecięcą prostotą patrzeli na świat! Bądźmy bawiącymi się dziećmi Boga, spełniajmy rolę, jaką nam przeznaczyła Opatrz­ ność boża! ,,Jeśli się nie staniecie jako dziatki, nie wnijdziecie do królestwa niebieskiego". To powiedzenie Pana wymaga od nas nie tylko, żebyśmy dziecięcym wzrokiem patrzyli na świat, ale żebyśmy z dzie­ cięcą wiarą pojmowali Jego Samego. Trzeba widzieć wyżyny, szczyty niewzruszonej żywej wiary, jaką promienieją oczy dziecięce! Dziecko nie wątpi, nie ma trudności wiary, nie martwi się, nie wątpi; wierzy z niezach­ wianą wiarą. ,,Tak, tak, — odpowiadasz na to — dziecko wierzy nie­ zachwianie, bo nie zna jeszcze trudności życia, nie żyje życiem realnym!" Mam zachować dziecięcą wiarę wobec Chrystusa? W dzie­ ciństwie jeszcze nie zdawałam sobie sprawy, jak straszna walka toczy się wokoło mnie! Nie zdawałem sobie sprawy, jaki las tajemnic rozpościera się koło mnie. Zziębnięte dziecię w żłóbku ma być suwerennym Panem wszechświata? — Co za niepojęta tajemnica! Czy ten człowiek zlany krwawym potem i tarza­ jący się w kurzu na górze Oliwnej ma być moim Bogiem? O, co to za niepojęta tajemnica! Rozpaczliwa walka przeciwko Chrystusowi, Jego nauce, jaka toczy się na ziemi — co za niepojęta tajemnica! „Narodził się Jezus Chrystus, bądźmy weseli" — śpiewamy na Boże Narodzenie. W jakim celu? Mówisz: życie zstąpiło między nas, ale przypatrz się, wszędzie śmierć, wszędzie zni­ szczenie! Mówisz, że nadzieja zawitała między nas — a wokoło pełno zasmuconych twarzy. Przejdź się po ulicach naszych miast* albo wejdź do swojej dusźy.* czy znajdziesz tam Pana? Spotykasz masy ludzi, którzy nic nie chcą wiedzieć o nowo­ narodzonym Dzieciątku, spotykasz w duszy swojej pragnienia, plany, myśli, czyny, które nic nie chcą wiedzieć o przykaza­ niach bożych.

135

Narodził się Jezus Chrystus — gdzie jesteś Chryste? Wi­ dzę życie wielu rodzin, życie gospodarcze, artystyczne, nau­ kowe, społeczne,— widzę puszczone samopas niskie instynkty— i pytam: gdzie jesteś Chryste? Blisko 2000 lat toczy się bitwa około Chrystusa, ale to wcale nie osłabia mojej wiary, — przeciwnie wzmacnia ją. Uderzającą prawdą jest, że na przestrzeni 2000-letnich dzie­ jów, gdzie wszystko ginie w niepamięci, jedynie Imię Chry­ stusa trw a wiecznie, niezmiennie tak, że każdy człowiek musi zająć wobec Niego stanowisko: za Nim albo przeciwko Niemu; fakt ten wskazuje, że Chrystus nie mógł być tylko człowie­ kiem. „Co sądzicie o Chrystusie?“ — zapytał pewnego razu Pan apostołów. Od chwili, kiedy po raz pierwszy zabrzmiało to pytanie, od tego czasu nieustannie rozbrzmiewa po świecie i każdy człowiek musi nań dać odpowiedź. Właśnie to jest godne podziwu w osobie Chrystusa, że nie da się wymazać z karty dziejów wszechświata, że nie można Go zepchnąć do nicości, że nie można obojętnie przejść koło Niego. Każdy musi zająć jakieś wobec Niego* stanowisko. Chmura albo pokornie przepłynie ponad niebotycznymi szczytami, albo się rozbija na ich granitowych ścianach. Fala morska albo posłusznie przylgnie do wybrzeża, albo uderza o jego skały. Podobny stosunek zachodzi między człowiekiem a Chrystusem: albo stanie przy Nim, albo buntuje się prze­ ciwko Niemu! Albo Go błogosławi, albo nienawidzi! Albo jest z Nim szczęśliwy, albo zmarnuje się bez Niego! Jeśli się gruntownie zna człowieka, wtenczas musimy uznać, że Chrystus był więcej niż człowiekiem! Tkwi w Nim coś, co się nie mieści w ramach ludzkości, co się nie da ująć w formy człowieczeństwa. „Wierzcie mi — powiedział pewnego razu Napoleon — znam człowieka, ale Jezus Chrystus to więcej niż człowiek!“ Przed Chrystusem byli także ludzie genialni i byli wielcy ludzie za Jego życia i po Jego śmierci, ale że to byli tylko ludzie, świadczy o tym fakt, że ani jednego człowieka nie potrafili przerobić, odrodzić duchowo. A Chrystus żył prawie

136

2000 lat te m u l miliardy dusz otwierają Mu wrota i przyjmują Go; grzesznicy stają się świętymi, nawracają się ludzie źli, powstają złamani, nabierają sił borykający się ze śmiercią, a czy się znajdzie choćby jeden jedyny światowej sławy czło­ wiek, który by rzeczywiście pocieszył choćby jednego cier­ piącego? Tymczasem przypatrzcie się Chrystusowi: Jego balsam od tysięcy lat spływa dobroczynnie na utrapione dusze ludzkie. Czy potrzebny jest bardziej przekonywujący dowód nad to żywe źródło siły, które tryska z żywiołową siłą w stajence betlejemskiej, że Dziecina betlejemska nie może być tylko człowiekiem! Znamy bezkresną nienawiść, z jaką faryzeusze 19 wieków , temu napadali na Chrystusa — i dziś taka sama piorunująca nienawiść piętrzy się przeciwko krzyżowi Chrystusowemu! Ale tak samo widzimy gorącą, pokorną miłość, z jaką naśladowcy Chrystusa odnosili się do swego Mistrza przed 19 wiekami —i oto taka sama miłość tętni i dziś w milionach dusz. Czy historia świata potrafi przytoczyć inny, podobny przykład, żeby jedna osoba blisko 2000 lat tak zwycięsko przeciwsta­ wiała się wielkim prawom czasu, który wszystko grzebie, wszystko powleka niepamięcią! Tak: Chrystus zginął śmiercią bohaterską dla wielkiej idei, ale czy tak samo nie umierało tysiące, miliony ludzi dla wiel­ kich myśli, a jednak wszystkich pochłonęło zapomnienie tak, że o bardzo wielu nawet nie wiemy, gdzie się znajduje ich mogiła. Gdyby Chrystus był tylko człowiekiem, bezwątpienia byłby Go spotkał taki sam los. Ilu było sławnych ludzi, którzy dla swoich tyrańskich pla­ nów wylewali morze krwi, których przeklinało dziesiątki ty­ sięcy ludzi, — a dziś kto się na nich gniewa? Nad śmiercią nie jednego wielkiego, dobrego człowieka płakały olbrzymie tłumy, — a dziś, kto płacze za nimi? Zupełnie inaczej jest z Chrystusem: jest królem wieczności, ale nie tylko z imienia, bo jest źródłem niewyczerpanych ożywczych sił. Jeżeli Chrystus był tylko człowiekiem, kto potrafi wytłu-

137 maczyć niezmierzone morze sił moralnych i kulturalnych, niewymowny urok Jego osoby, Jego nieskończoną siłę, która bez przerwy płynie z Niego od 2000 lat na wszystkich ludzi, zl Niego, na którym wykonano wyrok śmierci jako na zło­ czyńcy! Niech próbują wytłumaczyć tę tajemnicę ci, którzy w Chrystusie widzą jedynie człowieka! Owszem, pozostaje dużo niewytłumaczonych spraw w związ­ ku z Dzieciątkiem betlejemskiem. Nasz ograniczony ludzki rozum nie potrafi zgłębić tajemnicy wcielenia Syna Bożego, ale kto w pokorze czyta Jego życie opisane w Ewangeliach, Mo słucha Jego słów, świadczących b Jego boskiej świado­ mości, kto widzi Jego cudowne czyny, Jego nadludzką indy­ widualność, kto już odczuł swoje słabości, bezradność całego rodzaju ludzkiego, kto już doświadczył na swojej własnej duszy przygnębienia, opuszczenia, przez które często prowadzi nas droga życia — ci, którzy już musieli wołać o miłosierdzie z zawrotnych przepaści grzechu, — o, ci już aż nadto szczerze i z radością wyznawają triumfalną i ożywczą wiarę: ,,Tyś jest Chrystus, Syn Boga żywego!“ Dlatego i dziś aktualne jest Boże Narodzenie i dlatego będzie zawsze na czasie, dopóki będzie człowiek żył na ziemi. Dlatego zginamy kolana w tę świętą noc przed Dzieciątkiem betlejemskim jak klękali 1900 lat temu najlepsi ludzie i razem z nimi modlimy się: Panie, muszę wierzyć, muszę uznać, że nie jesteś jednym z nas, śmiertelnym człowiekiem! Ty mu­ sisz być czymś więcej! Twojej nauki nie zgłębił żaden czło­ wiek! Twojej mądrości nie ujęły żadne systemy filozoficzne. Twojego Imienia nie potrafiły zmieść burze dziejów! Pamięć Twoja nie pokrywa się kurzem na półkach bibliotek, — jakiemu losowi uległa pamięć wielu genialnych ludzi, — przeciwnie, Ty żyjesz w milionach dusz. Twój obraz przechowują nie blade marmury, — jak wielu najsławniejszych uczonych, — ale setki milionów gorących, kochających serc. O, Chryste, który przyszedłeś do nas na Boże Narodzenie, który zostałeś ukrzyżowany, zamordowany, pogrzebany, Ty wypędzony od nas, a jednak zawsze wśród nas żyjący, o Ty nie mogłeś być tylko człowiekiem. Dzieciątko Jezus, wierzymy, że jesteś Synem Boga żywego!

POZDROWIENIE Z BETLEJEM.

Jest wieczór Bożego Narodzenia... urodziny Chrystusa „króla pokoju“, a jednak tak przeraźliwie daleko jest od nas ludzi pokój Chrystusowy. Jest wieczór Bożego Narodzenia... urodziny Zbawiciela ludzkości, który „dla nas ludzi i dla naszego zbawienia zstąpił z nieba“, — a jednak cała ludzkość wije się w trawiącej ją gorączce niepewności, niepokoju, wcale* nie ma świadomości swego zbawienia. Mocny Boże, co jest z nami, co się z nami stało? Co za prze­ klęta głuchota nas nawiedziła, że nie słyszymy wiadomości, która w pierwsze Boże Narodzenie rozeszła się po świecie? Bo jasne jest, że na tym polegałcr zło, żeśmy nie usychali głosu Boga-człowieka, który przyszedł do nas, żeśmy z własnej winy nie zrozumieli wezwania, które wyszło z Betlejem. Więc dziś uważajmy na to wezwanie. Zastanówmy się: I. jaki kierunek wytyczył Chrystus ludzkości i II. co nas czeka,, jeśli zboczy z tej drogi? Fra Angelico, niezrównany mistrz malarstwa chrześcijań­ skiego, na jednym ze swoich fresków z głębokim symbolizmem ilustruje chwilę, kiedy Pan po śmierci zjawia się w otchłani — jak mówi credo ,— żeby dusze sprawiedliwych zaprowadzić do Boga. Na obrazie nagle rozwierają się ciężkie, żelazne drzwi; olśniewający blask wlewa się do otchłani i dusze garną się do wyczekiwanego Chrystusa. Były to dusze ludzi uczciwych, dobrych, którzy żyli przed Chrystusem, ale dopiero teraz, dzięki Chrystusowi dopełniło się ich życie. Głęboki symbol kry^je ten obraz! Nasze życie tak sama

dopełniło się dopiero z przyjściem do nas Dzieciątka betlejem­ skiego. Przed Nim człowiek też robił wielkie wysiłki, przed Jego przyjściem też były cnoty, bez Niego również zakwitają wspaniałe kwiaty naturalnej dobroci, ale są to pojedyncze części, rozsypujące się szkiełka mozaik, — dopiero Chrystus utworzył z nich imponujący, zachwycający obraz Dawniej również krzewiły się wielkie, potężne kultury, — jednak nie miały siły, by zawojować świat. Babilon i Asyria były olbrzymimi mocarstwami światowymi, budowały monu­ mentalne dzieła, ich zdobycze przyrodnicze, odkrycia nowych praw natury, znajomości astronomiczne po dziś dzień budzą wielki podziw, — ale ich wpływ, ich siła nie była zdolna prze­ kroczyć granic Wschodu. Potężnym mocarstwem było państwo Faraonów; ich obeli­ ski, piramidy, grobowce, bogactwo podziwiamy dziś, po wielu tysiącach lat, — ale wszyscy wiemy, że ta kultura dawno skostniała, że cywilizacja egipska zginęła! Czy mam mówić o wielkiej starożytnej kulturze Chińskiej?... Wszystkie one ograniczały się na mniejszej lub większej po­ łaci ziemi i nie potrafiły zjednać sobie innych narodów. Jak zupełnie inna jest kultura europejska! Jak nieocenione skarby dała nie tylko europejskim, ale wszystkim narodoml Ile dała moralnych wartości, ideałów, ile sztuki i wiedzy! Co dało siły kulturze europejskiej w podboju świata? Czy może kultura grecka albo prawo rzymskie, które bezwątpienia przygotowały i utorowały drogę naszej kulturze? A może grec­ kie krasomówstwo albo technika rzymska, które bezwątpienia zostały wbudowane w fundamenty tej kultury? Nie! Wszystko to wykorzystała, ale jej siła nie z tego wypłynęła, nie to sta­ nowi jej istotę. Chrześcijaństwo jest tym czynnikiem, który napełnił zwycięską siłą kulturę europejską, ono stało się jej żyznym fundamentem, niewyczerpanym źródłem, żywicielem, twórczym pierwiastkiem. Chrześcijaństwo wniknęło do państwa greckiego i rzymskiego i przejęło ich ginące wartości. Uszla­ chetniło je, uratowało i przekazało następnym pokoleniom. Młode, tryskające siłą narody, wędrówki ludów, zaszczepiło swoimi świętymi ideałami i przez to uszlachetniło ich dzikie*

140 ale wartościowe pędy, ujęło w potężną kulturalną jedność na­ rody europejskie. I tu przychodzi główne pytanie: jaka jest droga, na której Dziecię betlejemskie postawiło nowego człowieka? Albo ina­ czej mówiąc: Co jest istotą, duszą, życiodajną siłą kultury chrześcijańskiej? Czy może gotyk albo renesans? A może sy­ stem ekonomiczny albo rolnictwo? Może handel morski? Owszem, to wszystko należy do kultury zachodniej, ale wszyst­ ko to nie jest istotą, nie jest jej duszą. Duszą naszej kultury jest kultura ducha, czyli system religijny, który rozszerza nasz ciasny ziemski widnokrąg do granic wieczności i system mo­ ralny, który stał się takim źródłem sił moralnych, że za ich pomocą wyleczono rany, usunięto ’usterki i zniszczenia spo­ wodowane przez stulecia. Napoleon rzekł pewnego razu, że Ewangelia nie jest księgą, ale żywą rzeczywistością. Co chciał przez to powiedzieć? To, że w słowach Chrystusowych wypowiedzianych 1900 lat temu i dziś tętni bujne życie. Człowiek pozostawiony sam sobie, tonie w materii; wzrok nasz przykuty jest do ziemi, nasze pragnienia nabierają posmaku ziemskiego, nasz widnokrąg kończy się w granicach ziemi, — ale oto przychodzi Dziecina Boża, i podnosi nasze opuszczone głowy, uszlachetnia nasze pragnienia, poszerza nasz horyzont, ale to wszystko ma jeden warunek: musimy bezwarunkowo przyjąć Chrystusa i wszyst­ kie przejawy naszego życia urządzić według Jego woli ! „Powinniśmy Chrystusa zastosować do naszego życia! Do­ stosować do Niego przejawy współczesnego życia! Chrystusem napełnić cały świat! #“ W tych słowach można streścić istotę nowiny betlejemskiej. Ale czy to nie jest sprzeczne z myślami Chrystusowymi? Jak to? Dzisiejszy świat, współczesne, postę­ powe życie stosować do Chrystusa? Niektórzy sądzą, że On wcale nie troszczył się o świat, o życie ziemskie! Bo przecież zawsze skierowywał nasz wzrok do świata nadprzyrodzonego, zawsze tylko o nim mówił, — co by też miał do powiedzenia nowoczesnemu życiu ziemskiemu. A w rzeczywistości wiele ma do powiedzenia! Jego słowa i przypowieści na każdym kroku świadczą o tym,

141 że On nie tylko nie był wrogiem ziemi, życia ziemskiego, ale wszystkie stworzenia boże, świat żywy i martwy z nieznaną dotąd miłością przygarnął do Siebie. W Jego pojęciu o Bogu nie ma nic ze starożytnego pojęcia o bóstwie, które uważało, że Bóg jest nieskończenie daleko od ludzi; Jego Bóg jest wszę­ dzie obecny, wszystko wypełnia. Wszystko mieści się w Bogu. To właśnie tłumaczy Jego gorącą miłość przyrody. Dla Niego nie ma „martwej" przyrody; Jego przypowieści i porównania są wiecznymi apologiami miłości, z jaką odnosił się nawet do najdrobniejszych objawów natury, a naturalnie najbardziej kochał człowieka. Czy może kto powiedzieć, że obojętnie przechodził obok wydarzeń życia? Czy może kto powiedzieć, że nie miał serca, uczucia dla smutku i radości? Jeśli kto dopuszcza podobne przypuszczenie, niech przeczyta Ewangelię; prawie każda strona świadczy jak cierpiał z nami i jak się z nami cieszył. Czy Chrystus nie miał dla nas współczucia w naszych utra­ pieniach? Przypatrzcie się, jak bardzo kochał dzieci (Mt. 7, 13), radosną matczyną i ojcowską miłością (Mt. 5, 36, Łk. 7, 13) Z jak niezrównaną delikatnością obchodził się z pokutującą Magdaleną i Piotrem! Ile razy mówią o Nim Ewangeliści, że „litował się nad rzeszą" (Mt. 9, 36, 14, 14; Łk. 7, 13). Chrystus nie miał zrozumienia dla problemów życia ziem­ skiego? Zauważcie, z jaką niezrównaną miłością odnosi się do' chorych, do kalek! „Synu" — mówi do powietrzem ruszonego (Mr. 2, 5); „córko" — mówi do chorej kobiety (Mr. 5, 34). Czy może kto powiedzieć, że Chrystus, który płakał nad zniszcze­ niem Jerozolimy, który płakał i był do głębi duszy wzruszony śmiercią Łazarza, nie miał serca, uczucia? (Jan 11, 33). Fak­ tycznie potrafił z nami współczuć, razem z nami smucić się i cierpieć! Ale potrafił się z nami również i radować. Od samego Chry­ stusa wiemy najwyraźniej, jaki kierunek wytyczył życiu ziem­ skiemu. „Abstine et sustine" — „zaprzyj się siebie i cierp", było dewizą Marka Aureliusza cesarza-filozofa; neoplatończycy uważali ciało za „więzienie duszy", nawet w postach wybra\

142 nego narodu, w surowym życiu św. Jana Chrzciciela było sporo ponurego zabarwienia, bolesnej melancholii. Dla Chrystusa wszystko to było obcym! Ten Chrystus, który nie tylko we łzach, w smutku, współczuł z nami, ale i w na­ szych radościach, ten Chrystus, który głosił „radosną nowinę“ 0 Ojcu niebieskim, nie może być ponurym, surowym, zimnym, sztywnym. Nie było w Nim ani śladu pesymizmu, znużenia życiowego. On nie uciekał od życia, ale swoim boskim wzro­ kiem przeniknął je do dna i swoją kochaną ręką uchwycił wszystkie jego przejawy i podniósł do wyższych sfer, napełnił duchem. Nie uciekał od świata, ale też nie był jego niewolnikiem; przeciwnie, pokonał świat; i ten nowy kierunek życia, który nam dał jako cel, jest źródłem kulturalnego triumfu, który narody oparte na chrześcijańskim światopoglądzie już blisko * 2000 lat prowadzi do zwycięstwa. Jeśli to wszystko jest faktem, jeśli prawdą jest, że chrze­ ścijaństwo jest fundamentem i spoidłem kultury zachodniej, wtenczas nie możemy bez obawy patrzeć na ludzi ulegających wpływom zeświecczenia, nie możemy obojętnie patrzeć na pod­ kopywanie światopoglądu chrześcijańskiego, na osłabianie wiary i moralności Chrystusowej. Chrześcijaństwo uczyniło wielkim i potężnym Zachód, Europę; więc decydującym pytaniem jest, czy Zachód wierny zostanie Chrystusowi? Bo niezaprzeczony jest smutny fakt, że z rozpoczęciem się ery nowożytnej powstało oziębianie się chrześcijańskich narodów w stosunku do Chrystusa i ten pro­ ces w czasach obecnych coraz więcej postępuje. Nasze życie naukowe, gospodarcze, kulturalne coraz bar­ dziej usuwa się z pod wpływu ducha chrześcijańskiego, a w wyższym jeszcze stopniu technika, przemysł, handel, praca 1 kapitał. Jesteśmy dziećmi świata wyemancypowanego z pod wpływów Chrystusa; obecnie całe masy, narody, odrywają się od Niego. A nie ma wątpliwości, co nas czeka, jeśli się oderwiemy od Chrystusa. Co nas czeka, jeśli ,się oderwiemy od Chry­ stusa. Co nas czeka? To, co czeka ciało pozbawione duszy.

143 Z chwilą, kiedy dusza opuści ciało, nie ma nic, co by łączyło komórki, tkanki i narządy w organiczną całość; człowiek prze­ staje istnieć. Zostaje pewna ilość soli, wapna, węgla, fosforu, wody, żelaza i innych pierwiastków. To samo dzieje się w spo­ łeczeństwie ludzkim, jeśli umarł w nim duch; niem a nic, co by je zespalało, trzymało w całości — zamiast uporządkowanego organizmu społecznego, zostaje jedynie większa lub mniejsza ilość fabryk, lokomotyw, więzień, drukarń i szpitali. Co nas czeka, jeśli się oderwiemy od Chrystusa? Oślep­ niemy na jedno oko. Przypatrzcie, się, ilu już obecnie jest ślepych! albo tych, co widzą tylko materialną stronę świata; pozostało im tylko jedno oko i nie chcą patrzeć na dno zew­ nętrznych faktów. Oślepli na drugie oko, którym mogliby oglądać sprawy pozaziemskie. I co stąd wynika? Smutne, bo­ lesne załamanie się duszy człowieka: który widzi jedynie walkę, nie zna zwycięstwa; cierpi z powodu bojów i nie ma nadziei nagrody; mierzy strudzony świat wszerz i wzdłuż, ale bez celu. Dawniej też bywali ludzie, jednostki, które zapomi­ nały o Bogu. A dziś?... Dziś całe społeczeństwo bierze rozbrat z Nim, ale daremnie: bo i dzisiaj tylko słabe rączęta Dzie­ ciątka betlejemskiego są jedyną, żywą, potężną rzeczywistością dziejów świata. I kiedy straszy nas czerwone widmo państw tonących w morzu ognia i wzdrygamy się na myśl upadku, jaki by po­ ciągnął za sobą przewrót na polu materialnym i duchowym, wtenczas podwójnie powinniśmy słuchać nowiny betlejemskiej, podwójnie zdawać sobie sprawę, czym jest dla nas Chrystus i Jego światopogląd. Czym jest? Spokojnym, uporządkowanym ludzkim życiem, rękojmią życia kulturalnego. Wszyscy wypo­ wiadają wojnę przewrotowi społecznemu, — ale czy dobrze to robią? Bo tego nie da się uskutecznię samymi tylko dowo­ dami teoretycznymi, propagandą, nie da się pokonać mowami, ale czym? Tym, że usłuchamy nowiny betlejemskiej; to zna­ czy, że wrócimy do Chrystusa, napełnimy się Nim! Zewnętrzna walka przeciwko przewrotowi jest bezskuteczna i przewrotna, jeśli w tym samym czasie pozwalamy napadać, albo co gor­ sza — sami osobiście utakujemy światopogląd Chrystusowy.

344 Były czasy, kiedy zamykano kościoły i przerobiono je na wię­ zienia. Jest to nie tylko smutnym faktem, ale strasznym sym­ bolem: bo ile zamkniemy kościołów Chrystusowych, tyle wię­ zień musimy otworzyć, — mało tyle samo, — nawet tysiąc i więcej nie wystarczy, bo nie zapominajmy o kapitalnym pra­ wie dziejów kultury, która mówi, że każda instytucja tylko tak długo jest silna i pozostanie przy życiu, jak długo szanuje fundamenty, na których została zbudowana. Jeśli to nie ulega najmniejszej wątpliwości — że wiara i moralność Chrystu­ sowa uczyniły wielką europejską kulturę, to i to jest prawdą,, że ta kultura po odrzuceniu chrześcijańskiego światopoglądu musi zginąć. Podobnie jak potężna światowa, kultura rzymska runęła z powodu kultu heter i ubóstwiana rozpusty, tak samo przepadnie i nasza z powodu kultu girlsów i boyów i z powodu tysiącznych innych przejawów moralnego upodlenia. To jest ta nowina betlejemska, która blisko 2000 lat temu zabrzmiała w pewną noc i której po dziś dzień ludzkość nie chce usłyszeć. Brzmi ona tak: Syn Boży stał się człowiekiem, żebyśmy się mogli stać bożymi. Bożymi przez to, żebyśmy swoje ży^ie ułożyli według woli Jego Syna, który zstąpił na ziemię. Bo faktycznie tak jest: jeśli się nie odrodzi w nas Chrystus, jeśli Jego nauka nie przeniknie życia jednostek i życia społecznego, to nic nam z tego, że się narodził Chrystus 1900 lat temu. Tak bracia. Teraz zostańcie w milczeniu i zapalcie świeczki na drzewku. To nic, że jest małe i ubogie, niech tylko w iara nasza będzie wielka, tylko niech nasza miłość będzie gorąca, żeby Chrystus mógł stanąć między nami i usłyszeć naszą cichą modlitwę: Przyjdź, Panie, bo bez Ciebie nie damy sobie rady! Patrz, jak wspaniałym Betlejem jest nasza dusza! Przyjdź, Dziecina betlejemska! Przyjdź... Panie... Jezu!

Z CHRYSTUSEM CZY BEZ CHRYSTUSA?

Świąteczny głos dzwonu rozchodzi się w nocną ciszę — czy wie każdy chrześcijanin, po co dzwonią w dzisiejszą noc? Bo zdaje się, że poganie błądzący z dala od Chrystusa lepiej wiedzą, po co dzwonią... Zeszłego roku na Boże Narodzenie pewne wielkie czaso­ pismo zagraniczne podało przerażający list napisany przez pewnego Bengalczyka. Autor listu tak mówi do Chrystusa,, do Dzieciątka betlejemskiego: „Wielki Chryste! W błogosła­ wiony dzień Twoich narodzin schylamy przed Tobą głowy my, nie-chrześcijanie. Kochamy Cię i czcimy, pokrewieństwem krwi jesteś związany, z moją. My, słabi ludzie wielkiego państwa, jesteśmy przybici do krzyża niewoli. W milczeniu, okryci ra­ nami patrzymy na Ciebie, ile razy odnawiają się nasze rany. Obcy władca jest naszą koroną cierniową, kastowość łożem madejowym, w którym leżymy. Świat stoi przerażony wobec chciwej, zachłannej ziemi Europy. Chciwość zdobywania trzy­ ma się za poły z mamoną i idą w dziki tan. Trzy złe duchy: pasja wojny, chciwość władzy i chciwość zysku napełniają wrzaskiem sadyby ludzkie Europy i urządzają orgię. Nie ma tam dla Ciebie w Europie miejsca. Zostaw ich, Chryste Panie, i przyjdź do nas. Zamieszkaj w Azji na ziemi Buddy, Kabiru i Nanak. Na widok Twój uwolni się nasze serce z przygniata­ jącego ciężaru. Nauczycielu miłości, przyjdź do naszych serc. Naucz nas współczuć z cierpieniami innych, żebyśmy pow­ szechną, brąterską miłością otoczyli trędowatych i parjasów“. Tak mówi pewien poganin Azjata, — ile słów, tyle razów, tyle zasłużonych zarzutów dla nas, europejczyków. Czujemy, że ma zupełną rację. 10

146 Jest święta noc Bożego Narodzenia, — już prawie 2000-ne święta. Już blisko 2000 lat, jak stał się faktem wzruszająco wzniosły cud; nieskończony Stwórca świata zjawił się na na­ szym maleńkim globie w postaci maleńkiego dzieciątka i to, co swojego czasu napisał o Nim Ewagelista, niestety i dziś spełnia się dosłownie: „Przyszedł do swojej własności, a swoi nie przyjęli Go“. Prawda, że ówczesna ludzkość jeszcze nie wiedziała, bo skądże mogła wiedzieć, kim jest to nowonarodzone Dziecię betlejemskie. Nie mogła jeszcze wiedzieć, że od tej chwili nie ma innego wyboru, tylko z Chrystusem, albo bez Chrystusa; nie ma innej drogi, nie ma innego sposobu życia, nie ma innej możliwości, tylko iść za Chrystusem ku wyżynom; na wyżyny szlachetnego idealizmu, do kultury, do ludzkiego życia, — albo żyć bez Chrystusa i staczać sę w przepaść, w rozpacz, do za­ przeczenia kultury i ludzkości. Dziś już wiemy, że to jest prawdą, dziś z przerażeniem spostrzegamy, że się staczamy w dół. Nigdy ludzkość nie zo­ baczyła tak jasno jak dziś wśród gorączkowego życia. Chry­ stus przyszedł do nas, a myśmy Go nie przyjęli, nie chcieliśmy z Nim chodzić, iść ku szczytnym wyżynom ideału, — i tu się wyłania przed nami nasz smutny los, bo Chrystus nie jest z nami. Jest niezaprzeczonym faktem, że w czasach dzisiejszych jest mnóstwo pesymistów, — a większość z nich skąd się bierze? Z obozu tych, którzy jeszcze niedawno obstawali za możli­ wością nieograniczonego rozwoju. Rozwijamy się, ciągle idzie­ my naprzód, coraz dalej, wyżej; oto nieuzasadniony optymizm upojonej ludzkości, aż tu nagle przyszło rozczarowanie! Chrze­ ścijaństwo działa wśród nas już blisko 2000 lat i nic nie potra­ fiło nas naprawić. Silny słabego pożera. Mocny słabego dobija. Chytry oszukuje łatwowiernego. Oto obraz naszego świata. Gdzie tu miłość Chrystusowa, współczucie, gdzie sprawiedli­ wość? Wprawdzie pesymiści nie mają zupełnej racji, tylko czę­ ściowo. To, że nic nie ma dobrego na świecie, że ludzie blisko 2000 lat nic a nic się nie poprawili; tylko bardzo powierzchow-

147

nie sądząc życie, można tak twierdzić. Podłość zawsze jest krzykliwa, a uczciwość skromnie w cichości ucieka przed wzrokiem gapiów. Więc pesymiści nie mają pełnej racji. Ale w miarę racji chętnie uogólniają i wydają sąd zbyt pochopnie. Nauka Dzieciątka betlejemskiego bezwątpienia za­ prowadziłaby ludzkość do szczęścia i zbawienia; mogłaby zła­ godzić trudy życia ludzkiego, ale co z tego, kiedy ludzie nie przyjmują jej; nie kształtują swojego życia według jej wska­ zówek: Więcnie nauka Chrystusowa okazała się niezdatną, ale ludzkość zbankrutowała, bo bez niej chciała sobie życie ułożyć. Nauka i technika z każdym dniem coraz nowszymi udo­ skonaleniami olśniewa człowieka, ale człowiek dziś już na widok nowych odkryć i wynalazków nieco ironicznie się uśmie­ cha, bo widzimy, że nie ma odkrycia, którego nie można by użyć do złego, nie ma wynalazku, który by obok dodatnich stron nie miał i ciemnych. W ostatnich czasach technika lata­ nia niebywale się rozwinęła, ale dobrze wiemy, że służy nie tylko do zbliżenia ludzi, ale również umożliwia zniszczenie dorobku ludzkiego. Samochody pędzą po wspaniałych szosach i umożliwiają dogodną komunikację między poszczególnymi państwami, ale pochłaniają też pokaźną liczbę ofiar ludzkich. Dziś potrafimy w butelkach zamknąć najstraszniejsze gazy, ale nie po to je tam zamykamy, żeby uszlachetnić ludzkość, ale żeby ich użyć w czasie wojny do mordowania współbliźnich. Postępujemy, — ale nie do szczęścia. Zadziwiającą jest nasza nauka, wspaniale rozwinęła się technika, ale dziś już widzimy, że nauka i technika to obosieczne miecze: nie tylko błogosławieństwo kroczy ich śladami, ale często i przekleństwo. I kiedy człowiek wierzący w nieskończony postęp, musiał to zauważyć, spotkało go gorzkie rozczarowanie i ogarnęła go małoduszność. Kiedy we wszystkich przejawach życia, na polu moralnym, społecznym i gospodarczym jednakowo spostrzegł, że gwiazda po gwieździe wygasa na ciemnym niebie, nie dla­ tego, że się zbliża ranek, ogarnęło go nieopisane znużenie i czarna beznadziejność. W ten sposób powstała bolesna tragedia współczesnego

148 człowieka; oto ludzkość bardziej niż kiedykolwiek pilniejsza i zdatniejsza do pracy, nie potrafi sobie poradzić z najmarniej­ szym zadaniem: nie potrafi wytknąć sobie właściwego celu ani godną treścią napełnić swego życia. W epoce rozkwitu mate­ rializmu było hasłem: ,,Człowiek potrzebuje tylko ziemi, niebo wróblom odstępujemy", — ale wkrótce, jak się okazuje, nie będzie dla człowieka miejsca na ziemi, bo wszędzie rewolty, przewroty, wojny, nienawiść, niepewność. Czy nie jest dziw­ nym, nieprawdopodobnym, że ludzkość żyjąca wśród najbar­ dziej rozwiniętej nauki i techniki stoi nad brzegiem przepaści? Śmiało możemy powiedzieć, że wyczerpaliśmy wszelkie możliwości techniki; rzeczywistością stały się bajki, nieprawdo­ podobne fantazje, urojenia... Ale — dziwna i niespotykana rzecz — wraz z postępem techniki przyszła niesprawiedliwość społeczna, niezadowolenie. Rozwój przybrał szalone tempo tak, że już dawno zapomnie­ liśmy o człowieku. Technika omotała człowieka, wymknęła mu się z rąk, maszyna rządzi nami, a nie my nią. Powinniśmy się opamiętać i zrozumieć, że na świecie oprócz materii i techniki jeszcze inne siły działają w kształtowaniu życia ludzkiego; niewidzialne siły, których współczesny czło­ wiek oszołomiony postępem wcale nie uznaje. Nieuprzedzone badanie historii mówi nam, że nie fabryki, nie drapacze chmur, samochody, nie samoloty są charakterystyczną cechą człowieka, że prawdziwa ludzkość i kultura zaczynają się tam, gdzie się człowiek podniósł nad wymagania cielesne, nad handel, i uży­ wanie, i wzniósł się na wyżyny, gdzie go zajmują pytania: „skąd", „dokąd", gdzie odczuwa powołanie, które mu wszcze­ pił Bóg. Dziś już nikt nie wątpi, że złamało się koło u wozu świata, że ludzkość straciła równowagę Ale co jest przyczyną zła? Bo żadnej choroby nie^ można leczyć skutecznie, zanim się nie zna jej przyczyny. Źródłem zła jest to, żeśmy się odwrócili od gwiazdy betlejemskiej. Ludzkość odurzona postępem kultury, dotychczasową kulturę Chrystusową chciała zastąpić nową materialistyczną kulturąy

149 Kulturą techniki, w dobrach materialnych w opanowaniu życia ziemskiego widziała szczęście przyszłych pokoleń. Stało się modnym ignorować przeszłość czasów, kiedy je­ szcze nie potrafili ludzie w ciągu kilku dni oblecieć ziemi, kiedy jeszcze radio w ciągu kilku sekund nie obniosło naszego głosu po całej kuli ziemskiej. Samoloty są wspaniałym sukce­ sem techniki, radio jeszcze większym dziełem ducha ludzkiego, jednak nie urzeczywistniły optymistycznych pragnień ludz­ kości: to znaczy, żeby zbliżyć do siebie narody i państwa. Ma­ szyny i inne techniczne wynalazki stanowią również pewną wartość na polu produkcji, jednak zaprzeczają optymistycz­ nemu poglądowi, że bezgraniczny postęp produkcji zapewni dobrobyt i szczęście ludzkości. Obecnie materialnie stoimy daleko wyżej niż dawniej, jednak jesteśmy bez porównania ■mniej szczęśliwi niż dawniej. Praca dziś jest daleko łatwiejsza niż była dawniej; ułat­ wiają ją maszyny. Wypoczynek jest o wiele dłuższy niż daw­ niej; odżywianie i mieszkanie dzisiaj z pewnością jest zdrow­ sze niż dawniej. Dziś jest więcej rozrywek, niż dawniej. Daw­ niej mniej było wygód, niż dzisiaj. Dawniej nie było pociągu, samolotów, telefonu, radia; nie było gazet, kin, tytoniu, ziem­ niaków... wielu rzeczy nie było..., ale było coś, czego my bar­ dzo mało mamy: człowiek miał więcej pokoju i szczęścia. Wy­ gody życia bezwątpienia znacznie wzrosły, ale czy tak samo i szczęścia przybyło? Dziś każdy kto tylko chce, leżąc w domu w łóżku, może słuchać najsłynniejszych śpiewaków własnego kraju jak i zagranicy, wystarczy tylko zakręcić gałką na radio­ aparacie... cudowny wynalazek, — ale czy człowiek stał się przez to szczęśliwszy? Istna wędrówka narodów odbywa się w soboty po południu samochodami, autobusami, pociągami; ludzie tysiącami wyjeżdżają na świeże powietrze, na wieś, do lasu, nad rzekę, w góry, nad morze... dziś tysiące ma to, na co dawniej mogła sobie pozwolić tylko mała garstka uprzywi­ lejowanych, — ale czy przez to człowiek jest szczęśliwy? Dziś chodzimy do kina, mieszkamy w komfortowych domach, mamy centralne ogrzewanie, ubieramy się w jedwab, prawie dla każ­ dego dostępna jest kosmetyka, na co dawniej tylko bardzo nie-

150 wielu ludzi mogło sobie pozwolić, — ale czy przez to jesteśmy szczęśliwsi?- Nie, wprost przeciwnie. Musimy przyznać, że wzrost dobrobytu materialnego wcale nie warunkuje szczęścia jednostek, rodzin, ani społeczeństw, nie wykorzenia szkodli­ wych instynktów drzemiących w człowieku, nie oznacza przyj­ ścia utęsknionego pokoju między narodami. Nie oznacza, bo technika jest tylko jednym, nawet nie najważniejszym czyn­ nikiem szczęścia ludzkiego. Dopóki tylko będzie prawdą nauka Dzieciątka betlejemskiego, która mówi, że człowiek żyje nie tylko chlebem, ale i słowem bożym, które wychodzi z ust Pana (Mt. 4, 4), dopóty pozostanie prawdą i to, że sama kultura materialna nie może uszczęśliwić człowieka, który składa się nie tylko z ciała, ale i z duszy. Dopóki prawdą zostanie stare powiedzenie: yimens agitat molem(t — „duch ożywia materię^, tak długo w pogoni za szczęściem musimy słuchać, — usłuchnąć i spełnić — wymagania duszy! O Talasie, filozofie greckim, mówi historia, że pewnego razu idąc drogą zapatrzony w gwiazdy, potknął się i upadł; zau­ ważyła to stara babunia i wyśmiała go. Niestety, z nami rów­ nież stało się coś podobnego, tylko na odwrót: upadliśmy, za­ błądziliśmy, weszliśmy na bezdroża, ale nie dlatego, że za­ patrzyliśmy się w gwiazdy, lecz dlatego, że oderwaliśmy wzrok od gwiazd ideałów, od światła duchowego i rzuciliśmy się w pogoń za błędnymi ognikami samych tylko celów ziemskich. Wielki, podziwu godny rozwój techniki, który nami zawładnął,, zanadto przykuł nasz wzrok do ziemi, nasze pragnienia, za­ miary i kazał nam zapomnieć, że w człowieku oprócz bytu ziemskiego, prócz ciała, prócz materii, jest jeszcze dusza, stwo­ rzona na obraz i podobieństwo boże, której wymagań nie może zaspokoić wspaniała limuzyna ani niebieski lis, ani na karmi­ nowo polakierowane paznogcie ani letnisko nad morzem, ani zachwycające widoki śnieżnych szczytów górskich. „W powszechnym kryzysie — pisze Franciszek Werfel — jedyna rzecz jest, która nie podlega przesileniu. Jest nią chrze­ ścijaństwo, którego gwiazda betlejemska powinna takim samym blaskiem świecić i prowadzić nas, jak prowadziła swój ega czasu mędrców ze Wschodu. Chrześcijańska moralność jest

151

wiecznym filarem i jedynym prawdziwym uszczęśliwiającym zbawiennym światłem nadziei. Chrystus jest naszym niewzru­ szonym fundamentem i przedmiotem naszych życzeń. Chrystus jest zawsze nowy... zawsze aktualny... Ten, kto się oddala od Niego, nie orientuje się, czy jest ciepło czy zimno, czy dzień, czy ciemna, beznadziejna noc“. Bez Chrystusa nie da sobie rady jednostka, ale tak samo nie poradzi sobie społeczeństwo, ani narody. Czy nie widzimy, że tysiące, dziesiątki tysięcy ludzi trawi siebie niepokojem i rozpaczą, i nic im nie brakuje, tylko to jedno, że nie przy­ świeca im światło gwiazdy betlejemskiej. A co się stanie ze społeczeństwem, które się z takich jednostek składa? Tylko tam jest prawdziwe Boże Narodzenie, gdzie świeci jutrzenka betlejemska, gdzie się poddają jej kierownictwu, uznają, że koniecznie musimy się ratować i uciekać z tej ciem­ nej, beznadziejnej nocy, że do tego potrzebujemy jeszcze czegoś więcej, niż techniki, kogo innego niż człowieka zosta­ wionego samemu sobie. Hrabia Miinhausen żyje tylko w bajce; tylko tam było możliwe, że się ratował wyciągając siebie za warkocz z błota, ale my koniecznie potrzebujemy Chrystusa, musimy się trzy­ mać z rozpaczą rączyny Dzieciątka betlejemskiego, bo bez Chrystusa jesteśmy beznadziejnymi sierotami od wszystkich opuszczonymi. Bez Niego nie mamy ojca, matki, żony, męża, przyjaciela, nie mamy sprzymierzeńca, — bo ojciec, matka, małżonek, przyjaciel, staną się tylko nikłym cieniem, każde przymierze, każda umowa lichym świstkiem, jeśli nie mają za sobą, jeśli nie mam w sobie, jeśli nie ma kto inny, nie posiada wiary w Ojca niebieskiego, tej wielkiej wiary wspólnoty wszechludzkiej, którą nam przyniosło na gwiazdkę Dziecię betlejemskie. Zęby o ludzkich prawach można choćby tylko mówić, jest do tego koniecznie potrzebne uznanie praw bożych. Jeśli czło­ wiek straci wiarę w Boga, ślepota go ogarnia, dobija jego duszę i nie można znaleźć drogi, która by go zaprowadziła do dru­ giego człowieka, która by zbliżyła jeden naród do drugiego. Syn Boży stał się człowiekiem, żeby się człowiek mógł stać

152 bożym. Oto nauka Bożego Narodzenia i tylko wtenczas roz­ wiążemy wszystkie palące kwestie życia, jeśli przyjmiemy tę naukę i według niej żyć będziemy. Ale biada nam, jeśli od­ rzucimy tę naukę. Człowiek nie stanie się bożym, pozostanie tylko człowiekiem i wzajemnie będzie się pożerać. Siła zapytała światło: „Powiedz, czy się nie nudzisz, żyjąc tak bezczynnie? Patrz, ja buduję albo burzę, jeśli zajdzie po­ trzeba, a ty tylko stoisz i gapisz się bezmyślnie i nic nie robisz*'4. Światło odpowiedziało: „Gdzie mnie nie ma, tam napróżno działa siła, tam chaos44. Siłą jest praca ludzka — światłem jest wiara w Chrystusa. Żeby z chaosu powstał kosmos, do tego potrzebna jest siła, ale tak samo koniecznym jest i światło; żeby ze zgiełku życia ziemskiego powstało harmonijne życie ludzkie, potrzebna do tego ludzka praca, ale niemniej i wiara w Chrystusa. I kiedy w dzisiejszą świętą noc przy blasku świec choinki ujrzymy w sobie tę prawdę i wzmocni się w nas wiara Chry­ stusowa, uczynimy wielki krok naprzód na drodze poprawy, bo jak prawdą jest, że bez Chrystusa, po odstąpieniu od Niego staniemy nad brzegiem przepaści, tak samo prawdą jest, że jedynie w połączeniu z Chrystusem możemy się uratować.

„A SWOI NIE PRZYJĘLI GO“

Wśród cichej nocy świąteczny głos dzwonu rozlega się po ziemi. Mistyczna muzyka rozkołysanych dzwonów towarzyszy narodzinom Dzieciątka Jezus... Inaczej było dawno temu, pod­ czas pierwszego Bożego Narodzenia. Jak bolesna skarga wołająca o pomstę do nieba z powodu niesłychanego braku miłości, jak żałosny płacz z powodu głu­ poty, która się nie da naprawić — tak wołają do nas pełne rytm u słowa pierwszych stron Ewangelii św. Jana: „Przyszedł do swojej własności, a swoi nie przyjęli Go“. Najświętsza Panna i św. Józef wśród grudniowej nocy błą­ kają się po ulicach Betlejem. Pukają tu, proszą tam... nikt nie zlitował się nad nimi. Syn Boży, który przyszedł na świat, chciał zawitać do nas, ale ludzie Go nie przyjęli. Nie chcieli Go wtenczas, w pierwsze Boże Narodzenie. A czy teraz Go chcą? Czy świat Go teraz przyjmie? A jeśli ani teraz Go nie przyjmiemy, co się z nami stanie bez Chrystusa? Poświęćmy kilka chwil w tę świętą noc tej kwestii: Co będzie z nami, jeśli nie przyjmiemy Dzieciny betlejemskiej? O historii zwykle mówimy: „Historia est magistra vitae“ „historia jest nauczycielką życia“, czyli że z przeszłości rodzaju ludzkiego powinniśmy wyciągnąć wnioski i postanowienia w teraźniejszości i w przyszłości. Otóż historia głośno woła, jak wielkie niebezpieczeństwo, jaki moralny upadek i rozprzężenie gospodarcze grozi państwu, które wyrwało swoje korzenie z gleby państwa bożego. Straszne dane potwierdzają to twierdzenie. Przypatrzmy się przodującym narodom czasów przed Chry-

154 stusowych: Persom, Babilończykom, Egipcjanom. Wbrew we­ wnętrznemu przepychowi, bogactwu, powodzeniu, ^radośnie domagała się ich dusza wielkości i siły moralnej. Była to inten­ sywna tęsknota natury ludzkiej, która zdawała sobie sprawę ze swojej niedoskonałości. Są to krwią nasycone, łzami zro­ szone, przeklęte przez miliony karty historii. Albo przypatrzmy się klasycznym Grekom. Stworzyli nie­ zrównane dzieła w sztuce, w poezji, w filozofii, w polityce, ale i nad nimi kłębiły się czarne chmńry i upadli. Co było tą pochyłością, po której się stoczyli? Upadek pojęć religij­ nych i ich zanik. Po tej pochyłości staczali się królowie ma­ cedońscy do rąk Rzymian. Przychodzi olbrzymie imperium rzymskie. Niezrównana jest jego siła państwowotwórcza i prawnicza. Ale ile tu było zepsucia, ile szalonego zbytku, ile swawoli i tyranii. Kto przestudiował historię tych wielkich narodów, niemo­ żliwe, by nie zrozumiał wielkiej głębi tajemnicy Bożego Na­ rodzenia. Człowiek zostawiony samemu sobie bezwarunkowo pada w śmiertelne przepaści; potrzebujemy pomocy sił nad­ przyrodzonych, —- czyli łaski Chrystusowej. Nic tu nie pomoże przemysł, handel, złoto, władza, nic nie pomogą wodzowie, bożki narodowe, bez względu na to, czy się nazywają Zeusem czy Jupitrem, Wenerą, Artwą czy Wotanem. Człowiek z natury domaga się; żeby ktoś nad nim panował. Tam, gdzie jest trzech, jeden musi panować. A co dopiero tam, gdzie są miliony? Ale kto ma nas prowadzić? Kogo uznamy za wodza? Jeśli nie Dzieciątko betlejemskie, to Jego wrogów krwią zbryzganych. Jeśli nie przyjdzie królestwo boże, to nastąpi panowa­ nie czarta — nawała puszczonych samopas sił, barbarzyńskie władztwo kolektywnych namiętności, tyrania anarchii gospo­ darczej i moralnej. Jeśli nie chcemy Chrystusa, przyjdzie Antychryst. Dotąd nie nastąpi pokój między narodami, dopóki nie pogodzimy się z Bogiem. Żyła pewńa stara panna, która miała manię, że jest młodą, że jutro ma być jej ślub. Kiedy wstała rano, ubierała się w białe

155 szaty, kładła wieniec i uszczęśliwiona szeptała: dziś on przyj­ dzie po mnie. Czekała cały dzień, a on nie przyszedł. Wieczór smutna zdejmowała ślubną suknię i zamykała ją w szafie. Następnego rana znowu ożyła w niej nadzieja. Znowu ubierała się w ślubny .strój i mówiła : Dziś już na pewno przyjdzie. Ale nikt nie przyszedł... W tym wyczekiwaniu, w tych smutkach wieczor­ nych upłynęło jej całe życie; każdego wieczora rozbierała się ze ślubnej sukni, żeby następnego rana na nowo ją włożyć... Czy ta biedna chora stara panna nie jest symbolem ludz­ kości? Ciągle borykamy się z coraz to nowszymi formami życia, ciągle pędzimy, gonimy miraże, zawsze wyglądamy lepszego jutra, lepszych czasów, czekamy na przybycie szczęścia! Każda generacja ubiera się raz po raz w ślubny strój i wyczekuje tajemniczego, wymarzonego kawalera... i wszystkie generacje doznają tego samego zawodu, bo tam szukają, tam się spodzie­ wają szczęścia, gdzie go nie ma, — ale nie wjdzą Tego, który już dawno przyszedł! Przyszedł do swojej własności, a swoi nie przyjęli Go. Charakterystycznym ołtarzem greckiego świata antycznego był ołtarz Pergamonu, którego rzeźby przedstawiały walkę bogów i tytanów. Powinniśmy pamiętać o tej decydującej bi­ twie, kiedy szukamy głębszych sprężyn duchowych dzisiejszego rozstroju życia społecznego i nieustannych przesileń gospodar­ czych i moralnych. Ten, kto kryzys naszej epoki chciałby wy­ tłumaczyć li tylko przyczynami gospodarczymi i politycznymi, bezwzględnie nie dotrze do jądra sprawy. Nie ulega żadnej wątpliwości, że wszędzie objawy przesileń społecznych, gospo­ darczych i politycznych są oznakami zaburzeń odbywających się w głębiach ducha. Na świecie dzieje się coś podobnego, jak w wielkiej wspaniale urządzonej fabryce, w której w jednej chwili zaczynają przygasać lampy, stawać motory, pomimo że lampy, maszyny, — wszystko jest w porządku, tylko — w prze­ wodach elektrycznych coś się psuje. Walka między dobrym a złym jest stara jak ludzkość. Ta walka często jest ukrytą, podziemną walką i czasem ludzkości uda się ująć w surową karność zło, podobnie jak gruba warstwa

156 ziemi i twarde skały trzymają w zamknięciu rozżarzoną lawę. Ale bywa czas, że masy lawy wybuchają, dymią i zieją siarko­ wym deszczem po niebie i po ziemi i wszystko niszczą, na co natrafią; podobnie i demony zła czasem znajdują upust, sieją wokoło siebie ogień i spustoszenie, niszczą wszystko, co jest bożego, wybuchają jawnie, otwarcie ze swoich podziemnych kryjówek. Dziś żyjemy w takich chwilach, przeżywamy czasy, kiedy zło otwarcie zrzuca z siebie maskę, bo się nie boi, że będzie pokonane. Przeżywamy czasy, w których nie mają racji bytu ludzie nijacy, bojaźliwi, małoduszni, przezorni, bo obecnie tylko wielkie. Tak i wielkie Nie może dojść do głosu, przeżywamy chwile decydującej bitwy bogów i tytanów. Kto nie widzi tego bolesnego podwójnego oblicza naszej epoki, tego tragicznego rozdźwięku? Z jednej strony widzimy zuchwały bunt, surowe oblicze zwrócone przeciw Chrystusowi. Prawda, że chrześcijaństwo od pierwszego Bożego Narodzenia jest w bezustannej walce ze złym, ale dotychczas atakowano jednę lub drugą prawdę wiary nie tak, jak dziś; bo dziś z zajadłą wściekłością burzą fundamenty wszelkiej wiary. Ten bezczelny bunt, to jedna z zasadniczych cech oblicza dzisiejszego człowieka. Ale powinniśmy zwrócić uwagę na to, że to zbuntowane oblicze, które się odwróciło od ożywczego słońca bożego jest chore, blade, anemiczne, niespokojne, nerwowe, że cała ludz­ kość jest chorobliwie zdenerwowana. Wałęsając się w mro­ kach ciemnej nocy, szuka spokoju, odpoczynku, wolności, god­ ności ludzkiej — naturalnie na próżno. Czego jej brak? Brakuje jej odżywczego, wysokogórskiego powietrza i słońca królestwa Dzieciątka betlejemskiego. W jednym z kościołów Norymbergi jest słynny pomnik: sarkofag św. Sebalda, nad którym w ciągu 13 lat pracował rzeźbiarz ze swoimi pięcioma synami. Widzimy tam w arty­ stycznej formie mnóstwo postaci Starego i Nowego Testamentu; widzimy i to, że każda postać jest oddzielnym arcydziełem; tylko trudno się dopatrzeć co właśnie łączy to mnóstwo szcze­ gółów w jedną harmonijną całość. Otóż dowiadujemy się, że

157

figura Chrystusa, która stoi na szczycie pomnika zmontowana śrubą z resztą figur. Gdybyśmy ją odkręcili, wszystkie figurki rozleciałyby się... Czyśmy zgłupieli, że odkręciliśmy świętą postać Chrystusa ze szczytu społeczności ludzkiej? A teraz przerażeni szukamy przyczyny, dlaczego rozpadają się wszystkie nasze plany i wy­ siłki? Przerażeni pytamy się, dlaczego nie możemy wprowa­ dzić ładu w życiu ludzkim. Z głupią bezczelnością odcięliśmy nić, która łączyła człowieka z Bogiem; mówiliśmy, że się czło­ wiek uwolnił od Boga. I w tej chwili stał się niewolnikiem? kogo innego, niewolnikiem materii i instynktów. Człowiek, który uznaje riad sobą Ojca niebieskiego, stara się według Jego woli ułożyć swoje życie. Ten, kto nie uznaje nad sobą Boga, ten idzie na pasku swoich nieokiełznanych namiętności. Czy taki stan rzeczy może doprowadzić ludzkość do czego innego, jak do oszustwa, morderstwa, do niepokoju, niesnasek, kłótni, bójek i krwawych wojen? < Więc bądźmy przekonani, że przyjęcie świętej nauki Bo­ żego Narodzenia, że uznanie panowania Boga-człowieka, który przyszedł na świat, jest nie tylko piękną żywotną ozdobą, orna­ mentem na olbrzymim gmachu życia ludzkiego, ale jej nieo­ dzownym fundamentem, głównym filarem, spoidłem, cemen­ tem. Im czulsza jest dusza ludzka, im bardziej wypielęgno­ wana, bardziej uduchowiona, tym bardziej wytrawniejszą i subtelniejszą będzie kultura, którą człowiek wytworzy. Bo dusza ludzka jest drogą do kultury. Chrześcijanin w tym życiu widzi tylko cienie drugiego świata, jak to kiedyś mówiono: „szatę bożą“. I wtenczas w świętą noc Bożego Narodzenia rozbrzmiewa­ jącą .śpiewem aniołów z niezwykłą siłą odezwie się w nas decydujące pytanie: Czy dzisiejsza ludzkość usłyszy groźne nawoływanie historii? Bo od tego ząleży nasze istnienie. Czy jeszcze i teraz nie widzimy w ostatniej chwili naszego smutnego, tragicznego końca, co powinna ludzkość zawdzięczać Chrystusowi i jak nieoceniony i nieodzowny skarb odrzuca od siebie, kiedy On chce przyjść do swojej własności, a swoi nie chcą Go przyjąć? Swoją techniką tak potrafimy ujarzmić

158 siły natury jak nigdy dawniej; tylko siebie samych nie po­ trafimy opanować, nie możemy dać rady siłom piekielnym, które na światło dzienne wyłażą z naszego serca i które — jak ognista lawa niszczą nasze nadzieje. A jeśli nie potrafimy roz­ kazać demonom naszej własnej natury, to techniczne opano­ wanie przyrody tylko pomnoży nasze cierpienia i męki. Piąty rozdział księgi Daniela przedstawia nam wstrząsający szcze­ gół z dziejów Babilonu. Król Baltazar wydał olbrzymią ucztę, na którą zaprosił tysiąc 3gości ze swego państwa. Kiedy nastrój zabawy doszedł do szczytu, kazał poprzynosić złote i srebrne naczynia zrabo­ wane w świątyni Jerozolimskiej i z tych świętych naczyń pili królewscy goście. Pili bez miary i wychwalali bożków, bałwanów zrobionych ze złota, srebra, z miedzi, drzewa, ka­ mienia... aż tu król nagle pobladł, nogi uginają się pod nim ze strachu, bo widzi, że jakaś tajemnicza ręka pisze coś na ścianie... pisze i pisze... Król krzyknął z przerażenia i kazał zawołać uczonych, żeby mu odczytali, co jest napisane, ale uczeni nie potrafili tego odczytać. Wtenczas król kazał zawołać izraelskiego proroka, który był jego niewolnikiem i obiecał mu szatę purpurową, łańcuch złoty, najwyższą godność — jeśli odczyta pismo. Podarunki sobie zatrzymaj, — odpowiedział prorok — ale pismo ci przeczytam i wytłumaczę. Nic się nie nauczyłeś ze smutnego losu swego ojca Nabuchodonozora, którego Bóg musiał głęboko dotknąć, by uznał, że moc boża jest ponad siłą ludzką. Ty też zbuntowałeś się przeciwko Bogu, zbeszcześciłeś święte naczynia Jego świątyni, czciłeś struganych bożków, a nie prawdziwego Boga i oto co ci napisał Pan: ,,Mane“, to znaczy, że Bóg policzy twoje kró­ lestwo i położy mu koniec, „Tekel“ znaczy, że zostałeś zważony i uznany za lichego, bezwartościowego, „Fares“ znaczy, że królestwo twoje rozleci się i dostanie się pod panowanie Medów i Persów. To powiedział Daniel. I Biblia z właściwą sobie naturalną

159

prostotą dodaje: „tej samej nocy został zamordowany król Baltazar". To są stare dzieje, ale nieraz się już powtórzyły i jeszcze niejednokrotnie się powtórzą w ciągu wieków, powtórzą się, ilekroć ludzkość odurzona postępem i techniką nie uzna, że trwałych kulturalnych wartości nie da się w inny sposób wy­ produkować, jak tylko w połączeniu z Bogiem. Słuszność miał wielki fizyk Amper, mówiąc pewnego razu: „Minie oblicze tego świata, i jeśli jego próżnością żyłeś, razem z nim pójdziesz w niepamięć. Ale prawda boża jest wieczna; jeśli nią się kar­ miłeś, wiecznym się staniesz". Kiedy zagrożony burzą okręt zaczyna tonąć, przerażeni pa­ sażerowie z rozpaczą cisną się do łodzi ratunkowych. Ale tam nie można brać ze sobą ciężkich bagaży; każdy zabiera tylko najcenniejszą rzecz. Reszta wraz z okrętem idzie na dno. Koło nas tonie stary świat. Wszystko idzie na stracenie. Co ratować? Co ma być tym jedynym skarbem, który mamy za­ brać ze sobą do nowego świata? „Przystąpmy do szopy, uściskajmy stopy Jezusa maleńkiego, Który swoje Bóstwo przyodział w ubóstwo dla zbawienia na­ szego". Przyjdź, Dzieciątko Jezus! Przyjdź do swojej własności. Teraz Cię już przyjmą Twoi...

KONIEC.

TRESC: S£r.

Wstęp .................................................................. 5 Społeczeństwo a r e l i g i a .................................................... 7 I. PRZEMÓWIENIA NA WIELKANOC. Przed jasnym grobem C h r y s t u s a ..................................... 15 Zwycięski K r z y ż ................................. 23 Krzyż Chrystusa i krzyż człowieka . . . . .3 1 Zwycięstwo życia nad śmiercią . . . . . .3 9 Cud Wielkanocy ............................................................... 47 „Co w górze jest, sz u k a jc ie ..." ........................................... 55* II.

PRZEMÓWIENIA NA ZADUSZKI. Zaduszki ............................................................................ 63 Promień słoneczny z tamtego ś w i a t a .............................. 71 Pocieszenie na Z a d u s z k i ..................................................79 Co jest poza g r o b e m ? ........................................................ 89 Wieczór wielkich w s p o m n ie ń ........................................... 97

III.

PRZEMÓWIENIA NA BOŻE NARODZENIE. Komu śpiewają aniołowie w Betlejem? . . . . 104 Ci, którzy nie mają bożego Narodzenia............................. 112 Cicha noc, Święta noc......................................................... 119 Czy Boże Narodzenie jest jeszcze na czasie? . . 130 Pozdrowienia z B e t l e j e m ................................................ 138 Z Chrystusem czy bez C h rystu sa?...................................145 „A swoi Go nie przyjęli..." '..........................................153

WYDAWNICTWO M A R I A C K I E K R A K Ó W , UL. S Z P I T A L N A

2

poleca: Sw. Bazyli Wielki: Wybór homilij i kazań. Sw. Jan Złotousty: Dwadzieścia homilij. Ks. bp dr Tihamer Tóth: Dekalog, wyd. czwarte.

—• — — — — — — — — — —

Wierżę w Boga, wydanie drugie. Wierzę w Jezusa Chrystusa. Chrystus w cierpieniu i w chwale. Wierzę w Kościół Powszechny. Wierzę w życie wieczne. Chrystus Król. O Eucharystii. O małżeństwie chrześcijańskim. Ojcze nasz I. Opieka duchowna nad młodzieżą; I i II. Triumf Chrystusa, n o w o ś ć . Ks. bp. Prohaszka: Słowa żywota, II. — Pochód Ducha Świętego. Ks. dr Ignacy Różycki: Dogmatyka, I, n o w o ś ć . Ks. dr Ufniarski: Świadkowie Jehowy, n o w o ś ć . Ks. dr Madeja: Przyoblec się w nowego czło­ wieka (Nauki o Najśw. Marii Pannie). Ks. dr F. Machay: Modlitewnik dla ludu. Jan Piętka: Prawda o Wicie Stwoszu.

Tihamer Toth, Triumf Chrystusa. Kazania.pdf

Tihamer Toth, Triumf Chrystusa. Kazania.pdf. Tihamer Toth, Triumf Chrystusa. Kazania.pdf. Open. Extract. Open with. Sign In. Main menu.

5MB Sizes 11 Downloads 168 Views

Recommend Documents

Tihamer Toth, Chrystus w cierpieniu i chwale.pdf
Tihamer Toth, Chrystus w cierpieniu i chwale.pdf. Tihamer Toth, Chrystus w cierpieniu i chwale.pdf. Open. Extract. Open with. Sign In. Main menu.

Syber ToTH Tournament T&C.pdf
Page 1 of 7. Bohol Profile. Bohol. Basic Facts. Geographic Location Bohol is nestled securely at the heart of the Central. Visayas Region, between southeast of Cebu and southwest. of Leyte. Located centrally in the Philippine Archipelago, specificall

2 Magdaléna Kadlecová - Arthur Breisky - Triumf zla.pdf ...
2 Magdaléna Kadlecová - Arthur Breisky - Triumf zla.pdf. 2 Magdaléna Kadlecová - Arthur Breisky - Triumf zla.pdf. Open. Extract. Open with. Sign In. Main menu.